Dzień 27 : Bolesławiec - Henryków Lubański (33 km)

Wyruszamy po pysznym śniadaniu i ostatnich przemiłych rozmowach z opiekującą się nami siostrą. Jest dosyć wcześnie, ale już widać, że to będzie ładny dzień.

Ostatnio mieliśmy krótkie dystanse, bo Jarek wciąż zmaga się z syndromem startu, mimo że wędruje już kilkanaście dni. Dziś jednak planujemy dłuższy etap, miejsce mamy zarezerwowane, więc nie musimy się spieszyć.


 Za Bolesławcem zagaduje nas starszy pan spacerujący z kijkami:
- Dokąd tak idziecie?
- Pielgrzymujemy do Santiago de Compostela.
- Eee, ja myślę, że nie dojdziecie.
Nieźle, dawka „optymizmu” z samego rana, nie ma co ;)

Dojdziemy czy nie dojdziemy… Tego nikt nie wie.
Na razie jednak wędruje mi się całkiem nieźle, a dziś wręcz bardzo dobrze. Nie wieje już wiatr jak przez ostatnie dni, czyściutkie niebo z rana radośnie ogarnia duszę swoim błękitem, słońce pnie się coraz wyżej i nareszcie można zdjąć polar...
Chrzęst żwirku na drodze staje się melodią dla ucha. Krok za krokiem, miarowy stukot kijków, piękny świat wokół, wspaniała radość wędrowania…
Ptaki śpiewają... Dusza śpiewa... Jest po prostu tak caminowo fajnie :)

Na horyzoncie pojawiają się góry... majaczą hen w oddali... aż mi się zatęskniło za naszymi Taterkami :) Chociaż iść po górach z takim ciężkim plecakiem to byłoby nie lada wyzwanie i wcale mi niespieszno, by czegoś takiego próbować ;)
Gdzieś po drodze mijający nas na rowerze człowiek, życzy nam dobrej drogi i powodzenia. Kilka miłych słów, które cieszą.


Wczoraj wieczorem miałam prawdziwą niespodziankę. Okazało się, że właśnie u Sióstr w Bolesławcu, w ubiegłym roku nocowała Kasia, która sama pielgrzymowała z Polski do Santiago. Tuż przed moją pielgrzymką udało mi się nawiązać z nią kontakt.
Kasia szczęśliwie dotarła do św. Jakuba.
Może i ja jednak dojdę?

I dziś rozmyślam właśnie o Kasi… Ona doszła do Santiago w ubiegłym roku i przesłała mi niesamowite świadectwo swojej pielgrzymki. Oprócz jej opowieści, wszystkich dobrych rad i pięknego świadectwa, było to dla mnie bardzo ważne również z tego względu, że nareszcie mogłam porozmawiać z kobietą, która wyruszyła z Polski. To już nie była opowieść młodego, silnego chłopaka… Wówczas było to dla mnie potwierdzenie, że kobieta, mimo iż „słaba płeć” również może wybrać się na taką pielgrzymkę…
Kasia pomogła mi uwierzyć, że ja też mogę.

Jej piękne świadectwo umacniało mnie w przekonaniu, że takie wyzwanie jest możliwe do realizacji… nawet jeśli nie mam kondycji, wystarczających pieniędzy, właściwie to nie mam nic, co po ludzku mogłoby gwarantować powodzenie tej wyprawy.
Ale świadectwo tej młodej dziewczyny ugruntowało mnie w przekonaniu, że to tak naprawdę nie jest najważniejsze, bo ponad tym wszystkim jest przecież Pan Bóg.
Kasia – młoda dziewczyna, która sama wyruszyła z Bydgoszczy tak trochę „po wariacku”, mając jedynie właśnie… wiarę! Pod rękę z Aniołem Stróżem, opierając się jedynie, ale za to całkowicie, o ufność w Bożą opiekę i w ludzką dobroć…
Zachwyciło mnie jej świadectwo, bo było takie szczere i prawdziwe… nie tylko o wszystkich „cudach”, których doświadczała, choć rzeczywiście spotykało ją mnóstwo dobroci i życzliwości… Pisała również o trudnych momentach, o chwilach zwątpienia, bólu, rozdarcia… I właśnie za tą szczerość jestem jej najbardziej wdzięczna.

Bo takie jest pielgrzymie życie… cudowne w swojej prostocie, niepojęte w doświadczaniu ludzkiej dobroci, piękne po prostu… ale jednocześnie wymagające, chwilami trudne, z niejedną łzą, czy z momentami gdy zmęczenie przesłania człowiekowi wszystko… Ale każda jego chwila jest jedyna, niepowtarzalna, wspaniała…

Tak sobie analizuję ostatnie wydarzenia: Chocianów, rozmowy z Dagmarą i Feliksem oraz ich synem – pielgrzymem, spotkanie z siostrami w Bolesławcu i wspomnienie Kasi… Z tych wszystkich rozmów i z opowieści Kasi, wysuwa się podstawowy wniosek: pielgrzym musi zmierzyć się ze swoim „ja”, schować fałszywą dumę i uczyć się prosić. Poleganie na własnych siłach, wcześniej czy później, może zaprowadzić na manowce.
Prosić… to ogromna lekcja pokory, bo to nie jest łatwe, tak po ludzku zdać się na łaskę lub niełaskę ludzi… Prosić czyli przyznać się do swojej niewystarczalności, swoich różnych ograniczeń czy niedostatków.
Prosić… bo ludzie z reguły są dobrzy, często naprawdę chętnie i z całego serca pomogą, tylko trzeba im to trochę podpowiedzieć.
Prosić… ufając, że nad tym wszystkim jest i czuwa Bóg… bo to On chce nas prowadzić :)


Zatrzymaliśmy się w schronisku „Pod cisem” w Henrykowie Lubańskim. Jest to miejsce bardzo przyjazne pielgrzymom, wyremontowane, świeże. I ma bardzo miłego pana opiekuna :)

Jutrzejszy cel – Zgorzelec. Potem długi weekendowy odpoczynek. A potem... aż strach się bać co będzie gdy skończy się polska „bajka”, gdy za sobą zostawimy świat, który w jakiś sposób znamy, w którym umiemy się porozumieć, gdzie wszyscy mówią w naszym języku i jesteśmy „u siebie”, a rozpoczną całkowicie nieznane Niemcy...

2 komentarze:

  1. czekam na kolejne "odcinki" te poza granicami Polski. Rzeczywiście to już "inny" świat i ciekaw jestem jak Ci się tam pielgrzymowało. Pozdrawiam Tomasz

    OdpowiedzUsuń
  2. Będą, będą, już niebawem :)
    Ten "inny" świat okazał się bardzo przyjazny :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń