No i
są. A jakże. Nieproszone i niechciane, a nawet „znielubiane” od zawsze… a
jednak z uporem maniaka minuta po minucie coraz bardziej rozgaszczają się na
moich stopach. Czyż mogłoby się bez nich obejść? Jak zwykle, start i początek
wędrówki muszę okupić bólem i dokuczającymi pęcherzami. Bąble coraz śmielej
poczynają sobie na moich stopach, tu jeden, tam tworzy się drugi i… wiem, że to jeszcze
nie koniec. Oj, niełatwe dni przede mną…
Poranek
rozpoczynamy piękną wędrówką przez Rezerwat Sokole Góry. Jaki tu spokój i
cisza… Po ok. godzinie wychodzimy z lasu i zbliżamy się do Zrębic. Międzyczasie
spotykamy inną wędrowniczkę… która nocowała w tej miejscowości, a teraz wraca
troszkę w stronę Sokolich Gór, by uwiecznić je na zdjęciach. Przystajemy na
chwilę pogawędki. Mnóstwo pozytywnej energii i błysk radości
piechura w oczach - nasza nowa koleżanka aż tryska entuzjazmem wędrowania. Jestem pewna, że jeszcze spotkamy Ulę na naszym szlaku.
św. Idzi w Zrębicach |
W
Zrębicach wita nas figura św. Idziego. Niebawem docieramy do tutejszego
zabytkowego kościoła z 1789 roku, również pod wezwaniem św.Idziego. Wokół rosną
ok. 300-letnie lipy… Dziś jest niedziela i tutaj zamierzamy uczestniczyć we
Mszy Świętej. Jest jeszcze trochę czasu, siadamy na przykościelnej ławce i
odpoczywamy, z czego bardzo cieszą się moje zbolałe nogi. Sielsko tu…
kościół św. Idziego w Zrębicach |
Niebawem
schodzą się tutejsi mieszkańcy, tacy niedzielnie odświętni. A my, jak to w
drodze, ubrane jesteśmy raczej turystycznie. Ale nikogo nie dziwi ani nasz
strój, ani duże plecaki.
Po
Mszy Świętej czas wyruszyć dalej. Postanawiamy nieco zmodyfikować trasę i
podążamy wciąż asfaltem, mając nadzieję, że zahaczymy o Pustynię Siedlecką.
I
rzeczywiście w pewnym momencie napotykamy sporo piasku… jednak na pustynię nam
to nie wygląda. A jest zbyt pod górę, by w tym piasku brnąć z plecakami dalej.
No cóż, przyjdzie nam poczekać do następnej pustyni, która przed nami za kilka
dni…
czy to już Pustynia Siedlecka czy jeszcze nie? |
Słyszymy
tylko warkot i ryk silników, coraz dobitniejszy i zbliżający się do nas. Po
chwili mija nas „stado” rozpędzonych quadów, wzbijając tumany kurzu wokół…
Jak
się później zorientowałyśmy, po prostu chciałyśmy dojść na pustynię od
niewłaściwej strony i dlatego nasze zamiary spełzły na niczym…
Idziemy dalej wśród cichych pól… by za miejscowością Siedlec odbić w lewo, dojść do szlaku i ponownie zanurzyć się w zieleni lasu…
Jest bardzo duszno, a pęcherze dają mi mocno do wiwatu. I choć mamy dziś w nogach dopiero kilkanaście kilometrów, to idzie mi się nad wyraz ciężko… i dość mocno spowalniam naszą wędrówkę. Na szczęście Marta jest wyrozumiała dla moich bolączek ;)
Przed
Złotym Potokiem zatrzymują nas dwie idące z naprzeciwka dziewczyny. Pytają czy
idziemy z Olsztyna, ile to kilometrów i jaka jest droga, bo właśnie zamierzają
się tam przejść… No dobrze, dobrej drogi… choć popołudnie wydaje nam się dość
późną porą na rozpoczęcie takiego spaceru.
W
końcu dochodzimy do centrum tej niewielkiej miejscowości, mijamy rynek, kościół i
udajemy się pod zarezerwowany adres. Lokum jakie otrzymujemy w tradycyjnej
agroturystycznej cenie zaskakuje nas mega pozytywnie – pomieszczenie w domku z odrębnym wejściem, składające się z
pokoju, kuchni i łazienki oraz zadaszonego „tarasu”. Tego byśmy sobie nie
wymarzyły, istny rarytas 😀
Na
naszych aplikacjach na razie 20,6 km. Chwila odpoczynku, prysznic, pranie i trzeba
by pójść coś zjeść. A skoro jesteśmy w Złotym Potoku, to oczywiście musi być
pstrąg. Idziemy więc nad jezioro Amerykan. Pogoda jest już zgoła inna niż rano,
na świecie zrobiło się szaro i chyba… czyżby to były jakieś dalekie pomruki
burzy?
Po
kilkunastu minutach jesteśmy nad jeziorem i nawet jakimś cudem udało nam się
znaleźć miejsce w pstrągarni, bo chętnych na rybkę jest tu sporo. Podczas gdy
jedna z nas „pilnuje” stolika, druga idzie złożyć zamówienie. I wtedy zaczyna się
„dyskoteka”, łubu dubu... Kosmos jakiś… Burza, która jeszcze kilka minut temu
wydawała się daleka, uderza z całym impetem, pokazując swoje oblicze…
I
chyba nikomu teraz nie jest do śmiechu. Stoliki są co prawda pod dachem, ale
wspartym na palikach… wściekły deszcz zacina ze wszystkich stron świata,
wyganiając niektórych gości z przyjemnych dotychczas miejscówek…
Grzmoty
ciskają się jak szalone, dudniąc i rozszarpując niebo nad nami… a świadomość,
że przecież jesteśmy nad wodą wkręca się gdzieś w umysł…
No nie
powiem, po prostu się bałam :) Na
szczęście nie trwało to długo i niebawem burza, tak szybko jak się pojawiła,
równie szybko poszła sobie dalej, gdzie indziej siać strach i spustoszenie…
Jezioro Amerykan |
Po
pysznym obiadku czas na mały spacer. Spacerujemy wzdłuż jeziora Amerykan…
Zahaczamy
również o Grotę Niedźwiedzią, choć do środka nie wchodzimy. Jaskinia została
odkryta i nazwana przez Zygmunta Krasińskiego i jest ponoć dosyć łatwo
dostępna.
Dalej
mijamy Źródło Spełnionych Marzeń, którego nawet za bardzo nie ma jak
sfotografować. Miejsce to wcale nie rzuca się w oczy i gdyby nie tabliczka
informacyjna, łatwo byłoby je przeoczyć. No cóż, wyobrażałyśmy je sobie
zupełnie inaczej i do zachwytu nieco nam daleko. Ale i tak fajnie, że takie
miejsce jest. Czy rzeczywiście spełniają się tu marzenia…? Ech, gdy to było
takie proste 😉
Zdecydowanie
bardziej podoba mi się staw „Nocy Letniej”, w którego tafli jak w zwierciadle
przeglądają się okoliczne drzewa… Ponoć staw zmienia kolor i wygląd w
zależności od pory roku… Legenda zaś mówi, że zapamiętuje ludzkie twarze, a
letnią nocą w srebrnej poświacie księżyca odtwarza ich wizerunki. Ładnie tu,
otula nas tajemniczość i urok tego miejsca…
Po wcześniejszej burzy, na spacer wychodzą również ślimaki, centymetr po centymetrze dzielnie przemierzając swój mały świat ;)
A my
ponownie spotykamy Ulę!
Dopełnieniem
popołudniowych wycieczek staje się przeciwległy kraniec Złotego Potoku, z uroczym kompleksem parkowym i Pałacem Raczyńskich.
Pałac Raczyńskich |
Tuż
obok znajduje się dworek Krasińskich, w którym mieści się Muzeum Zygmunta
Krasińskiego.
Dworek Krasińskich |
Można
sobie tylko wyobrazić jak kiedyś,w czasach świetności tego miejsca, toczyło
się tu życie… jaki to był świat, zwyczaje, ludzie…
Długo
można by rozmyślać, a jeszcze dłużej cieszyć się pięknem tego miejsca, gdyby
pogoda zachęcała do dalszych spacerów albo zabiwakowania na trawce. Tymczasem zasnute niebo i mżawka
przypominają, że może czas już udać się na odpoczynek?
Dzień,
pomimo zawirowań pogodowych i dokuczających pęcherzy uważam za udany. I znów
trudno uwierzyć, że tak sobie spacerując po Złotym Potoku nabiłyśmy dodatkowe 7,4 km ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz