Dzień 49 : Geisa - Fulda (35 km)

Wyruszamy o świcie znów tylko we dwie. Zaraz za Geisą witamy wschód słońca. Jest pięknie… Ognista, słoneczna kula wyłania się zza szczytów i zza chmur, na dobre goszcząc na niebie… Towarzyszy nam zieleń i spokój pól oraz otaczające nas ze wszystkich stron małe i większe wzniesienia…



Wczoraj Jarek pożegnał się z nami, chyba już przeczuwa, że nic z tego nie będzie, choć jeszcze postanawia poczekać jeden dzień. Jeśli będzie lepiej, to jutro gdzieś do nas dojedzie. A jeśli nie, to chyba nie ma innego wyjścia jak wrócić do domu…
Myślę, że to dobra decyzja, poczekać jeszcze trochę, żeby mieć świadomość, że nie poddał się za wcześnie.

Ale chyba wszyscy już czujemy, ku czemu zmierza ta sytuacja i jaki będzie jej finał. Wielka szkoda, że sprawy przybrały taki obrót…
A Agnieszka, no cóż, wciąż nie jest pewnym towarzyszem drogi i nijak nie mogę się dowiedzieć co postanawia zrobić, gdy już dojdzie do Fuldy.

Wędrujemy z ciężkimi sercami… Trudna jest świadomość, że Jarek prawdopodobnie już do nas nie dołączy.

Haselstein
Problemy ostatnich dni przekładają się również (w jakiś dziwny sposób) na nasz stan fizyczny. Po kilkunastu kilometrach jesteśmy już bardzo mocno zmęczone i ostatkiem sił pokonujemy wzniesienie przed Haselstein. Zdecydowanie musimy odpocząć…

Potem jednak ogarniamy się i idziemy dalej. Trzeba przecież pielgrzymować dalej, próbując, pomimo wszystko, odnaleźć spokój i radość Drogi…


Łąki usiane mnóstwem kwiatów i przekwitłym mleczem, zachęcają do krótkiej chwili odpoczynku i małej zabawy aparatem.


W ciągu dnia, w lesie napotykamy skrzyneczkę z pieczątką. Jak to w Niemczech, nic nie jest zniszczone, rozkradzione. Wciąż zachwycam się, że społeczeństwo może mieć tyle kultury i poszanowania dobra wspólnego.

Skrzyneczka z pieczątką na wędrownym szlaku… Od razu przypomina mi to film „Dzika Droga”… Lubię ten moment, gdy Cheryl Strayed wyruszając w swoją podróż, po raz pierwszy otwiera taką skrzynkę i wpisuje znamienny tekst o odwadze… 
Pierwszy poryw odwagi to zdecydować się na swoją Drogę. Trudniejszym i o wiele bardziej czasochłonnym procesem odnajdywania odwagi, jest pozostać na Drodze… Gdy Cheryl zaczęła wędrować, bardzo szybko okazało się, że Droga jest zupełnie inna niż sobie wyobrażała, że pojawiają się trudności… i bardzo szybko zakrada się pytanie (powracające po stokroć w umyśle) „Co ja zrobiłam?”.
Pozostać na Drodze pomimo zwątpień, trudności, niepewności – to odnajdywanie odwagi wciąż na nowo…


Ta zwykła skrzyneczka w lesie, tutaj, teraz, uświadamia mi tak wiele… Jarek już do nas nie dołączy, Agnieszka nie wiadomo czy będzie mi towarzyszyć, trudności były i będą (jak nie takie to inne)… 
I nawet jeśli nieraz pojawia się pytanie o sens tego wszystkiego, to trzeba pozostać wiernym swojemu marzeniu i temu swoistemu powołaniu do tej właśnie Pielgrzymki (przez duże P). 
I odnaleźć na nowo Spokój, Zaufanie i Pewność Drogi…

Kolejny dzień odpoczynku niestety też nie pomógł… Jarek podjął ostateczną decyzję, że wraca do Polski. Myślę, że to słuszna decyzja i na jego miejscu chyba zrobiłabym to samo... (jak się okazało już w Polsce, była to bardzo dobra decyzja, bo problemy ze stopą okazały się o wiele poważniejsze niż sądziliśmy).

W Fuldzie zatrzymałyśmy się u sióstr benedyktynek. Siostry życzliwie użyczyły nam na nocleg dużą salę. Były nawet dwa materace. Nic więcej nie potrzebujemy :)

Zmęczenie zwala mnie z nóg. Nic nie zwiedzam (a szkoda), a jedyne moje wyjście ogranicza się do sklepu. Trzeba uzupełnić zapasy, korzystając z tutejszego supermarketu.
A potem już tylko zanurzyć się w ciepłym śpiworku, pozwalając by sen spowił powieki, regenerując i przywracając nieco sił na kolejny dzień…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz