Gdy 3 kwietnia 2016 roku wyruszałam przed siebie od
progu domu, w sercu było mnóstwo emocji, a radość i podekscytowanie mieszały się
ze strachem i niepewnością, tworząc mieszankę trudną do ogarnięcia... Moje nogi
nie wiedziały jeszcze co to znaczy iść tysiące kilometrów, nie potrafiłam sobie
wyobrazić jak to będzie... Nie mogłam, ani nie byłam w stanie przewidzieć kogo spotkam, lub co się wydarzy w czasie takiej Drogi...
Ja, zawsze taka poukładana, planująca zawczasu i lubiąca mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, teraz robiłam coś co było całkowitym zaprzeczeniem mojego "poukładania"... I trochę mnie to przerażało ;)
Poza tym, nie oszukujmy się, nie miałam dostatecznej kondycji fizycznej (za to nadwagę i owszem), nie znałam języków oprócz podstawowych podstaw angielskiego, nie miałam wystarczających pieniędzy by sprostać choćby tylko podstawowym potrzebom i wymaganiom kilkumiesięcznej wędrówki, nie miałam chyba nawet zielonego pojęcia na co tak naprawdę się porywam ;) Patrząc z ludzkiego punktu widzenia - nie było nic, co gwarantowałoby powodzenie tej wyprawy.
Wiedziałam tylko, że zostawiam mój znany, pewny, w jakiś sposób przewidywalny świat, by całkowicie całą sobą rzucić się w Nieznane, by chłonąć i jak najpełniej żyć każdą chwilą, którą na tej Drodze ofiaruje mi Bóg, ze wszystkimi niespodziankami tej Drogi.
Choć teraz muszę przyznać, że czasem trudno było mi "przełknąć" niektóre niespodzianki ;)
Ja, zawsze taka poukładana, planująca zawczasu i lubiąca mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, teraz robiłam coś co było całkowitym zaprzeczeniem mojego "poukładania"... I trochę mnie to przerażało ;)
Poza tym, nie oszukujmy się, nie miałam dostatecznej kondycji fizycznej (za to nadwagę i owszem), nie znałam języków oprócz podstawowych podstaw angielskiego, nie miałam wystarczających pieniędzy by sprostać choćby tylko podstawowym potrzebom i wymaganiom kilkumiesięcznej wędrówki, nie miałam chyba nawet zielonego pojęcia na co tak naprawdę się porywam ;) Patrząc z ludzkiego punktu widzenia - nie było nic, co gwarantowałoby powodzenie tej wyprawy.
Wiedziałam tylko, że zostawiam mój znany, pewny, w jakiś sposób przewidywalny świat, by całkowicie całą sobą rzucić się w Nieznane, by chłonąć i jak najpełniej żyć każdą chwilą, którą na tej Drodze ofiaruje mi Bóg, ze wszystkimi niespodziankami tej Drogi.
Choć teraz muszę przyznać, że czasem trudno było mi "przełknąć" niektóre niespodzianki ;)
Przez kilka miesięcy moje dni wypełniał
krok za krokiem, kilometr po kilometrze... zmaganie się z zimnem lub upałem, z
deszczem, wiatrem lub pyłem drogi, ze swoimi słabościami... nieraz wbrew i
pomimo wszystko... w chwilach wielkiej radości ale też niekiedy w chwilach
ogromnego trudu...
Bo oczywiście bywały też chwile trudne,
było ich nawet niemało. Myślę, że to dobrze, bo pokonywanie trudności, własnych
ograniczeń i słabości, przełamywanie siebie, jakże bardzo hartuje serce i
charakter...
Pan Bóg bardzo często udzielał mi „lekcji”
w czasie tej Drogi… doświadczeń zarówno radosnych jak i trudnych, ale
wszystkich jakże potrzebnych, by pielgrzym nie wpadł w pychę, by zrozumiał jak
nieraz jedna chwila może zmienić wszystko i jak niewiele człowiek sam może, by docenił to wszystko
co w życiu wydaje się oczywiste (choć przecież wcale oczywiste być nie musi) i by
dziękował… zawsze i za wszystko…
Dla mnie osobiście to była przede
wszystkim pielgrzymka. Wierzę, że to Bóg wezwał mnie na tę Drogę, On mnie
prowadził, kształtował, On dzień po dniu nade mną czuwał… To, że doszłam do
Santiago (choć „po ludzku” wydawało się to nieosiągalne) zawdzięczam przede
wszystkim Jemu.
Dotarłam do św. Jakuba również dzięki tym
wszystkim dobrym ludziom, których dane było mi spotkać w czasie tej wędrówki.
Ludzka życzliwość, dobroć i bezinteresowność przerosły moje najśmielsze
wyobrażenia. Bo ludzie są naprawdę dobrzy, są fantastyczni i niesamowicie wspaniali
! Gdyby nie było tych wszystkich osób i ubogacających spotkań, gdyby nie ci wszyscy moi dobrodzieje, ta pielgrzymka bardzo szybko okazałaby się niemożliwą do realizacji...
Ci wszyscy, którzy mnie przyjmowali,
nocowali, karmili, czy wspomagali w jakikolwiek inny sposób, mają swój udział,
swoją cząstkę w tej Drodze i moją dozgonną wdzięczność.
Ogromną siłą napędową tej wędrówki była
również życzliwość rodziny, przyjaciół, znajomych i nieznajomych. Ta swoista
duchowa obecność… Każdy komentarz, każde dobre słowo, każdy pozytywny doping
zwłaszcza w tych trudniejszych chwilach – to wszystko było nieocenione. A
przede wszystkim największym darem była modlitwa i duchowe wspólne
pielgrzymowanie. Świadomość, że są osoby, które towarzyszą mi myślą i sercem,
niejednokrotnie dodawała mi sił i mobilizowała do dalszej wędrówki.
Ta pielgrzymka była i wciąż jest dla mnie
czymś niesamowitym. To moja Droga Życia, kilka miesięcy wędrówki, które stały
się dla mnie istną szkołą życia w bardzo wielu aspektach… Jedno z
najcudowniejszych i jednocześnie najtrudniejszych Doświadczeń w życiu…
Nie sposób tego wyrazić i właściwie
opowiedzieć.
Wiem jedno – decyzja o podążaniu tą Drogą
była właściwą i jedną z najlepszych decyzji.
I gdybym dzisiaj miała jeszcze raz podjąć
decyzję: iść czy nie iść, to bez wahania wyruszyłabym ponownie 😊
Moja pielgrzymka, moja Droga Życia
dobiegła końca…
25 sierpnia 2016 roku stanęłam na placu
Obradoiro po prawie pięciomiesięcznej wędrówce… Co czuje pielgrzym w takiej
chwili? Co dzieje się w głowie i w sercu? To jest nie do opisania…
Ale czy rzeczywiście ta Droga Życia wówczas
dobiegła końca? A może właśnie wtedy się zaczęła? Już nie jako fizyczne
wędrowanie, krok za krokiem i kilometr po kilometrze, ale w zupełnie innym
wymiarze…
Wiem (i teraz po prawie dwóch latach wciąż
mogę to potwierdzić), że ta Droga trwa we mnie i zostanie w sercu na zawsze...
„Wszystko, co się tutaj dzieje, nie pozostaje dla mnie obojętne.
Kiedy powrócę do moich obowiązków, nie będę już tym samym
człowiekiem. Mam tego świadomość już dziś. Doświadczenia otrzymane w kurzu,
pocie, trudzie i radościach Camino będą owocowały”
Waldemar Paweł Los „Duchowa pielgrzymka do Santiago de Compostela”
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWróciliśmy z naszego Camino i choć w stosunku do tego co opisałaś nasze było zaledwie malutkim ułamkiem bo trwało tylko 10 dni, to podpisujemy się pod każdym słowem które tu napisałaś. Dla nas Camino dopiero się rozpoczęło! Dzięki Ci Wiolu za tego bloga. Piotr i Magda
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa i za czytanie bloga. Życzę Wam, by Wasza pielgrzymka wciąż trwała w sercach i przynosiła jak najlepsze owoce. Buen Camino :)
UsuńWiola, jesteś niesamowita - wielkie dzięki za wspaniały opis Twojej niezwykłej Drogi oraz za wielkie świadectwo wiary. Z małżonką przeszliśmy już trzy drogi Camino - namiastkę tego co Ty przeszłaś. W tym roku wybieramy się - jak Bóg pozwoli w kolejną drogę - rozpoczynamy w Lourdes. To taki rodzaj "choroby" - Caminoza - tak nieustannie pociąga jak raz się raz zacznie.... Naszym marzeniem jest właśnie wyjść z domu (Warszawa)i - podobnie jak Ty - dotrzeć do Santiago. No ale jak to pogodzić z pracą? Chyba musimy poczekać na taką drogę do emerytury :-) Raz jeszcze dziękujemy i serdecznie pozdrawiamy. Agnieszka i Leszek
OdpowiedzUsuńO tak, jak już Caminoza wkradnie się do serca, to będzie wzywać do Drogi :) Wspaniałe macie plany na ten rok. Droga z Lourdes jest piękna, a każda chwila spędzona w Lourdes wprost bezcenna... Życzę Wam z całego serca wspaniałych przeżyć, i tych duchowych, i tych zwykłych ludzkich. A w przyszłości... realizacji marzenia o wędrówce z Polski. Pozdrawiam Was serdecznie. Buen Camino :)
Usuń