Dzień 24 : Jakubów - Chocianów (25 km)

Dziś ponownie pogoda jest kiepska, zimno, wietrznie i trochę deszczowo. Znowu. A to już przecież końcówka kwietnia. 
I jakże tęskno mi do wesołego błękitu nieba, słońca muskającego twarz swymi promieniami, łagodnego wietrzyku radośnie mierzwiącego czuprynę... Na to trzeba najwidoczniej trochę poczekać :)
Tymczasem zziębnięci i skuleni przemierzamy kolejny dzień...

Wczoraj po południu próbowaliśmy znaleźć nocleg na kilka następnych dni. Niestety z miejscem do spania na dzień dzisiejszy był szalony problem w kolejnych miejscowościach, nawet w agroturystykach. 
Wszędzie słyszeliśmy to samo – na weekend miejsce na pewno by się znalazło, ale nie w środku tygodnia. Trwa budowa jakiejś drogi czy autostrady i wszystkie wolne miejsca są zajęte przez brygady pracownicze.

Hmm, co myślę o takim dzwonieniu i rezerwowaniu to już pisałam nieraz. Może nie trzeba zbytnio się przejmować, może trzeba tylko i aż Zaufać…
Skoro jednak koniecznie musimy mieć pewny nocleg to dzwoniliśmy aż do skutku. Znaleźliśmy miejsce dopiero w Chocianowie.
Iść szlakiem z Jakubowa – to oznaczałoby ponad 50 km do przejścia, dystans zdecydowanie ponad nasze siły i możliwości.

Droga jednak pokazuje swoje oblicze i przy okazji choć troszkę uczy pokory, bo nie da się wszystkiego przewidzieć i zaplanować. Nie tutaj, nie na Camino.
Dotychczas, w trakcie przygotowań i jeszcze w Gnieźnie, Jarek nie chciał absolutnie słyszeć o tym, by jakkolwiek modyfikować trasę. Iść tylko i wyłącznie szlakiem – to była niemalże świętość.
Nie spierałam się z tym… bo wcześniej czy później Droga wymusi zmianę myślenia… 
A teraz niejako sam wpada w pułapkę swojego uporu, bo albo wędrówka wytyczonym szlakiem, ale w ciemno, bez zarezerwowanego noclegu; albo pewne miejsce w Chocianowie, co z kolei wymusi porzucenie szlaku na dziś. W obydwu przypadkach musi postąpić trochę wbrew swojemu uporowi. 
Dobrze, że wynikła taka sytuacja, bo to uświadamia, że nie warto być upartym za wszelką cenę, że ważniejsze jest serce otwarte na różne niespodzianki Drogi…

Ostatecznie modyfikujemy więc założenia i zamiast szlakiem, zmierzamy do Chocianowa po prostu najkrótszą z możliwych alternatywnych dróg jaką wskazało nam Google (notabene dystans o połowę krótszy od wyznaczonego szlaku).
Niebawem zatrzymał się przy nas samochód. Pan z Bractwa Jakubowego był bardzo zdziwiony, że nie idziemy szlakiem. Tak jakby wędrówka inną drogą odbierała cokolwiek pielgrzymce i pozbawiała ją wartości. Tłumaczenia dlaczego idziemy akurat tędy, chyba niezbyt go przekonywały. A nas to trochę „bawiło”, takie niemalże „zgorszenie” malujące się w jego oczach, no bo jak to iść poza szlakiem?
Cisnęła mi się na usta jakaś kąśliwa uwaga, że lepiej zajęliby się poprawą warunków w Jakubowie, na szczęście w porę ugryzłam się w język. Pan sobie pojechał, a my poszliśmy w swoją stronę.
Oczywiście ja też zakładałam, że idziemy głównie szlakiem św. Jakuba, ale nie jest to jedyna słuszna droga. Czasem bowiem różne sytuacje wymuszają niejako zmianę planów i założeń. Najważniejsze przecież że idziemy, wciąż idziemy do św. Jakuba :)
Idziemy… i codziennie jesteśmy ciut bliżej Santiago :)

Gdy wchodziliśmy w przedmieścia Chocianowa, zatrzymał się przy nas samochód. A to co nastąpiło później, było jednym wielkim CUDEM, kolejnym prezentem Bożej Opatrzności.
Właściciele owego auta zapytali się czy pielgrzymujemy do Santiago de Compostela. A gdy potwierdziliśmy ich przypuszczenia, padło pytanie, które wprawiło mnie w osłupienie, mianowicie czy nie chcielibyśmy u nich odpocząć, zjeść, umyć się, przespać? Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę, aż upewniałam się czy rzeczywiście proponują nam to co proponują.
Po ostatnich różnych doświadczeniach, to nie mieściło mi się w głowie, że ktoś widząc jakubowego wędrowca, sam z siebie proponuje gościnę, zaprasza obcych ludzi do domu i się nie boi? I tu padło zdanie, które na zawsze wryło mi się w serce: „Przecież jesteśmy chrześcijanami”. Jakie to proste, prawda?

Dagmara i Feliks, wspaniali ludzie, dla których wiara to nie słowa, ale przede wszystkim czyny, żywa wiara wcielana w życie na co dzień. Wystarczyło im to, że jesteśmy pielgrzymami, a pielgrzym z reguły potrzebuje pomocy jaką nam zaoferowali. Już sam ten fakt był dla nich impulsem do działania.

Gdy Pan Bóg zsyła nam takich aniołów, nie sposób było odmówić :) Takie momenty są dla mnie bezdyskusyjne, chcę skorzystać z tej gościny, bo takie sytuacje odbieram jako znaki z Nieba, potwierdzenie tego, że nie muszę polegać na swoich siłach, bo Ktoś się mną zajmie…
Patrzę na Jarka, przecież rezerwował nocleg, a tu taka niespodzianka. Co teraz? Oby to wydarzenie też dało mu do myślenia, że jednak nie zawsze trzeba mieć wszystko przygotowane i zaplanowane, a już na pewno nie na Camino…, że Boża Opatrzność nad nami czuwa. Oby właściwie odczytał ten dar Niebios dla nas…

Nasi gospodarze robią małe roszady w domu, tak aby każdemu z nas użyczyć osobny pokój. Co za niesamowici ludzie, ze wspaniałym, taktownym wyczuciem. Dagmara wspaniałomyślnie proponuje nam pralkę. Rewelacja!

Jak to się pięknie układa. Czyż nie po to były problemy z noclegiem na dziś, czyż nie po to konieczna była zmiana trasy i wędrowanie poza szlakiem? A może właśnie po to, byśmy mogli się spotkać i wzajemnie ubogacać? Przecież nasi dobrodzieje mogli jechać tą drogą pięć minut wcześniej lub później, a jechali dokładnie wtedy kiedy było to potrzebne i w jednej chwili otworzyli serca i odpowiedzieli na natchnienie Ducha Świętego. W życiu nie ma przypadków :)

Zostaliśmy przyjęci wspaniale, ciepły posiłek, prysznic, łóżka z pościelą, uprane i wysuszone ubrania – to wszystko to tylko zewnętrzne aspekty.
Ale było też coś ważniejszego, wspaniałego, co dotykało mnie do głębi i przenikało na wskroś – niesamowita atmosfera miłości w tym domu. Naprawdę czuliśmy, że cała rodzina szczerze cieszy się nami, tym że goszczą pielgrzymów. Nic nie było wymuszone, wszystko było takie naturalne, proste i szczerze. Tego się nie da opisać...
To niesamowite, kiedy człowiek czuje, że w danym domu jest przyjmowany z radością, to znika zupełnie jakieś skrępowanie. Czuję się tak, jakby ci ludzie byli moimi przyjaciółmi od dawna, czuję się u nich po prostu dobrze, jak „u siebie”.

Wieczorem syn naszych dobrodziejów opowiada o swojej pielgrzymce. Kiedyś wyszedł z domu w stronę Santiago, chciał zobaczyć jak to jest… Ostatecznie zakończył gdzieś w Niemczech.
Młody opowiada nam o swoich trudnych doświadczeniach… o naprawdę niełatwej swojej Drodze… roztacza przed nami wizję czekających za granicą trudności… Słucham, ale tak szczerze mówiąc jakby „nie słyszę”, nie przejmuję się tym zbytnio, jego trudne wspomnienia nie są w stanie mnie przestraszyć.
Zadziwiające to, ale gdzieś głęboko w sercu wiem, że moja Droga doprowadzi mnie do Celu, do Santiago de Compostela. Coraz bardziej w to wierzę!

3 komentarze:

  1. bo wiara czyni cuda... czekam na kolejne "odcinki", pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też czekam! Pozdrawiam. Joanna

    OdpowiedzUsuń
  3. i ja też czekam z niecierpliwością.

    Pozdrawiam Andrzej

    OdpowiedzUsuń