Dziś ponownie pogoda jest kiepska, zimno, wietrznie i trochę deszczowo. Znowu. A to już przecież końcówka kwietnia.
I jakże tęskno mi do wesołego błękitu nieba, słońca muskającego twarz swymi promieniami, łagodnego wietrzyku radośnie mierzwiącego czuprynę... Na to trzeba najwidoczniej trochę poczekać :)
Tymczasem zziębnięci i skuleni przemierzamy kolejny dzień...
Wczoraj po południu próbowaliśmy znaleźć nocleg na kilka następnych dni. Niestety z miejscem do spania na dzień dzisiejszy był szalony problem w kolejnych miejscowościach, nawet w agroturystykach.
Wszędzie słyszeliśmy to samo – na weekend miejsce na pewno by się znalazło, ale nie w środku tygodnia. Trwa budowa jakiejś drogi czy autostrady i wszystkie wolne miejsca są zajęte przez brygady pracownicze.
I jakże tęskno mi do wesołego błękitu nieba, słońca muskającego twarz swymi promieniami, łagodnego wietrzyku radośnie mierzwiącego czuprynę... Na to trzeba najwidoczniej trochę poczekać :)
Tymczasem zziębnięci i skuleni przemierzamy kolejny dzień...
Wczoraj po południu próbowaliśmy znaleźć nocleg na kilka następnych dni. Niestety z miejscem do spania na dzień dzisiejszy był szalony problem w kolejnych miejscowościach, nawet w agroturystykach.
Wszędzie słyszeliśmy to samo – na weekend miejsce na pewno by się znalazło, ale nie w środku tygodnia. Trwa budowa jakiejś drogi czy autostrady i wszystkie wolne miejsca są zajęte przez brygady pracownicze.
Hmm, co myślę o takim dzwonieniu i rezerwowaniu to już pisałam nieraz. Może nie trzeba zbytnio się przejmować, może trzeba tylko i aż Zaufać…
Skoro jednak koniecznie musimy mieć
pewny nocleg to dzwoniliśmy aż do skutku. Znaleźliśmy miejsce dopiero w Chocianowie.
Iść szlakiem z Jakubowa – to oznaczałoby
ponad 50 km do przejścia, dystans zdecydowanie ponad nasze siły i możliwości.
Droga jednak pokazuje swoje oblicze i przy okazji choć troszkę uczy pokory, bo nie da się wszystkiego przewidzieć i zaplanować. Nie tutaj, nie na Camino.
Dotychczas, w trakcie przygotowań i
jeszcze w Gnieźnie, Jarek nie chciał absolutnie słyszeć o tym, by jakkolwiek
modyfikować trasę. Iść tylko i wyłącznie szlakiem – to była niemalże świętość.
Nie spierałam się z tym… bo wcześniej
czy później Droga wymusi zmianę myślenia…
A teraz niejako sam wpada w pułapkę
swojego uporu, bo albo wędrówka wytyczonym szlakiem, ale w ciemno, bez
zarezerwowanego noclegu; albo pewne miejsce w Chocianowie, co z kolei wymusi
porzucenie szlaku na dziś. W obydwu przypadkach musi postąpić trochę wbrew swojemu
uporowi.
Dobrze, że wynikła taka sytuacja, bo to uświadamia, że nie warto być
upartym za wszelką cenę, że ważniejsze jest serce otwarte na różne niespodzianki
Drogi…
Ostatecznie modyfikujemy więc założenia
i zamiast szlakiem, zmierzamy do Chocianowa po prostu najkrótszą z możliwych alternatywnych
dróg jaką wskazało nam Google (notabene dystans o połowę krótszy od
wyznaczonego szlaku).
Niebawem zatrzymał się przy nas
samochód. Pan z Bractwa Jakubowego był bardzo zdziwiony, że nie idziemy
szlakiem. Tak jakby wędrówka inną drogą odbierała cokolwiek pielgrzymce i pozbawiała ją wartości. Tłumaczenia dlaczego idziemy akurat tędy, chyba niezbyt go przekonywały. A nas to trochę
„bawiło”, takie niemalże „zgorszenie” malujące się w jego oczach, no bo jak to
iść poza szlakiem?
Cisnęła mi się na usta jakaś kąśliwa
uwaga, że lepiej zajęliby się poprawą warunków w Jakubowie, na szczęście w porę
ugryzłam się w język. Pan sobie pojechał, a my poszliśmy w swoją stronę.
Oczywiście ja też zakładałam, że idziemy
głównie szlakiem św. Jakuba, ale nie jest to jedyna słuszna droga. Czasem
bowiem różne sytuacje wymuszają niejako zmianę planów i założeń. Najważniejsze
przecież że idziemy, wciąż idziemy do św. Jakuba :)
Idziemy… i codziennie jesteśmy ciut
bliżej Santiago :)
Gdy wchodziliśmy w przedmieścia Chocianowa, zatrzymał się przy nas samochód. A to co nastąpiło później, było jednym wielkim CUDEM, kolejnym prezentem Bożej Opatrzności.
Właściciele owego auta zapytali się czy pielgrzymujemy
do Santiago de Compostela. A gdy potwierdziliśmy ich przypuszczenia, padło
pytanie, które wprawiło mnie w osłupienie, mianowicie czy nie chcielibyśmy u
nich odpocząć, zjeść, umyć się, przespać? Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę,
aż upewniałam się czy rzeczywiście proponują nam to co proponują.
Po ostatnich różnych doświadczeniach, to
nie mieściło mi się w głowie, że ktoś widząc jakubowego wędrowca, sam z siebie
proponuje gościnę, zaprasza obcych ludzi do domu i się nie boi? I tu padło
zdanie, które na zawsze wryło mi się w serce: „Przecież jesteśmy
chrześcijanami”. Jakie to proste, prawda?
Dagmara i Feliks, wspaniali ludzie, dla
których wiara to nie słowa, ale przede wszystkim czyny, żywa wiara wcielana w
życie na co dzień. Wystarczyło im to, że jesteśmy pielgrzymami, a pielgrzym z
reguły potrzebuje pomocy jaką nam zaoferowali. Już sam ten fakt był dla nich
impulsem do działania.
Gdy Pan Bóg zsyła nam takich aniołów,
nie sposób było odmówić :) Takie momenty są dla mnie bezdyskusyjne, chcę skorzystać
z tej gościny, bo takie sytuacje odbieram jako znaki z Nieba, potwierdzenie
tego, że nie muszę polegać na swoich siłach, bo Ktoś się mną zajmie…
Patrzę na Jarka, przecież rezerwował
nocleg, a tu taka niespodzianka. Co teraz? Oby to wydarzenie też dało mu do
myślenia, że jednak nie zawsze trzeba mieć wszystko przygotowane i zaplanowane, a już na pewno
nie na Camino…, że Boża Opatrzność nad nami czuwa. Oby właściwie odczytał ten
dar Niebios dla nas…
Nasi gospodarze robią małe roszady w
domu, tak aby każdemu z nas użyczyć osobny pokój. Co za niesamowici ludzie, ze
wspaniałym, taktownym wyczuciem. Dagmara wspaniałomyślnie proponuje nam pralkę.
Rewelacja!
Jak to się pięknie układa. Czyż nie po
to były problemy z noclegiem na dziś, czyż nie po to konieczna była zmiana
trasy i wędrowanie poza szlakiem? A może właśnie po to, byśmy mogli się spotkać
i wzajemnie ubogacać? Przecież nasi dobrodzieje mogli jechać tą drogą pięć
minut wcześniej lub później, a jechali dokładnie wtedy kiedy było to potrzebne
i w jednej chwili otworzyli serca i odpowiedzieli na natchnienie Ducha
Świętego. W życiu nie ma przypadków :)
Zostaliśmy przyjęci wspaniale, ciepły
posiłek, prysznic, łóżka z pościelą, uprane i wysuszone ubrania – to wszystko
to tylko zewnętrzne aspekty.
Ale było też coś ważniejszego,
wspaniałego, co dotykało mnie do głębi i przenikało na wskroś – niesamowita
atmosfera miłości w tym domu. Naprawdę czuliśmy, że cała rodzina szczerze
cieszy się nami, tym że goszczą pielgrzymów. Nic nie było wymuszone, wszystko
było takie naturalne, proste i szczerze. Tego się nie da opisać...
To niesamowite, kiedy człowiek czuje, że
w danym domu jest przyjmowany z radością, to znika zupełnie jakieś skrępowanie.
Czuję się tak, jakby ci ludzie byli moimi przyjaciółmi od dawna, czuję się u
nich po prostu dobrze, jak „u siebie”.
Wieczorem syn naszych dobrodziejów
opowiada o swojej pielgrzymce. Kiedyś wyszedł z domu w stronę Santiago, chciał
zobaczyć jak to jest… Ostatecznie zakończył gdzieś w Niemczech.
Młody opowiada nam o swoich trudnych doświadczeniach…
o naprawdę niełatwej swojej Drodze… roztacza przed nami wizję czekających za
granicą trudności… Słucham, ale tak szczerze mówiąc jakby „nie słyszę”, nie
przejmuję się tym zbytnio, jego trudne wspomnienia nie są w stanie mnie
przestraszyć.
Zadziwiające to, ale gdzieś głęboko w
sercu wiem, że moja Droga doprowadzi mnie do Celu, do Santiago de Compostela.
Coraz bardziej w to wierzę!
bo wiara czyni cuda... czekam na kolejne "odcinki", pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa też czekam! Pozdrawiam. Joanna
OdpowiedzUsuńi ja też czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Andrzej