Dzień 46 : Eisenach - Hütschhof (12 km)

Rano wyruszam sama. Zgodnie z ustaleniami Jarek będzie nadal wypoczywał, a Agnieszka chce zostać dłużej u sióstr, a potem jeszcze pozwiedzać. Spotkamy się więc po południu.

Zaraz za Eisenach czeka na pielgrzymów mocne podejście do góry. To naprawdę porządny wysiłek, zadyszka aż zatyka płuca, a kolejne metry podążania pod górę wyciskają ze mnie siódme poty. Przystaję co kilkadziesiąt metrów dla wyrównania oddechu. Dlaczego ten plecak jest taki ciężki?

No cóż, plecak to nieodłączny towarzysz wędrowca :) A dziś dodatkowo dźwigam zapasy na dwa dni, bo następny sklep będzie dopiero jutro wieczorem.

Ukoronowaniem tego wyczerpującego podejścia jest zamek Wartburg. Wyobraźnia znów może rozwinąć skrzydła..., a i panorama przed oczyma jest przednia :) 


To właśnie w tym zamku przebywał Marcin Luter po tym, jak został skazany na banicję.
Spędzam tu trochę czasu, przechadzam się po dziedzińcu, ale samego zamku nie zwiedzam, wszak i tak nie zrozumiałabym nic po niemiecku.


Po odpoczynku wyruszam dalej. Zanurzam się w gęste lasy, gdzie droga wiedzie już „tradycyjnie” tak jak wczoraj, góra-dół. Szlak jest tu naprawdę wymyślnie poprowadzony, chyba po to, by jak najbardziej zmęczyć wędrowców, heh. Chwilami więc, zamiast pokonywać kolejne wzniesienie, trzymałam się łagodniejszej ścieżki rowerowej. Trzeba oszczędzać nogi na jutro :)

Dziś znów mijam kamienne krzyże...


Oznakowanie szlaku (nie tylko jakubowego) jest perfekcyjne. Bardzo mi się podoba ta niemiecka dbałość o szczegóły.


Pomimo wysiłku, droga wspaniałą leśną ścieżką, wśród zapachu lasu i ptasich śpiewów, była zachwycająca. A i bogata infrastruktura ławeczkowa zachęcała do częstych odpoczynków i napawania się bliskością przyrody.
Spokój tego lasu w połączeniu z przepiękną symfonią ptasich trelów, otulają serce niewysłowioną wdzięcznością... 

 
Po wcześniejszych ustaleniach z Agnieszką, zatrzymuję się w Hütschhof. To malutka mieścina, zaledwie kilka domów, wokół piękna cisza, spokój, przyroda...
Sporo czasu zajęło mi znalezienie jakiejkolwiek "żywej duszy", kogoś kto mógłby udostępnić nam herberge. W końcu jednak udało się kogoś spotkać i po chwili mogłam rozgościć się w tym niewielkim jednosalowym schronisku.

Dziś był bardzo krótki dystans, bo zaledwie 12 km. Ale po pokonywaniu dzisiejszych wzniesień czuję się jakbym przeszła sporo więcej. Przede mną długie popołudnie, które przeznaczam na odpoczynek i zebranie sił przed jutrzejszą trzydziestką. Tym bardziej, że wciąż jest „pagórkowato”, a przy podejściach i zejściach nie tylko zmęczenie jest o wiele większe, ale też nie trudno o kontuzję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz