Dzień 48 : Vacha - Geisa (15 km)

Agnieszka, która dotychczas przypominała nam, że będzie naszą towarzyszką tylko do Vacha, zmieniła nieco swoje zdanie i postanowiła iść wspólnie z nami do Fuldy. To kilka kolejnych dni razem. Cieszymy się z tego, ale też pojawiają się kolejne wątpliwości co potem? Może jednak nie trzeba się nad tym zastanawiać i zostawić to wszystko Bogu i Drodze, by toczyło się swoim torem. Tak będzie najlepiej, bo i tak przecież nie mamy wpływu na to co postanowi. Grunt, że na razie idziemy razem :)


Dziś wyruszamy już we trójkę, Jarek czuje się trochę lepiej, a i piękna słoneczna pogoda napawa nas optymistycznie.

Zaraz na początku drogi zrywamy kilka polnych kwiatków i odśpiewujemy, co prawda nieco zafałszowane, „Sto lat” – dziś przecież są urodziny Agnieszki :)


Szliśmy z radością i z nadzieją na dalsze wspólne wędrowanie. Dzień zapowiadał się naprawdę bardzo dobrze. Jednak sielanka nie trwała długo. Niestety, bardzo szybko okazało się, że nasze nadzieje były płonne. Zaledwie po kilku kilometrach noga Jarka zaczęła znów o sobie przypominać potęgującym bólem, z każdym krokiem było coraz gorzej i szybko stało się jasne, że nasz kolega daleko dziś nie zajdzie.
Dobrze, że właśnie zbliżaliśmy się do jakiejś miejscowości. Tutaj naradzamy się co dalej, bo Jarek niemalże nie jest w stanie zrobić kolejnego kroku. Nie wygląda to dobrze, wygląda to po prostu bardzo źle… Ból stopy, który po czterech dniach odpoczynku powraca z tak spotęgowaną siłą, nie wróży nic dobrego. Trzeba wymyślić co dalej, bo przecież nie będziemy tkwić w tej małej wioseczce. Musimy odtransportować Jarka do jakiejś ciut większej miejscowości, gdzie znajdziemy nocleg i skąd będzie możliwość jakiegokolwiek transportu dalej, a może i kolejnej wizyty lekarskiej.

Jarek odpoczywa na ławce, a my z Agnieszką idziemy „zasięgnąć języka”. Jest tu przystanek autobusowy. Pytamy tutejszego mieszkańca jak można się stąd „wydostać”, ale okazuje się, że kursują tu tylko autobusy szkolne. No cóż…
Przy okazji zastanawiamy się co dalej, próbujemy coś wymyślić, choć tak naprawdę chyba dopada nas jakieś „zmęczenie” całą tą sytuacją trwającą od kilku dni i lekkie przerażenie… W takich okolicznościach nietrudno o jakiś spór… To nic, że mamy różne zdania czy pomysły, bo cokolwiek byśmy nie wymyśliły, to przecież nie o nas tu chodzi, a o Jarka.
Przecież to on powinien się wypowiedzieć, jak postanowi tak zrobimy. My nie jesteśmy w jego ciele, nie czujemy jego bólu, niech on zdecyduje co będzie dla niego najlepsze.

Gdy wracamy do Jarka, okazuje się, że wcale nie chce ponownie iść do lekarza, ani tym bardziej nie chce już żadnego szpitala. Chce się jedynie wydostać z tej małej wioski i trafić do jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie będzie mógł zdecydować co dalej.
Przeglądam więc mapę, internet i wybór pada na Geisę. Mamy namiary noclegowe w tej miejscowości i tam musimy się znaleźć.
Ponieważ tutaj nie ma żadnego transportu, postanawiamy stopem dotrzeć do niedalekiego Buttlar, a stamtąd jakoś do Geisy.
Łapiemy więc stopa. W zatrzymanym samochodzie niestety nie ma trzech wolnych miejsc, jest tylko jedno. Trudno, pakujemy więc Jarka, ustalamy, że zaczeka na nas na przystanku w Buttlar i podążamy za nim pieszo. Te kilka kilometrów upływa nam w nieciekawych nastrojach, z głową pełną najróżniejszych myśli i skołatanych nerwów.

Spotykamy się z Jarkiem po godzinie. Trudny jest to czas i chyba każdy z nas jest na swój sposób przerażony, nie tym że coś nam się nie układa, ale przede wszystkim dlatego, że ten kilkudniowy odpoczynek naszego kolegi nie przyniósł spodziewanych efektów, a ból który go dziś dopadł chyba przesądza o tym co będzie dalej… Nikt z nas nie nazywa tego „po imieniu”, ale z pewnością każdy o tym myśli…
Na razie jednak trzeba działać. Znów narady, telefony… Największy ciężar spada na Agnieszkę, jako jedyną z nas znającą niemiecki. Udaje jej się telefonicznie zorganizować nam nocleg w Geisie.

Na szczęście z Buttlar do Geisy jeżdżą autobusy. Jarek jedzie tam już spokojnie i na pewniaka, a my nadal podążamy pieszo.

Nie wiem co tym wszystkim myśleć… Z jednej strony bardzo współczuję Jarkowi, bo ta sytuacja wygląda naprawdę źle… Myślę nawet, że się wycofa. Bo co innego mu pozostało? Nie widzę na razie żadnego innego sensownego rozwiązania, skoro kolejne dni odpoczynku nie przynoszą poprawy. Przecież nie będzie tak podjeżdżał w nieskończoność… tym bardziej, że z nogą jest chyba naprawdę coraz gorzej. Może jednak powinien wrócić do domu i na serio zająć się leczeniem tej kontuzji…
Z drugiej strony mam świadomość, że niejako sam sobie zafundował taki los, najpierw przez niedostateczne przygotowanie i rozchodzenie się przed pielgrzymką, a potem przez swój upór gdy bolały go nogi, a nawet nie chciał zmienić obuwia. A teraz ponosimy tego konsekwencje…

A jeśli Jarek naprawdę wróci do domu? Będzie to dla niego straszne, bo zaprzepaści swoje wielkie marzenie…
Czym to będzie dla mnie? W trakcie przygotowań i potem w czasie drogi, ludzie w jakiś sposób „przesiąkają” wędrówką towarzysza. Bo choć czasem miewamy różne zdania czy spojrzenia, to przecież wciąż idziemy „razem”. Trudno będzie utracić towarzysza Drogi… Poza tym zostanę tylko z Agnieszką, która nie jest pewnym towarzyszem. Miała iść tylko do Vacha, teraz niby idzie do Fuldy, a co dalej?

W Geisa zatrzymaliśmy się w herberge w budynku Caritasu. Bardzo sympatyczna pani opiekująca się tym miejscem przyniosła nam ciasto z racji urodzin Agnieszki, a sama jubilatka postawiła nam pizzę. Niby fajnie, staramy się „świętować” i trzymać fason, ale wciąż ciąży nam na sercach temat chorej nogi Jarka. Sytuacja staje się coraz bardziej patowa. Zresztą chyba już nawet się pożegnaliśmy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz