Rano pierwsze kilometry mijają w
okamgnieniu. W Triacasteli szybkie śniadanko i dalej przed siebie. Tutaj mamy
do wyboru dwa warianty drogi: przez Samos lub przez Calvor.
Jako, że przez Samos szłam dwa lata temu,
to odpuszczam sobie wędrówkę tą uroczą doliną z królującym w niej imponującym
klasztorem. Tym razem wybieram drogę bardziej górską, ale jednocześnie o kilka
kilometrów krótszą.
Od rana niebo jest bardzo zachmurzone i
nie wróży dobrze na dzisiaj. Na efekty nie trzeba było długo czekać, wkrótce
zaczyna padać. I tak już do końca, w mniejszym lub większym deszczu, a
momentami nawet w ulewie… W dotychczasowych hiszpańskich upałach niemal zapomniałam jak to jest
iść w deszczu… Brr…
Jedynie czasami na kilka minut przestaje
padać, chyba tylko po to, by zmęczeni tym deszczem pielgrzymi mogli złapać
chwilę oddechu… a potem ponownie strugi wody spływają po naszych czołach. Ot
Galicja po prostu ;)
Ciekawe czy teraz na szlaku
rzeczywiście będą prawdziwe tłumy. Sarria to miejsce startu dla wielu osób, a
zwłaszcza dla młodych Hiszpanów. Aby uzyskać Compostellę wystarczy przejść
ostatnie 100 km do Santiago, a stąd jest bodajże 112. Wielu więc, po
najmniejszej linii oporu, zaczyna właśnie w tym miejscu. I robi się tłoczno,
gwarno i głośno, jednym słowem niezbyt przyjemnie. Tak było na moich poprzednich
Camino. Przypuszczam, że teraz nie będzie inaczej. Zobaczymy ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz