Nareszcie!!! Po deszczowych dniach, w
końcu możemy cieszyć się upragnionym słońcem. Niewielkie to pocieszenie dla
Jarka, ale zawsze jakieś… W promieniach słonecznych idzie się zdecydowanie
lepiej i przyjemniej niż w deszczu, gdy wokół mokro, szaro i brudno, gdy nie ma
gdzie usiąść, a człowiek gotuje się w niezbyt oddychającej pelerynie…
To piękne słońce jest jak zalążek nadziei
w sercach, że będzie lepiej, że trudności i bolączki miną…
Piękno przyrody, promienie słońca,
niebieskie niebo… wszystko wokół zachęca nas do kolejnych kroków i przyzywa ku
Drodze…
Jarek walczy z syndromem pierwszych dni
i szokiem organizmu. Okazało się, że ubiegła noc dała mu mocno do wiwatu, a
nieprzygotowany organizm koszmarnie zareagował na pierwsze zmęczenie…
Pomimo tego, facet trzyma się dzielnie,
chce się trzymać, choć jestem pewna, że po stokroć zadaje sobie znamienne
pytanie „I po co mi to wszystko?”.
Ja z kolei walczę dziś z uporczywym
bólem lewego barku. Liczyłam się z tym, że ta dolegliwość dopadnie mnie
wcześniej czy później. Dotychczas odczuwałam to w miarę łagodnie, ale dziś jest
to już dosyć uciążliwe i nie określiłabym tego mianem „znośnego bólu”. Bardzo
mi ten ból dokucza… Ale ja już tak mam, taka moja natura, że wędrując z
ciężkim plecakiem, niejednokrotnie odczuwam ból lewego barku. Pozostaje tylko czekać aż
to minie i mieć nadzieję, że będzie dokuczało jak najrzadziej.
Dziś idziemy do Murowanej Gośliny. Na
szczęście Magda zapowiedziała nas u tamtejszego ks. proboszcza, idziemy więc na
pewniaka, spokojnie i powoli, a to już duży plus.
Początkowo Droga wiodła przez pola, a
potem już głównie przez lasy, lasy, lasy… Miejscami pola są jeszcze gołe,
równiutko zaorane czekają aż z ziemi wystrzelą pierwsze rośliny. W innych
miejscach, po ostatnich opadach, wschodzące zboże cudnie soczystą zielenią
wzbija się ku słońcu… W lesie ptaki dają koncerty… a brzozy wokół uśmiechają
się do nas pierwszymi, coraz większymi listkami… Te bajeczne cuda natury umilają
nam wędrówkę. Aż serce rośnie z zachwytu!
Stopniowo też wypracowujemy sobie z
Jarkiem system wspólnego pielgrzymowania, czasem idziemy razem ramię w ramię,
chwilami porozmawiamy, ale generalnie przez większość czasu każdy idzie sam. Tak
zakładaliśmy już w trakcie przygotowań i planowania Drogi, a teraz w praktyce
całkiem dobrze to wychodzi i sprawdza się. Spotykamy się na postojach, a potem
w jakiś naturalny sposób się rozdzielamy, pilnując tylko, by zawsze być w
zasięgu wzroku i nie oddalić się zbytnio.
Mi również taki układ bardzo pasuje…
Z każdym kilometrem jesteśmy coraz
bardziej zmęczeni, pod koniec nawet zdjęć nie chce nam się już robić. W końcu
udaje nam się dotrzeć do Murowanej Gośliny i odnaleźć parafię św. Jakuba.
Przyjmuje nas bardzo serdeczny ksiądz proboszcz. Kiedyś będzie tu kącik dla
pielgrzymów, takie miejsce odpoczynku z prawdziwego zdarzenia, na razie etapami
trwa remont plebanii, więc w „naszych” pomieszczeniach jest sporo różnych
rzeczy. To nam absolutnie nie przeszkadza, mamy przecież dach nad głową, ciepłe i
bezpieczne schronienie, a to jest naprawdę bardzo, bardzo dużo. W każdym pokoju spod
sterty różności wygląda łóżko. Zmęczonemu pielgrzymowi już nic więcej do
szczęścia nie potrzeba ;) I tym większa nasza wdzięczność dla ks. Proboszcza, że mimo remontu, życzliwie przyjmuje jakubowych pielgrzymów.
Do tej pory jeszcze nie spałam na podłodze i wcale mi
do tego nieśpieszno. Cieszę się, że dziś również będzie miękko i wygodnie. Takie małe, zwykłe, bardzo "ludzkie" sprawy, które też jednak cieszą. Jeszcze
chwila na przygotowanie i uporządkowanie pomieszczeń, potem szybki prysznic i
każdy z nas przepada w czeluściach swojej „komnaty” ;)
Później uczestniczymy w wieczornej Mszy Świętej
i idziemy na kolację, bo ksiądz proboszcz nie tylko wspaniałomyślnie otworzył
przed nami plebanię, ale również lodówkę i zaprosił, by korzystać z jej zawartości :)
Jest także przede wszystkim czas na małą pogawędkę z gospodarzem oraz tradycyjne pielgrzymie formalności. Piękna jakubowa pieczątka na stałe gości w naszych paszportach 😀
Też mamy taką pieczątkę.Buen Camino
OdpowiedzUsuń