Dzień 44 : Erfurt - Gotha West (29 km)

Rano zbieram się do wyjścia razem z Jarkiem. Agnieszka chce zostać trochę w Erfurcie i dogoni nas później.
Wyruszamy, witając z radością zwiastuny pogodnego dnia. Nasza radość jest jednak tak ulotna jak mrugnięcie okiem i znika bardzo szybko wobec innych poważnych okoliczności. Zaledwie po kilku minutach dopada nas świadomość tego, co dla pielgrzyma jest chyba najgorsze… 

Wczoraj Jarka zaczęła dość mocno boleć stopa. Liczyliśmy na to, że po odpoczynku i nasmarowaniu maścią, dolegliwości miną. Nie minęły... Dziś po kilkudziesięciu pierwszych metrach było już wiadomo, że Jarek nie da rady iść.
Wróciliśmy więc do schroniska, gdzie była jeszcze Agnieszka.

Co czuje wędrowiec, którego „zadaniem” jest iść, wędrować, a który (choćby nie wiem jak bardzo chciał) nie jest w stanie iść? Nie wiem, mogę sobie tylko wyobrazić co czuje i przeżywa nasz współtowarzysz...
Ogarnia nas poczucie bezsilności i bezradność wobec jego cierpienia... Sytuacja staje się podbramkowa.

We trójkę poszliśmy do pensjonatu oddać klucze, pościel i… szukać jakiejś informacji o możliwości wizyty lekarskiej. Pomogła nam pani, u której zdawaliśmy klucze od budynku bursy. Gdy Agnieszka nakreśliła jej sytuację i poprosiła o pomoc, pani niewiele się namyślając zadzwoniła po karetkę. Okazuje się, że jest to tutaj powszechny zwyczaj, podczas gdy nam wezwanie pogotowia kojarzy się z naprawdę ważnym wypadkiem. Jarek był w szoku, my też, pozostało już tylko czekać...
Ambulans przyjechał bardzo szybko, krótka rozmowa i decyzja, że jadą do szpitala. Tak po prostu… Wszystkich nas zabrać nie chcieli, a Agnieszka jako jedyna z nas znająca niemiecki i tak musiała jechać jako „tłumacz”. Ustaliliśmy więc, że ja, zamiast błąkać się po ulicach, pójdę powoli do przodu szlakiem i albo ewentualnie wrócę albo spotkamy się po drodze, w zależności od dalszych wydarzeń i rozwoju sytuacji.

Poranek jest bardzo ładny. W Erfurcie żegna mnie katedra skąpana w słońcu. Dziś na tle niebieskiego nieba wygląda o wiele ładniej niż wczoraj. Niełatwo mi stąd odchodzić, bo i ciężar na sercu mocno gniecie... Co będzie z Jarkiem? Kiedy wielki i silny facet nie jest w stanie iść, nie wygląda to najlepiej...

Erfurt - katedra
Dzień mija mi na samotnej wędrówce. Ale może tego właśnie było mi potrzeba? Choć czuję się trochę nieswojo idąc tak sama, to wiem, że bardzo jest mi to potrzebne. Muszę złapać trochę oddechu i dystansu…

Po wyjściu z centrum miasta przechodzę jeszcze przez małą miejscowość Schmira (dzielnica Erfurtu). Miły pan wskazuje mi właściwą drogę, gdy skręcam w złą ulicę. Taki miły drobny gest wyczulenia na pielgrzyma. Jak niewiele potrzeba, by okazać życzliwość i serdeczność :)


A potem wkraczam już w przyjemny świat łąk i pól. Zielone wzrastające zboża, połacie żółtego rzepaku, kwitnące drzewa i przyjemność marszu pustą drogą, przynoszą wytchnienie...
Pogoda bardzo szybko się zmienia. Z upływem czasu na niebie pojawia się coraz więcej ciemnych, złowrogich chmur. Oby tylko nie padało…


Jesteśmy w stałym kontakcie. W szpitalu wszystko potoczyło się sprawnie i szybko, przyjaźnie i ze zrozumieniem, zupełnie inaczej niż w przypadku naszej służby zdrowia. Na szczęście rentgen niczego nie wykazał, lekarz zawyrokował, że to przeciążenie stopy, kazał odpocząć, zaaplikował jakąś maść i... powinno przejść. Oby tak właśnie było. Kolejne decyzje – Jarek podjedzie trochę do przodu i da wytchnienie swoim nogom. Na razie Agnieszka ulokowała go w pociągu do Eisenach, gdzie trochę odpocznie i na nas zaczeka. Dojdziemy tam jutro wieczorem. Miejmy nadzieję, że ten odpoczynek mu pomoże.


Wędruję więc dalej…
Widoczne co i rusz oznakowanie Drogi bardzo cieszy oczy :)

Za Erfurtem mijam kamienny krzyż zwany „Łukaszem”. Dawniej, gdy mieszkańcy wyruszali na obchód granic swoich pól, przy kolejnych kamiennych krzyżach czytano fragmenty Ewangelii. Przy tym krzyżu odczytywano fragment Ewangelii wg św. Łukasza o uczniach idących do Emaus. Uczniowie w drodze, zmierzający do Emaus, którzy nie rozpoznali swojego Pana…
My także jesteśmy w drodze i każdy z nas ma jakieś swoje Emaus... Jakże i nam trudno niejednokrotnie rozpoznać Chrystusa, dostrzec go w drugim człowieku… Nawet nam tutaj, trójce polskich pielgrzymów zmierzających do grobu św. Jakuba, jak trudno często dostrzec w tej drugiej i trzeciej osobie dar Boga. Przecież bez siebie wzajemnie nie wyruszylibyśmy w Drogę, niezaprzeczalnie jesteśmy dla siebie darem, właśnie tacy a nie inni i jestem przekonana, że każdy z nas wie to w swoim sercu. A jednak jak często o tym zapominamy…

krzyż zwany "Łukaszem"
Po jakiś dwóch godzinach mijam kolejny kamienny pielgrzymi krzyż. Na Drodze Ekumenicznej nieraz możemy spotkać takie krzyże. To świadkowie dawnego pielgrzymowania… Stawiano je w taki sposób, by zauważyło je jak najwięcej podróżnych.
Krzyże te powstawały, by upamiętnić tych, którzy zmarli bez opatrzenia sakramentami, w wyniku wypadku czy morderstwa, a mijający je ludzie modlili się o zbawienie zmarłego.
Często również są to krzyże pokutne. Taki skazany czy pokutnik odbywający pielgrzymkę w ramach pokuty, obrabiał krzyż w kamieniu, by zrekompensować swe winy i przyznać się do nich publicznie.
Swoją drogą, ciekawe co dziś powiedziałby człowiek dostając na spowiedzi taką pokutę, tak jak to nieraz miało miejsce w średniowieczu – iść na pielgrzymkę do Santiago?


Po niebie wciąż przewalają się tabuny chmur. Na szczęście jednak nie pada. Czasem nawet na chwilę wyjrzy słońce.
Zielone kłosy zboża bujnie falują pod naporem wiatru, jakby tańczyły w rytm wietrznych tonów. Wygląda to przepięknie. Tak bardzo chciałabym zatrzymać ten obraz w kadrze, ale trudno jest uchwycić ruch na zdjęciu.
Gdzieś daleko na horyzoncie pojawiają się góry...


Cały dzień idę sama. Tereny stają się całkiem odosobnione, puste, żeby nie powiedzieć trochę „dzikie”. Wokół tylko pola i łąki, przez kilka godzin nie spotykam nikogo. Totalne pustkowie… To zadziwiające, że wcale się nie boję. Łaska odwagi i pokoju w sercu jest mi dana na ten czas. Doświadczałam tego w Polsce, doświadczam i teraz… To też niesamowite potwierdzenie czuwania Bożej Opatrzności.

Jesteśmy z Agnieszką w kontakcie telefonicznym, ale nie tak łatwo jej nadrobić te dwie godziny różnicy między nami. Ja z kolei nie mogę na nią zaczekać, bo w przewodniku mamy informację, aby w schronisku w Gotha West stawić się przed 18, więc byłoby dobrze, żeby chociaż jedna z nas dotarła na miejsce o właściwej porze. Tak też postanawiamy zrobić.

Gdy dotarłam do herbergi, spotkałam panią, która wczoraj bardzo serdecznie i przyjaźnie pozdrawiała nas z samochodu. Nie przypuszczałam, że spotkamy ją ponownie, ani tym bardziej nie wyobrażałam sobie, że to też jest pątniczka :)
Pani pomogła mi zadzwonić w sprawie noclegu (jakie szczęście, że mówi również po angielsku i mogłyśmy się porozumieć) i gdy czekałyśmy aż ktoś przyjdzie, ucięłyśmy sobie małą pogawędkę.

Okazało się, że pani Brunhilda pielgrzymuje po swojemu, kilka lat temu z północy na południe Niemiec, teraz ze wschodu na zachód, tak by swoją drogą zrobić znak krzyża. A pielgrzymuje też w nietypowy sposób – ma samochód, który jest jednocześnie jej „albergą”. W ciągu dnia idzie wyznaczony etap, potem łapie stopa, wraca po samochód, przyjeżdża na miejsce do którego doszła, śpi w samochodzie, rano znowu idzie, potem wraca po samochód itd.
Swoją poprzednią pielgrzymkę odbyła bez grosza przy duszy, opierając swoją drogę jedynie na ufności w Bożą pomoc i dobroć ludzką. Zewnętrznym znakiem był napis na koszulce i plecaku: „Gottvertrauen starkt”, czyli coś jakby: Bóg mi dopomoże, wzmacnia mnie zaufanie do Boga, ufam Bogu. I rzeczywiście, ten zewnętrzny znak zwracał uwagę ludzi, sprawiał, że zaczynali pytać, interesować się i w gruncie rzeczy otwierali swoje serca dla tej kobiety, udzielając jej gościny i niezbędnej pomocy.
Po tamtej pielgrzymce napisała książkę. Jaka szkoda, że nie znam niemieckiego, bo z ogromną chęcią bym ją przeczytała. Ale dziś, tutaj, jej świadectwo takiej wędrówki, jest mi jakże potrzebne… jej opowieść, taka szczera i z prostotą serca, jest dla mnie ogromnym darem…

"Na piechotę i bez pieniędzy" - okładka książki p. Brunhildy
Niebawem dotarła również Agnieszka. Zaprosiłyśmy panią na wieczorną herbatę i pogawędkę. Opowiedziała nam o swojej poprzedniej pielgrzymce, o obecnej, o motywach i intencjach tej drogi, dała wielkie świadectwo swojego wcale niełatwego życia. Niesamowita kobieta 😀

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz