Dzień 79 : Nuits-Saint-Georges → Puligny-Montrachet (35 km)

Kolejny dzień upływa nam na wędrówce przez winnice. Pogoda też dopisuje, wokół zielone winorośle… Jest pięknie...
W końcu przychodzi też czas na poważną rozmowę.

Trudne to jest… Jesteśmy bardzo różne, o całkowicie odmiennych charakterach, mamy prawo różnie się odbierać, czasami się nie rozumieć czy niewłaściwie odczytywać czyjąś intencję…
To było wielkie ryzyko, które podjęłyśmy obydwie – wybrać się w taką długą drogę z kimś poznanym w internecie.
Rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy… Milion różnych drobiazgów…
Ostatecznie tego dnia zapada decyzja, że jednak postaramy się iść wspólnie dalej aż do Le Puy, co nie znaczy że zawsze będziemy wędrowały razem ramię w ramię. Niemniej dołożymy starań, by ten czas który pozostał do Le Puy, mimo wszystko był dobrym czasem :)

„Wtedy Piotr podszedł do Niego i zapytał: «Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?». Jezus mu odrzekł: «Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy.»” (Mt 18, 21-22)

Przebaczać. Przebaczać w nieskończoność. Przebaczamy sobie, bo bez tego ta pielgrzymka nie miałaby sensu. Ta wspólna wędrówka to istna szkoła przebaczenia… Przebaczyć i mieć wybaczone… Bo pomimo tego, że chwilami jest nam ze sobą trudno, to jednak przebaczamy i idziemy dalej. Mamy przecież ten sam Cel…

Dziś bardzo długo wędrujemy przez winnice…


W Puligny-Montrachet idziemy najpierw do kościoła, ale nie znajdujemy tam żadnych informacji noclegowych. Zaczepiona na ulicy pani też nie potrafi nam powiedzieć gdzie ewentualnie mogłybyśmy się zatrzymać. 

No to idziemy do „mairie”, na szczęście otwartego w poniedziałkowe popołudnie. Sympatyczna pani podaje nam adres pewnego pana, który przyjmuje pielgrzymów. Pukamy, stukamy, ale nikogo nie ma w domu... Za to nad drzwiami zawieszona jest muszla św. Jakuba. To dla nas dobry znak :)
Czekamy i czekamy... W końcu z powrotem wracamy do „mairie”, bo tak naprawdę nie wiemy czy ten pan na pewno jest, czy będzie dziś, a może gdzieś wyjechał... Ustalamy więc, że zaczekamy do 19, a jeśli do tej pory nikt nie przyjdzie, to wtedy pani urzędniczka postara się znaleźć inne rozwiązanie. Nieco uspokojone wracamy ponownie pod wskazany adres i rozsiadamy się na pobliskim skwerku w dobrym punkcie obserwacyjnym. Trochę dłuży nam się to czekanie ponad godzinę... bo człowiek zmęczony, brudny, chciałby już natychmiast się umyć, odpocząć... Ale to jest Camino, czasem trzeba poczekać :)

Przed 19 pod dom podjeżdża samochód, wysiada mężczyzna i widząc nas na ławce nieopodal, zmierza prosto w naszą stronę. Aha, rozpoznał w nas pielgrzymów :)
Kilka słów, gestów (bo pan nie mówi po angielsku, a my po francusku) i wszystko załatwione. Gdy ktoś ma otwarte życzliwe serce to i słowa nie są potrzebne. Uzgadniamy symboliczną cenę i mamy nocleg :)
Pan pokazuje nam co, gdzie i jak, potem mamy jeszcze chwilę czasu żeby się ogarnąć i czekamy aż „druga połówka” naszego gospodarza wróci z pracy.
Później Jean-Marie i Helena zapraszają nas na kolację. Żyją bardzo skromnie, a jednak dzielą się z nami sobą i tym co mają. Jest to dla nas piękne świadectwo, że nie potrzeba mieć wiele, by móc obdarować drugiego człowieka, bo nie liczy się ilość czy bogactwo daru, ale intencja z jaką jest ofiarowany, dar serca, nawet jeśli będzie to coś bardzo prostego...
Widać, że Jean-Marie jest bardzo zmęczony. Ciężko pracuje fizycznie przy utrzymaniu parków i ogrodów. Helena zaś bardzo dobrze mówi po angielsku, jest więc okazja, by trochę porozmawiać i poznać się wzajemnie.

W pewnym momencie Jean-Marie wpada na genialny pomysł, bierze telefon, gdzieś dzwoni i podaje mi słuchawkę, mówiąc, że to jego kolega Polak. W ten sposób, na razie telefonicznie, poznaję Romana. Zaprasza nas jutro na obiad, ale nawet nie wiem gdzie mieszka, bo podanej przez niego miejscowości nie mogę znaleźć na mapie. Jakoś tak się nie dogadaliśmy...
Później jeszcze nasi gospodarze podają nam jego numer telefonu. Jutro zadzwonię... a co z tego wszystkiego wynikło i jakie niespodzianki nam Pan Bóg przygotował, tego byśmy się zupełnie nie spodziewały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz