Dzień 33 : Panschwitz Kuckau - Konigsbruck (26 km)

Pierwsze co robimy po przebudzeniu to wyglądamy przez okno – jest pochmurno, ale nie pada. To już duży plus.
Agnieszka zostaje dłużej u sióstr w Panschwitz Kuckau, a my z Jarkiem ruszamy w Drogę, niespiesznie pokonując kolejne kilometry.


Przed Kamenz mijamy wysoki komin i pozostałości po byłym obozie koncentracyjnym. Boże, nawet i tutaj… Gdzieś tam w tyle głowy dobitnym echem odbijają się wryte w pamięć słowa Zofii Nałkowskiej: „Ludzie ludziom zgotowali ten los”
Ludzie ludziom… i choć niby zmieniły się czasy, to przecież wciąż ludzie ludziom gotują los bólu, cierpienia, pogardy, wojen, zamachów… Ludzie ludziom…
Wszyscy żyjemy na tej samej Ziemi i wszyscy również kiedyś umrzemy. Czy tak trudno jest przeżyć życie dobrze, żyć w przyjaźni, wzajemnym szacunku, poszanowaniu odmienności kultur, wyznania?
Ludzie ludziom… tak było, jest i pewnie będzie… zmieniają się tylko sposoby…
Chwila zadumy… Jakie to wymowne miejsce. Ten były obóz, miejsce gdzie ludzie tracili swoje ziemskie życie… i nieopodal górująca nad nim wieża kościoła, który samą obecnością tutaj, przypomina o Życiu…

Potem kierujemy się w stronę właśnie tego kościoła i stromymi schodami wdrapujemy się do Kamenz.

Kamenz - ratusz i rynek
Odpoczywamy na rynku, a Agnieszki wciąż jeszcze nie ma. A gdy już dotrze to tradycyjnie prawdopodobnie będzie zwiedzać co się da. Ależ dziewczyna ma mnóstwo energii.
Spotkamy się zapewne dopiero po południu…

Czas wokół płynie leniwie… Dziś Niemcy świętują. Rzeczywiście to widać, rano zupełnie wyludnione miejscowości, potem całe rodziny na spacerze, na rowerach. Żadnych sklepów, zakupów, po prostu spędzają czas ze sobą. Piękne to.


Za Kamenz wędrujemy przez urocze pola…


W ciągu dnia niebo nareszcie rozpogadza się, wygląda słońce, robi się ciepło. O tak, taką pogodę uwielbiam :)
Bo w deszczu świat jest szary, mokry, jakiś taki nieprzyjemny i mdły… Ciekawe, czy w trakcie tej pielgrzymki przyjdzie taki dzień, gdy polubię wędrówkę w deszczu?
Na razie jednak znów jest słońce, hurra! To ono nadaje światu barw, piękna, a jego ożywcze promienie rozlewają wokół mnóstwo radości…
Przy takiej aurze wędrówka cudnym lasem staje się istną przyjemnością...


To co mnie jeszcze uderza w czasie tej drogi, to niesamowity porządek i ład. Nie ma śmieci na ulicach czy w lesie, wszędzie jest naprawdę ładnie i czysto. A jak już gdzieś znaleźliśmy na drodze papierek, to okazało się, że to po polskim cukierku.
Oj, czystości i poszanowania środowiska, zdecydowanie powinniśmy się uczyć od naszych zachodnich sąsiadów.

W Konigsbrucku poszukujemy schroniska przy kościele ewangelickim. Pastor jest bardzo serdeczny, ale dla nas to wciąż "dziwnie" wygląda, gdy duchowny ma swoją rodzinę. Żona, dzieci, które biegają wokół, śmieją się, ciągną swojego tatę za rękę... Trzeba nam się z tym oswoić, przecież teraz przemierzamy tereny w dużej mierze ewangelickie…

Pastor zachęca nas byśmy choć na chwilę udali się na rynek, dzisiaj trwa jakaś lokalna mała uroczystość. No i oczywiście musimy spróbować tutejszych najlepszych lodów na świecie.
Mieszkamy bardzo blisko rynku więc idziemy zobaczyć co i jak. Rzeczywiście jest jakaś muzyka, wielkie głośniki, ludzi niezbyt dużo, głównie młodzież… Trudno nam się połapać co to za impreza. 


A może to z powodu otwarcia sezonu lodowego? Bo w lodziarni rzeczywiście jest spora kolejka. Szkoda byłoby nie spróbować, stajemy więc posłusznie w ogonku klientów. Potem nawet udaje nam się znaleźć wolne miejsce przy stoliku na zewnątrz i delektujemy się smakołykami.
Mmm, to pierwsze lody na tej pielgrzymce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz