Wbrew moim obawom noc była spokojna. Pokonało mnie zmęczenie obdarzając wyczerpane ciało mocnym i zdrowym snem. Wypoczęłam doskonale.
Wyruszam rano z nową dozą sił. Dziś cały
dzień idę szlakiem, wprost frunę jak na skrzydłach. Po ostatnim (na szczęście
krótkim) kryzysie fizycznym nie ma najmniejszego śladu. Niesamowite ;)
Zupełnie nie wiem od czego to zależy, wczoraj
jeszcze było tak ciężko, wczoraj każdy krok był trudem i ogromnym wysiłkiem… a
dziś taka odmiana. Dostałam takiego speeda, sił i werwy... że aż trudno mi w to
uwierzyć. Organizm naprawdę płata zadziwiające figle ;)
Wędrówka jest czystą przyjemnością :) Z ogromną radością chłonę każdy kolejny kilometr drogi... Dziś
idzie mi się wybornie, nie straszne mi podejścia ani zejścia. Wspaniale :) A i
pogoda nareszcie jest ładna.
Planowałam zatrzymać się w Cahors, ale
ponieważ dotarłam tam dosyć wcześnie, to odwołałam rezerwację i postanowiłam
jednak pójść dalej. I tym sposobem mój dzisiejszy dzień to ok. 40 km. Drogami
byłoby znacznie mniej, ale szlakiem, który robi ogromną pętlę do Cahors,
wychodzi aż tyle. To nic, znów jestem w fantastycznej formie, a wędrówka jest
samą radością. Hurraaa!!!
Za Cahors ze zdziwieniem zauważam otwarty
supermarket. Widać, nie wszyscy Francuzi dziś świętują. Rewelacja, mogę
uzupełnić zapasy ;)
Nocuję w gite w Trigodona (niedaleko
Lhospitalet). Ta miejscowość jest malusieńka, trochę jakby „zapomniana na mapie”, dosłownie
dwa domy i spodziewałam się, że pewnie będę sama jak ubiegłej nocy. A tu
niespodzianka, bo było nas łącznie chyba z 8 osób. Wspaniale :)
Jest tu bardzo przyjemnie, pogoda
nareszcie dopisuje i z lubością wieczorem wypoczywam na leżaku w ogrodzie. I tylko
zastanawiam się, dlaczego dziś nie robiłam zdjęć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz