Dziś był piękny dzień. Tak po prostu.
Rano świeciło jeszcze słońce, potem niebo się trochę zachmurzyło, strasząc mnie
możliwością ewentualnego deszczu. Na szczęście jednak nie padało, nie było za
gorąco ani za zimno, pogoda wprost idealna do wędrówki.
Początkowo szłam przy ruchliwej szosie,
a potem już przez wioski, lasy, pola… Szlak prowadzi czasem pomiędzy polami,
zwykłą miedzą, a nie żadną ubitą drogą… Wtedy jest ciężko, ziemia na polu,
wertepy, kępy trawy, wszystkie te nierówności przysparzają moim pęcherzom na
stopach
odpowiednią dawkę bólu… Ale to nic, bąble kiedyś się zagoją a nogi przyzwyczają do nieustannego marszu.
Zadziwiam sama siebie, widząc jak coraz bardziej zżywam się z tą Drogą, jak coraz więcej we mnie woli i chęci, by iść dalej, jak wzrasta we mnie Pewność i Zaufanie… jak serce niemalże rozpływa się w Radości.
odpowiednią dawkę bólu… Ale to nic, bąble kiedyś się zagoją a nogi przyzwyczają do nieustannego marszu.
Zadziwiam sama siebie, widząc jak coraz bardziej zżywam się z tą Drogą, jak coraz więcej we mnie woli i chęci, by iść dalej, jak wzrasta we mnie Pewność i Zaufanie… jak serce niemalże rozpływa się w Radości.
Może to również dlatego, że fizycznie
czuję się coraz lepiej. Organizm przystopował po pierwszym wielkim szoku,
stopniowo zaprzyjaźnia się z wysiłkiem, mięśnie prawie już mnie nie bolą, nowe
pęcherze właściwie nie powstają, trzeba tylko wyleczyć te, które mam… Będzie
dobrze👍
Gdzieś na skraju lasu robię dłuższy
postój, pora posilić się i odpocząć. Uwielbiam te momenty, gdy na łonie natury
rozkładam karimatę, zdejmuję buciory i w błogim odpoczynku napawam się
dźwiękami pól i lasów, a dziś również widokiem ich mieszkańców. Po niedługiej
chwili tak blisko mnie przebiega stado kilku saren. Wybiegają z lasu i biegną szybko
na pola, hen przed siebie… Potem zające – raz i drugi, przebiegają przez drogę,
kicają, szeleszczą w krzewach, jakby bawiły się w berka…
Kolejny dzień mogę kontemplować budzącą się po zimie przyrodę. Młode listki cudnie soczystą zielenią strzelają ku niebu… Gdzieniegdzie kwitnące drzewa, przepięknie obsypane białym kwieciem zapraszają do siebie wszystkie owady… otulają mnie swoim pięknym zapachem… Sarny i zające w radosnych podskokach chwalą swego Pana. Cały świat śpiewa radosną pieśń pochwały Stworzenia. Piękna jest ta nasza Polska :)
Ile dziś rzeczy zachwycało! Nie mówiąc
już o cudownych ptasich śpiewach, bo to jest codziennie towarzysząca mi muzyka.
Wędrować tak wśród ptasich świergotów jest wprost niebiańsko…
Miło jest, gdy robotnicy naprawiający
drogę na chwilę przerywają pracę, interesują się dokąd idę i mimo, że to wciąż
tak bardzo daleko, to życzą mi „dobrej wędrówki”, naprawdę szczerze życzą mi
powodzenia i dotarcia do Celu. Od tych starszych twardych facetów bije jakaś
życzliwość.
Albo gdy jadący z naprzeciwka kierowca w
geście pozdrowienia uśmiecha się i macha ręką…
Takie małe – wielkie gesty przynoszące
radość.
Spotykam dziś dobrych, życzliwych ludzi.
Czy takich zawsze będę spotykać?
Teraz jestem w Polsce, u siebie, mówię
swoim językiem. Gdy ludzie dowiadują się dokąd zmierzam, tak jak dzisiejsi
spotkani robotnicy, może w jakiś sposób utożsamiają się ze mną, bo jestem ich
rodaczką, jestem stąd i idę tak daleko.
Jak to będzie w Niemczech, we Francji,
gdy bariera językowa może stać się murem nie do przeskoczenia, obce kraje, obcy
język, gdy ja będę tam kimś „obcym”?
No i temat uchodźców, sprawa, która
mocno leży nam na sercach… Niejednokrotnie zastanawialiśmy się z Jarkiem, czy
nie pchamy się w paszczę lwa… czy nie lepiej jednak zostać w domu… Sytuacja
polityczna jest przecież tak napięta, Niemcy i Francja to siedlisko uchodźców, a tam
zamieszki… Do ostatniej chwili śledziliśmy wieści ze świata…
Postanowiliśmy wyruszyć, bo przecież Bóg
jest ponad tym… bo dając nam te marzenia, powołując na taką pielgrzymkę, nie pozwoli by stała nam się
krzywda… A my ze swojej strony dołożymy wszelkich starań, by unikać
niebezpiecznych miejsc i
trzymać się od nich z daleka.
W Kępie Polskiej zastanawiam się co
robić dalej. Jest już popołudnie. Mam za sobą całkiem ładny dystans, ale może
dałabym radę pójść dalej do Białobrzegów, to będzie jakieś 5-6 km. W
przewodniku mam namiary na tamtejszą agroturystykę. Dzwonię więc upewnić się
czy jest możliwość noclegu. Nie ma, za tydzień to pewnie tak, ale teraz trwa
jeszcze przedsezonowy remont i wszystko jest w remontowym rozgardiaszu.
Sympatyczny pan chciałby mi pomóc, ale to bardzo mała miejscowość i oprócz
nich, żadnej innej możliwości noclegowej nie ma.
Sytuacja rozwiązała się więc sama,
trzeba zostać tu gdzie jestem. Pan Bóg ma swoje plany…
Parafia Świętych Apostołów Piotra i Pawła - Kępa Polska |
Przy drodze, jak to w małych polskich
wioskach, stoi kilku panów, bacznie obserwując każdego kto tu się pojawi.
Pewnie zastanawiają się co to za dziwadło z wielkim plecakiem (i to pieszo),
zawitało do ich wsi, jednak uprzejmie pokazują mi gdzie jest kościół i
plebania.
Otwiera mi gospodyni, księdza nie ma, a
ona nie może podjąć takiej decyzji… Ksiądz może by mnie przyjął, ale wieczorem
mają gdzieś razem wyjechać, ona naprawdę nie wie… Oj, jeśli ksiądz ma
rzeczywiście jakieś plany, to robi się nieciekawie… Idę jeszcze do sklepu
zasięgnąć języka, ale to nieduża wioska… Plebania jest moją jedyną szansą.
Wracam więc, pani gospodynie przynosi mi krzesło, nie chcę jej kłopotać i
przeszkadzać, bo widzę że działa w kuchni… zasiadam więc na werandzie i
oczekuję na księdza. Siedzę tak sobie z jakimś niesamowitym pokojem w duszy, z
jakąś dziwną pewnością w sercu, że Bóg to wszystko dobrze poukłada i mam się
nie martwić na zapas.
W końcu nadjeżdża ksiądz. Biegnę do jego
samochodu, przedstawiam się, mówię co i jak, proszę o nocleg i… ależ
naturalnie, nie ma problemu. Tak, mieli wyjechać, ale to nie szkodzi, pojadą
jutro.
Pomagam mu wypakować zakupy i od razu
zasiadamy do obiadu, bo zaraz będzie wieczorna Msza Święta. Niesamowite to
wszystko… Przecież ten ksiądz miał zupełnie inne plany na wieczór, a tu zjawiam
się ja. I okazuje się, że moja obecność
wcale nie jest problemem, przeszkodą w czymś tam, plany przecież można zmienić.
Liczy się przede wszystkim człowiek, którego Opatrzność przysłała w to miejsce…
Ksiądz się cieszy, że ma pielgrzyma.
Skoro taki obrót sprawy, to cieszy się i gospodyni (jak się okazało, mama
księdza). A jak ja się cieszę, że trafiłam na człowieka o tak otwartym sercu…
To nie sposób wyrazić.
Ksiądz pokazuje mi jeszcze gdzie będę
spać. Idziemy na górę starymi, trzeszczącymi schodami, strych wygląda jak na
stary strych przystało, ale za jednymi drzwiami moim oczom ukazuje się mały,
przytulny, wyremontowany pokoik, pachnący jeszcze nowością… Właściwie to dwa
pokoiki, w jednym dwa łóżka, w drugim stolik i fotele. Dla mnie to jak
najwspanialszy apartament. O wiele więcej niż mogłabym sobie dziś wymarzyć.
Plebania jest dosyć stara, kto wie czy
te wyremontowane pomieszczenia to nawet nie lepsze warunki niż samo mieszkanie
księdza?
Aż trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje
się naprawdę.
Po Mszy Świętej mam trochę czasu by
zająć się swoimi pielgrzymimi sprawami, a potem gospodyni wraz ze swoim synem
zapraszają mnie na wspólną kolację. Piękne to chwile, już bez pośpiechu, na
luzie, rozmawiamy o mojej pielgrzymce, o życiu, o tej parafii, o wszystkim po prostu.
Cieszę się, bo widzę, że ksiądz czuje się swobodnie w mojej obecności, nie
jestem tu intruzem, nie gości mnie dlatego, że tak trzeba, czy tak wypada.
Jestem tu, bo jestem człowiekiem w potrzebie, pielgrzymem w drodze, któremu w
naturalny sposób pomaga i pewnie nie wyobraża sobie, by mogło być inaczej. To
cudowne czuć tyle ciepła i życzliwej dobroci płynącej z głębi kapłańskiego
serca.
Na zakończenie kolacji ksiądz, jako
wielki pasjonata ogrodu i różnych przetworów, częstuje mnie własnej roboty
przetworami z pigwy. Tak dla zdrowotności pielgrzyma ;) No nie powiem, pychota
po prostu. Widać, że człowiek lubi swój ogród i zna się na rzeczy. Nawet nie
wiedziałam, że pigwa jest taka smaczna :) Założę się, że gdybym nie niosła
ciężkiego plecaka, to z pewnością obdarzyłby mnie jakimś słoiczkiem własnej
konfitury.
Ksiądz Krzysztof i jego mama – moi
wspaniali dzisiejsi dobrodzieje 😀
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz