Dzień 55 : Frankfurt nad Menem - Chochheim am Main (24 km)

Rano wspólne, niespieszne śniadanie z Olą. Jak nam tu dobrze... Przedłużamy chwilę wyjścia, ale w końcu, chcąc nie chcąc, trzeba wyruszyć w dalszą drogę.
To są takie małe rozterki pielgrzyma – z jednej strony chciałoby się przedłużyć takie chwile życzliwości w nieskończoność, a z drugiej strony wiemy przecież, że św. Jakub na nas czeka i ta świadomość pcha nas ku dalszej wędrówce i zanurzeniu w kolejny dzień Nieznanego na tej pięknej Drodze.

Serdecznie żegnamy się z naszą wspaniałą dobrodziejką i idziemy. Myślę, że Ola na zawsze zostanie w naszych sercach. Jej dobroć, życzliwość, otwarte serce i radosne przyjęcie nas, nieznanych przecież ludzi – to wszystko jest nie do opisania, a dla nas jest również niesamowitym świadectwem życia Ewangelią...

Z Frankfurtu wychodzimy korzystając jedynie ze śladu GPS w telefonie. Z domu Oli, zgodnie z nawigacją, kierujemy się w stronę szlaku. I gdy już teoretycznie powinnyśmy znajdować się na szlaku, to i tak żadnych oznakowań Drogi Jakubowej nie ma albo nie potrafimy ich znaleźć. Co jakiś czas śledzimy więc mapę w telefonie. Pierwsze muszle pojawiają się dopiero kilka ładnych kilometrów za miastem.

Od rana jest bardzo duszno, co nie ułatwia nam wędrówki. Szybko się męczymy i chyba przystajemy częściej niż zwykle. A może to odpoczęte nieco ciało trudniej zmusić do wysiłku i rygorów Drogi? Ileż trzeba byłoby odpoczywać, żeby nabrać sił i wigoru jakie miałyśmy przed wyruszeniem?


Tego dnia Szlak Jakubowy w większości pokrywa się z trasą rowerową R3, więc nawet gdy nie ma muszli, spokojnie idziemy rowerówką.
Trzeba przyznać, że Niemcy mają bardzo dobrze rozbudowaną i przygotowaną sieć dróg rowerowych. Tylko pozazdrościć i brać przykład z naszych sąsiadów :)

Dzień, przez bardzo długi czas, upływa nam pod znakiem ryczących silników samolotów. Niedaleko jest lotnisko, co i rusz kolejne samoloty pojawiają się na niebie zniżając lot i przygotowując się do lądowania. Zastanawiam się jak ludzie mogą tu mieszkać? Nieustanny huk i ryk silników, przerywany nielicznymi momentami ciszy…


Z trasy R3 schodzimy kilka kilometrów przed Chochheim am Main, by do miejscowości dotrzeć spokojną ścieżką wiodącą poprzez hektary winnic. 
Niebawem nad winoroślami góruje kościół do którego zdążamy. 

Parafia św. Piotra i Pawła - Chochcheim am Main
Na miejscu nie możemy znaleźć księdza, plebania jest zamknięta, na szczęście zauważamy numer telefonu. Dzwonimy i okazuje się, że ksiądz wyjechał i nie będzie go przez najbliższe godziny... To jednak nie przeszkodziło mu by nam pomóc :) 
No właśnie, jak człowiek ma otwarte serce to nie istnieją żadne przeszkody. Po kilkunastu minutach ktoś przyszedł i otworzył nam dom parafialny.

Tak na marginesie, nam Polakom dom parafialny kojarzy się zwykle z plebanią, gdzie są również jakieś sale. Tutaj dom parafialny to z reguły odrębny budynek, służący działalności katechetyczno-rozrywkowo-kulturalnej. Rozgościłyśmy się więc w tym domu, spałyśmy na poddaszu, w salce na podłodze, ale na szczęście był dywan, który mogłyśmy sobie rozłożyć, więc było w miarę estetycznie, choć twardo :) Ciekawe kiedy plecy przyzwyczają się do spania na twardej podłodze?

Lekkim „mankamentem” (w cudzysłowie rzecz jasna) noclegów w domach parafialnych jest zwykle brak prysznica, ale przecież nie można mieć wszystkiego ;) Podstawową potrzebą pielgrzyma jest dach nad głową, reszta jest na drugim planie...
Doceniłyśmy ten dach bardzo szybko, gdy wieczorem rozszalała się ogromna burza… Grzmoty, błyski i ulewa, szalały za oknem… ale my byłyśmy już bezpieczne w naszym lokum.

A ok.22 wrócił ksiądz i jeszcze na chwilkę do nas zajrzał. Okazał się człowiekiem bardzo serdecznym i życzliwym, no i... sam przeszedł Camino z Niemiec do Santiago, więc doskonale zna i rozumie trudy pielgrzymiego życia. Zaprosił nas również na śniadanie następnego dnia :)

5 komentarzy:

  1. Och, pamiętam te winnice :-) Podobne zdjęcie mamy! I też spaliśmy w Hochheim, choć nie na plebanii...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hochheim !
    "Chochcheim" to juz przesada ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez Hochheim przejeżdżaliśmy na rowerach w deszczu, późnym wieczorem, szukając noclegu, więc widoków nie podziwialiśmy, ale widok kościoła ponad winnicami pamiętam. Przepiękne są winnice na stokach, jak jedzie się w słońcu i z góry. Wiolu, co wieczór czekam na nowy odcinek Twoich wspomnień, więc pisz, pisz, pisz.
    Wancz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ten Pan Anonimowy to ze mną chyba jechał w tym deszczu... Czekamy na dalsze odcinki :-)

      Usuń
    2. Agula, Wancz, O tak ten kościół górujący nad winnicami sprawia niesamowite wrażenie.
      Dzięki za czytanie i dopingowanie do dalszego pisania :)

      Usuń