Agnieszka, która dotychczas przypominała
nam, że będzie naszą towarzyszką tylko do Vacha, zmieniła nieco swoje zdanie i
postanowiła iść wspólnie z nami do Fuldy. To kilka kolejnych dni razem.
Cieszymy się z tego, ale też pojawiają się kolejne wątpliwości co potem? Może
jednak nie trzeba się nad tym zastanawiać i zostawić to wszystko Bogu i Drodze,
by toczyło się swoim torem. Tak będzie najlepiej, bo i tak przecież nie mamy
wpływu na to co postanowi. Grunt, że na razie idziemy razem :)
Dziś wyruszamy już we trójkę, Jarek
czuje się trochę lepiej, a i piękna słoneczna pogoda napawa nas optymistycznie.
Zaraz na początku drogi zrywamy kilka
polnych kwiatków i odśpiewujemy, co prawda nieco zafałszowane, „Sto lat” – dziś
przecież są urodziny Agnieszki :)
Szliśmy z radością i z nadzieją na
dalsze wspólne wędrowanie. Dzień zapowiadał się naprawdę bardzo dobrze. Jednak
sielanka nie trwała długo. Niestety, bardzo szybko okazało się, że nasze
nadzieje były płonne. Zaledwie po kilku kilometrach noga Jarka zaczęła znów o
sobie przypominać potęgującym bólem, z każdym krokiem było coraz gorzej i
szybko stało się jasne, że nasz kolega daleko dziś nie zajdzie.
Dobrze, że właśnie zbliżaliśmy się do
jakiejś miejscowości. Tutaj naradzamy się co dalej, bo Jarek niemalże nie jest
w stanie zrobić kolejnego kroku. Nie wygląda to dobrze, wygląda to po prostu
bardzo źle… Ból stopy, który po czterech dniach odpoczynku powraca z tak
spotęgowaną siłą, nie wróży nic dobrego. Trzeba wymyślić co dalej, bo przecież
nie będziemy tkwić w tej małej wioseczce. Musimy odtransportować Jarka do
jakiejś ciut większej miejscowości, gdzie znajdziemy nocleg i skąd będzie
możliwość jakiegokolwiek transportu dalej, a może i kolejnej wizyty lekarskiej.
Jarek odpoczywa na ławce, a my z Agnieszką
idziemy „zasięgnąć języka”. Jest tu przystanek autobusowy. Pytamy tutejszego
mieszkańca jak można się stąd „wydostać”, ale okazuje się, że kursują tu tylko
autobusy szkolne. No cóż…
Przy okazji zastanawiamy się co dalej,
próbujemy coś wymyślić, choć tak naprawdę chyba dopada nas jakieś „zmęczenie”
całą tą sytuacją trwającą od kilku dni i lekkie przerażenie… W takich
okolicznościach nietrudno o jakiś spór… To nic, że mamy różne zdania czy
pomysły, bo cokolwiek byśmy nie wymyśliły, to przecież nie o nas tu chodzi, a o
Jarka.
Przecież to on powinien się wypowiedzieć,
jak postanowi tak zrobimy. My nie jesteśmy w jego ciele, nie czujemy jego bólu,
niech on zdecyduje co będzie dla niego najlepsze.
Gdy wracamy do Jarka, okazuje się, że wcale
nie chce ponownie iść do lekarza, ani tym bardziej nie chce już żadnego
szpitala. Chce się jedynie wydostać z tej małej wioski i trafić do jakiegoś
spokojnego miejsca, gdzie będzie mógł zdecydować co dalej.
Przeglądam więc mapę, internet i wybór
pada na Geisę. Mamy namiary noclegowe w tej miejscowości i tam musimy się
znaleźć.
Ponieważ tutaj nie ma żadnego
transportu, postanawiamy stopem dotrzeć do niedalekiego Buttlar, a stamtąd
jakoś do Geisy.
Łapiemy więc stopa. W zatrzymanym
samochodzie niestety nie ma trzech wolnych miejsc, jest tylko jedno. Trudno, pakujemy
więc Jarka, ustalamy, że zaczeka na nas na przystanku w Buttlar i podążamy za
nim pieszo. Te kilka kilometrów upływa nam w nieciekawych nastrojach, z głową
pełną najróżniejszych myśli i skołatanych nerwów.
Spotykamy się z Jarkiem po godzinie. Trudny
jest to czas i chyba każdy z nas jest na swój sposób przerażony, nie tym że coś
nam się nie układa, ale przede wszystkim dlatego, że ten kilkudniowy odpoczynek
naszego kolegi nie przyniósł spodziewanych efektów, a ból który go dziś dopadł
chyba przesądza o tym co będzie dalej… Nikt z nas nie nazywa tego „po imieniu”,
ale z pewnością każdy o tym myśli…
Na razie jednak trzeba działać. Znów
narady, telefony… Największy ciężar spada na Agnieszkę, jako jedyną z nas
znającą niemiecki. Udaje jej się telefonicznie zorganizować nam nocleg w Geisie.
Na szczęście z Buttlar do Geisy jeżdżą
autobusy. Jarek jedzie tam już spokojnie i na pewniaka, a my nadal podążamy
pieszo.
Nie wiem co tym wszystkim myśleć… Z
jednej strony bardzo współczuję Jarkowi, bo ta sytuacja wygląda naprawdę źle…
Myślę nawet, że się wycofa. Bo co innego mu pozostało? Nie widzę na razie
żadnego innego sensownego rozwiązania, skoro kolejne dni odpoczynku nie
przynoszą poprawy. Przecież nie będzie tak podjeżdżał w nieskończoność… tym
bardziej, że z nogą jest chyba naprawdę coraz gorzej. Może jednak powinien
wrócić do domu i na serio zająć się leczeniem tej kontuzji…
Z drugiej strony mam świadomość, że
niejako sam sobie zafundował taki los, najpierw przez niedostateczne
przygotowanie i rozchodzenie się przed pielgrzymką, a potem przez swój upór gdy
bolały go nogi, a nawet nie chciał zmienić obuwia. A teraz ponosimy tego
konsekwencje…
A jeśli Jarek naprawdę wróci do domu?
Będzie to dla niego straszne, bo zaprzepaści swoje wielkie marzenie…
Czym to będzie dla mnie? W trakcie
przygotowań i potem w czasie drogi, ludzie w jakiś sposób „przesiąkają”
wędrówką towarzysza. Bo choć czasem miewamy różne zdania czy spojrzenia, to
przecież wciąż idziemy „razem”. Trudno będzie utracić towarzysza Drogi… Poza
tym zostanę tylko z Agnieszką, która nie jest pewnym towarzyszem. Miała iść
tylko do Vacha, teraz niby idzie do Fuldy, a co dalej?
W Geisa zatrzymaliśmy się w herberge w
budynku Caritasu. Bardzo sympatyczna pani opiekująca się tym miejscem
przyniosła nam ciasto z racji urodzin Agnieszki, a sama jubilatka postawiła nam
pizzę. Niby fajnie, staramy się „świętować” i trzymać fason, ale wciąż ciąży
nam na sercach temat chorej nogi Jarka. Sytuacja staje się coraz bardziej
patowa. Zresztą chyba już nawet się pożegnaliśmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz