Dzień 35 : Grossenhain - Strehla (26,5 km)

Słońce objawia swe uroki w pełnej krasie :) To już jakby nie wiosna, to już jakby lato, choć dopiero maj :)
Nad nami rozpostarte niebo w cudnym odcieniu błękitu... Jest wspaniale, choć coraz bardziej męcząco w miarę zbliżania się południa i godzin popołudniowych.
Cudownie piękny dzień…

Z samego rana zauważamy dostojnie spacerującego bociana. Podniebny pielgrzym :)


Wędrujemy pod lasem, tradycyjnie już przez hektary pól żółtego rzepaku, przez mniejsze lub nieco większe wioski. 


Ależ cudne niebo... Towarzyszy nam nie tylko rzepak, ale również obsypane białym kwieciem drzewa. Jaki piękny jest majowy świat... kiedy wszystko tak radośnie strzela w górę i wychyla się ku niebu...


Przy tych wszystkich cudach przyrody, przy pięknie otaczającego świata, nawet zmęczenie upałem i kolejnymi kilometrami, wydaje mi się piękne. Takie zwykłe, zdrowe zmęczenie wędrówką, też bywa pozytywne :) 
Agnieszka też chyba tak to odbiera, bo nawet przy zmęczeniu roznosi ją energia :)

Niestety zmęczenie naszego towarzysza wciąż nie jest „zwykłe”. Po trzech tygodniach wędrówki Jarek nadal ma ogromny problem z nogami. Po tak długim czasie nogi powinny już się nieco przyzwyczaić. Wiadomo, że będą bolały, jest to naturalny efekt wędrowania, ale nie aż tak jak bolą jego, bo naprawdę przysparzają mu sporą dawkę fizycznego cierpienia… Ciągle tylko jęczy, że strasznie bolą go stopy…
To przestaje być już „zabawne”, a takie jęczenie staje się również bardzo uciążliwe. Jeszcze w Polsce sugerowałam, by spróbował chociaż na jeden etap zmienić buty. Teraz, widząc co się dzieje, dołącza do mnie Agnieszka i obie próbujemy go zachęcić do zmiany obuwia chociaż na kilka kilometrów. Przecież niesie w plecaku lekkie adidasy, których używa wieczorami już na noclegu. Może warto spróbować zmienić buty, sprawdzić jak będzie się szło w tych drugich, a nuż będzie lepiej? Może buty, w których idzie po prostu nie nadają się do wędrówek? Jarek nie chce o tym słyszeć. Nie ma mowy o wypróbowaniu drugich butów…
(Wtedy jeszcze nikt z nas nie zdawał sobie sprawy jak zgubny w skutkach może okazać się taki upór. Słuchać swojego organizmu, zauważać sygnały jakie wysyła nam przeciążone ciało, reagować zawczasu i nie czekać aż będzie za późno – jak bardzo to ważne w takiej wędrówce i wręcz niezbędne, by móc iść dalej…)

A Agnieszka, jak to ona, ciągle gdzieś zbacza, coś zwiedza, gdzieś zostaje na dłużej… to u niej normalne. Wulkan energii :) Podziwiam ją za te niezmierzone pokłady zapału i zdolność radowania się wszystkim :)

Coraz częściej się zdarza, że każdy z nas idzie osobno… już nawet nie w zasięgu wzroku, ale naprawdę osobno. Może tak jest lepiej… i dla nas jako ogółu, i dla każdego z osobna.

W Gohlis przysiadam się do dwójki rowerzystów odpoczywających na ławeczce. Zaczynamy rozmawiać. Ich angielski jest mniej więcej na takim poziomie jak mój, a wtedy najłatwiej się porozumieć :) Okazuje się, że pielgrzymują, tyle że na rowerach, po Drodze Ekumenicznej. Po miłej pogawędce wyruszamy dalej, życząc sobie wzajemnie Buen Camino :)


Dalej wędruję wzdłuż Łaby. Piękne widoki i spokój tego miejsca, koją serce i myśli, otaczając duszę błogim spokojem…

Niedługo potem dogania mnie Agnieszka. Jest sobota i trochę martwimy się o niedzielną (lub wieczorną sobotnią) Mszę Świętą. Przeglądamy internet, szukamy… Wokół są kościoły ewangelickie. Najbliższy kościół katolicki jest w Riesa, a to aż ok. 12 km od Strehli, do której dzisiaj zmierzamy. 
Modlimy się o Mszę Świętą, po prostu, jednocześnie rozważając różne opcje dotarcia do kościoła. Z internetu wiemy, że dziś w Riesa będzie Msza Święta o 18. Pieszo na pewno nie zdążymy. Postanawiamy więc, że zatrzymamy się w Strehla tak jak planowaliśmy, a do kościoła pojedziemy autobusem. Nie wiemy tylko jak wrócimy, bo autobusu powrotnego po 18 już nie ma. No to może stopem, a w ostateczności na piechotę?


Tymczasem zbliżamy się do przeprawy na Łabie. Czekamy na Jarka, bo chyba dobrze byłoby abyśmy przeprawili się razem. W końcu nadchodzi i możemy zejść do łodzi.
Nad głową powiewa mi niemiecka flaga i przypomina gdzie jestem… coraz dalej i dalej od domu, od Polski…
Z dziwnym sentymentem spoglądam na naszywkę małej polskiej flagi na moim kapeluszu. Jest taka „nasza”, biało-czerwona, taka prosta i dostojna zarazem, o ile bardziej ładniejsza niż ta niemiecka, pstrokata i krzykliwa ;)


Po drugiej stronie rzeki jest już Strehla. Zmierzamy do herbergi przy kościele ewangelickim. Międzyczasie zaglądamy do supermarketu i jako, że dziś jest sobota (a jutro w niedzielę w Niemczech sklepy są pozamykane), robimy duże zakupy na kilka dni. Może nawet dzisiaj uda nam się coś ugotować? Tradycyjny pielgrzymi posiłek, zwykły ryż czy makaron z sosem, ale będzie to ciepła strawa :)

Długo nie możemy znaleźć herbergi, kręcimy się wokół kościoła i nic. W końcu pytamy  pierwszą napotkaną osobę i po niedługiej chwili wszystko jest załatwione. Możemy wejść, rozgościć się. Jest nawet pralka, co napawa nas wielkim entuzjazmem.

tradycyjne wieczorne czynności pielgrzyma :)




Ale najlepsze jest na koniec. Pan Bóg ma dla nas wspaniałą niespodziankę. Pani opiekująca się albergą, gdy dowiedziała się jak nam zależy na wieczornej sobotniej Mszy Świętej, szybko uruchomiła swoje różne kontakty wśród znajomych katolików i już po kilkunastu minutach mieliśmy zapewniony transport i powrót z Riesy. To, że sama nie jest katoliczką, nie przeszkodziło jej w tym, by nam pomóc.
Wspaniała kobieta :)
Wobec takiego obrotu sprawy cieszymy się jak dzieci, nawet mocno zmęczony Jarek postanowił pojechać z nami.
Wieczorem zmierzamy w umówione miejsce i z dwoma starszymi, sympatycznymi paniami, jedziemy do Riesy na Mszę Świętą. Cieszymy się bardzo, bo jutro byłoby chyba niemożliwe znalezienie jakiegoś katolickiego kościoła…
Jak to się pięknie układa… Modliłyśmy się z Agnieszką o Mszę Świętą i proszę…
„Proście, a będzie wam dane…”

1 komentarz:

  1. Ah, Łaba! Też się przeprawialiśmy z naszymi rowerkami! A spaliśmy w Jugendherberge!

    OdpowiedzUsuń