Dzień 11 : Kruszwica - Mogilno (30 km)

Rano powitały mnie lekkie mgły. Świat nabiera jakiegoś rodzaju tajemniczości i w tych mgłach również wygląda pięknie.
Początkowo droga wiodła przez wioski i pola. Znów towarzyszył mi cudowny śpiew ptaków, zachwycając serce tą anielską muzyką… i pozwalając radować się tymi odgłosami natury, które w czasie marszu są jak najwspanialsze dźwięki dla ucha…


Drzewa za polami, wyłaniające się z mgieł, wyglądały uroczo. Z daleka machali do mnie i pozdrawiali ludzie pracujący na polu. Taki miły początek dnia.


Później szłam bardzo zarośniętą ścieżko-drogą, było wilgotno, opadająca mgła, rosa, na ścieżkę wyległy dziesiątki ślimaków. Wprost aleja ślimakowa ;) Nieźle się nagimnastykowałam, by swoimi buciorami niepotrzebnie nie skrócić żywota tych małych mieszkańców tutejszych łąk i zarośli.

A potem szłam już głównie wzdłuż ruchliwej trasy. Taka wędrówka nie jest przyjemna, jest wręcz nawet niebezpieczna, zwłaszcza gdy brak pobocza, gdy ma się wrażenie, że każdy mijający tir pędem powietrza pociągnie mnie za sobą. Nieustanne skupienie, uwaga, schodzenie przed tirami prawie do rowu i brak równego tempa – taki marsz wysysa z człowieka wszystkie siły. Ze mnie też, brr…
Kierowcy również na pewno nie byli zadowoleni i pewnie niejeden popukał się w głowę. I słusznie. No ale cóż, jakoś trzeba było dotrzeć do Mogilna.

Mogilno - Klasztor Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów
Mogilno to już archidiecezja gnieźnieńska. Żona Jarka, na najbliższe dni zorganizowała mi noclegi, dziś u Braci Kapucynów. To piękny gest z jej strony, a dla mnie miła odmiana, nie muszę chodzić, szukać, prosić, przychodzę już na pewniaka.
Bo prosić w Drodze też nie jest łatwo… Przecież doskonale zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nikt nie musi i nie ma obowiązku mi pomóc i to zależy od jego dobrej woli… Być zależnym od czyjegoś „tak” lub „nie” nie jest łatwo… Prosić – ileż to wymaga pokory, złamania swojego „ja”, całkowitego otwarcia na rzecz „Ty”… Tego pielgrzym uczy się przez cały czas…

W domu pielgrzyma gości indywidualnych nie ma chyba zbyt wielu, bo w kilkuosobowym pokoju jestem sama. Jest co prawda grupa młodzieży, ale oni zajmują odrębne pomieszczenia.
Na korytarzu unosi się wabiący zapach niedawnego obiadu lub zbliżającej się kolacji i drażni mój żołądek, zawzięcie przypominając, że jestem porządnie głodna. Po prysznicu wybieram się więc na poszukiwanie sklepu.

Niedaleko jest parafia św. Jakuba Apostoła, której oczywiście nie mogę ominąć. Rzecz jasna zapukałam na plebanię z prośbą o pieczątkę. Ksiądz Proboszcz widząc pielgrzyma od razu zaproponował kawę, ale gdy się dowiedział, że właśnie zmierzam na miasto w poszukiwaniu kolacji... to już mnie nie wypuścił :)  
Cóż za otwarty na drugiego człowieka kapłan. Wystarczyło tylko, że jestem pielgrzymem, że szukam sklepu a więc pewnie jestem głodna, a on nie kalkulował, lecz z całej szczerości swego serca od razu zaprosił do środka i podzielił się z pielgrzymem wszystkim co miał.
Przecież prosiłam tylko o pieczątkę, a tu taka niesamowita gościna… Po kilku minutach stało przede mną ciepłe jedzonko i deser z pyszną kawą. Mmm, jak dobrze napić się kawy po tylu dniach marszu.
Znów nie dowierzam, że to wszystko tak się dzieje, że tak się układa. Marzyłam o ciepłym obiedzie, na który zresztą nie było większych szans, a tu proszę, w jednej chwili taka niespodzianka.

Niesamowity ten ksiądz Zenon, cóż za życzliwy pielgrzymom człowiek. Więcej nawet, czyni mi lekkie, żartobliwe wyrzuty, że zatrzymałam się u kapucynów, dlaczego nie przyszłam do niego, on by mnie przyjął, ma pokój dla pielgrzymów, przecież to tu jest parafia św. Jakuba. Jakże to tak? Dlaczego nie przyszłam tutaj? Jest wprost niepocieszony, że jakubowy pielgrzym i to jeszcze zmierzający prosto do Santiago, nie zatrzymuje się u niego… No i cóż, trochę mi "głupio", bo przecież ma rację. Gdyby to ode mnie zależało, to prawdopodobnie najpierw przyszłabym właśnie tutaj do św. Jakuba, ale to znajomi zorganizowali mi nocleg i nie wypada mi postąpić inaczej. I ta ich pomoc w tej materii też jest dla mnie darem.
Cieszymy się, że i tak dane było nam się spotkać i wzajemnie ubogacać w życzliwej rozmowie. A zaczęło się od prośby o pieczątkę :)

Jakże cieszę się, że mogłam poznać tego kapłana. Skromny, życzliwy, dobry człowiek, który czynami daje wspaniałe świadectwo jak niewiele potrzeba, by uczynić piękny gest miłosierdzia i miłości bliźniego. I na dodatek jakże zaangażowany w szerzenie idei pielgrzymowania i oddany pielgrzymom. Oby jak najwięcej takich bożych, dobrych kapłanów, prawdziwych apostołów Bożej miłości :)
Czas upłynął nam bardzo szybko na przyjaznej rozmowie i poszliśmy na Mszę Świętą. Tu znowu niespodzianka, bo ksiądz oficjalnie mnie powitał, później jeszcze kilkakrotnie wspominał o pielgrzymowaniu do św. Jakuba, modlił się o zdrową i bezpieczną pielgrzymkę. Naprawdę czułam, że szczerze cieszy się, iż do jego parafii zawitał pielgrzym jakubowy.


Po Mszy Świętej wróciłam do Braci Kapucynów, zaglądając jeszcze nad jezioro. Wieczorne niebo cudnie przeglądało się w tafli wody.
Pospacerowałam jeszcze przez chwilę, kontemplując te cudowności... Niezmącona niczym cisza, drzewa odbijające się w wodzie, pływające kaczki... jak tu pięknie. 



Wciąż jestem pod ogromnym wrażeniem dzisiejszego popołudnia. Człowiek, który zmartwił się, że pielgrzym nie przyszedł najpierw do niego… Czyż to nie powinno dać trochę do myślenia? Czyż nie powinnam odczytać tego, że lepiej nie załatwiać sobie noclegu wcześniej, że lepiej iść tam gdzie Pan Bóg zaprowadzi i gdzie nogi poniosą… iść „po prośbie”, nawet jeśli to kosztuje sporo samozaparcia i czasami owocuje psztyczkiem w nos? Bo właśnie takie zdanie się na ludzką życzliwość, takie wędrowanie „po prośbie” otwiera serce na działanie Boga i Jego prowadzenie…
„Prosić” nadaje drodze pewnego rodzaju smaku i zupełnie innego wymiaru…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz