Dzień 94 : Monistrol-d'Allier → Saint-Alban-sur-Limagnole (38 km)

Wczoraj zarezerwowaliśmy z Cedrikiem nocleg na dziś w Saint-Alban-sur-Limagnole w alberdze donativo, więc czeka nas bardzo długi etap. Nie przeraża mnie to. Mam w sobie tyle energii, zapału, siły… Aż nie do wiary, jakbym niemalże na nowo „urodziła się” pielgrzymem. Radość wprost mnie rozpiera :)

Wyruszam skoro świt. Cedrik smacznie jeszcze śpi, tylko nogi wystają spod jego domku ;) Pielgrzym w namiocie z drugiej strony też pochrapuje... a ja już idę. Po prostu lubię wyruszać wcześnie, tym bardziej, że dziś będzie naprawdę ciężki i długi dzień.

Na dzień dobry czeka mnie ekstra zdobywanie wysokości. Powoli wspinam się do góry... podejście jest naprawdę mocne i wyczerpujące… a gdy po jakimś czasie oglądam się za siebie, daleko w dole widzę rzekę i miasteczko, z którego wyruszyłam. Przebyta droga pod górę robi wrażenie, a urywany oddech i moje „niedźwiedzie” sapanie potwierdzają, że łatwo nie było ;)

Monistrol-d'Allier pozostało daleko w dole ;)
Pogoda nie jest już taka ładna jak wczoraj, ale i tak jest pięknie :)  Po drodze drewniany św. Jakub wskazuje pielgrzymom kierunek dalszego marszu.


Mimo, że nie przygrzewa słońce, to jest dosyć duszno. Ale to nic. „Pochłaniam” kolejne kilometry z iście ogromną przyjemnością, choć w miarę upływu czasu siły trochę topnieją. Wędrówka, otaczający świat, cisza wokół, nawet to swoiste pozytywne zmęczenie, dają mi niesamowicie wiele radości.

Trasa od Le Puy jest bardzo fajnie oznakowana. Co jakiś czas pojawiają się słupki nie tylko z biało-czerwonym kolorem szlaku, ale również z informacją ile kilometrów pozostało do Santiago. Dystans sukcesywnie się zmniejsza :)


Do Saint-Alban-sur-Limagnole dotarłam mega zmęczona. Całe szczęście, że wczoraj zarezerwowaliśmy nocleg, bo wszystkie miejsca w tej gościnnej alberdze są zajęte.
Zresztą chyba powoli trzeba mi się przyzwyczajać do rezerwowania noclegów, regularnie uczęszczany przez pielgrzymów szlak z Le Puy rządzi się swoimi prawami.

Cudowna hospitalera częstuje mnie zimnym napojem, pokazuje co, gdzie i jak, a gdy dowiaduje się, że idę pieszo z Polski jest pod ogromnym wrażeniem i wszystkim wokół opowiada o mnie. No nieźle, do tego chyba też będzie trzeba się przyzwyczaić ;)

Wieczorem wspólna kolacja jednoczy pielgrzymów, choć niewiele rozumiem, bo wszyscy tu francuskojęzyczni i wiadomo przecież, że nie będą mi tłumaczyć każdego zdania. Ale atmosfera i tak jest bardzo miła.

A Cedrika jeszcze nie ma i trochę się martwię... Na szczęście zadzwonił, potwierdził swoją rezerwację i uprzedził, że będzie znacznie później. (Dotarł bardzo późno, gdy ja już smacznie spałam. Szkoda, bo nasze drogi już więcej się nie spotkały, mam jednak nadzieję, że szczęśliwie dotarł do celu swej pielgrzymki).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz