Rano w alberge pielgrzymi zasiadają do wspólnego
śniadania. Tradycyjny francuski posiłek poranny: bagietka z marmoladą, sok,
herbata. Nigdy nie pojmę dlaczego w tym kraju herbatę pije się z miseczek. Dla
nas Polek, to bardzo dziwne ;)
W alberge czuć tą niesamowitą pielgrzymią
atmosferę. Widać też jaki entuzjazm ogarnia tych, którzy dzisiaj tutaj
rozpoczynają swoje pielgrzymowanie… Podekscytowanie towarzyszy również i mnie,
choć z innego zupełnie powodu niż towarzyszących mi ludzi. Osiągnęłam kolejny
ważny cel na swojej Drodze do św. Jakuba – Le Puy. Z wielką ochotą zanurzę się
w dalsze wędrowanie…
Po śniadaniu zmierzam do katedry na Mszę
Świętą dla pielgrzymów. Jest nas tu trochę, na oko ok. 70-80 osób, To miasto i
ta katedra to przecież miejsce startowe dla wielu jakubowych pątników. Później wszyscy
gromadzimy się przy figurze św. Jakuba, jeszcze kilka słów kapłana, a każdy z
nas otrzymuje medalik z Matką Bożą z Le Puy i jakubową muszlą. Na koniec nie
może zabraknąć uroczystego błogosławieństwa pielgrzymów.
Potem zbieram się w Drogę. Co się zmieni
od dzisiaj? Przede wszystkim to, że jest nas tu więcej, są inni pielgrzymi,
jedni będą szli krótko, inni aż do Santiago, ale wszyscy maszerujemy do przodu.
Poza tym od dzisiaj będę szła sama. Tak
będzie lepiej, tak będzie dobrze :)
Po Mszy Świętej jeszcze ostatnie
pamiątkowe zdjęcie z Agnieszką na schodach katedry i powoli opuszczamy to
urocze miasteczko. Muszę jeszcze poszukać kiosku, by kupić doładowanie
internetu w telefonie na pozostały czas wędrówki przez Francję. Kto wie kiedy
będzie następne miasto, a mój 30-dniowy pakiet internetowy już się kończy.
Trzeba więc kupić to dzisiaj.
Jejku, jestem we Francji już prawie
miesiąc. A ile jeszcze przede mną?
Początkowo idziemy razem, tak
jakoś spontanicznie to wychodzi. Z miasta wyprowadzają nas metalowe muszle na
chodniku, a także usytuowane na ścianach budynków tabliczki z kilometrażem oraz
znakami Szlaku Jakubowego.
Droga Jakubowa od Le Puy to szlak GR65
oznaczony na biało-czerwono, prowadzą więc nas nasze narodowe barwy. Piękna
biało-czerwona strzałka wlewa radość w serce – od Santiago dzieli mnie już „jedynie”
1517 kilometrów.
Szlak szybko wyprowadza pielgrzymów do
góry i możemy podziwiać piękne widoki. A naprawdę jest na co popatrzeć.
Niebo, początkowo zasnute chmurami, z
upływem czasu nabiera coraz ładniejszych barw, aż w końcu lśni nad nami pięknym
odcieniem cudownego błękitu… Wędrówka tym wspaniałym, górskim szlakiem jest
wprost nie do opisania, raduje się serce kontemplując świat w niemym zachwycie…
W jakimś momencie wchodzimy na ledwie
widoczną, mocno zarośniętą ścieżkę wiodącą przez zarośla większe od nas. Aż
dziw, że to jest Szlak Jakubowy. A jednak :)
Zaufałem drodze
wąskiej
takiej na łeb na szyję
z dziurami po kolana
takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki
i wyszedłem na łąkę stała św. Agnieszka
- Nareszcie – powiedziała
- Martwiłam się już
że poszedłeś inaczej
prościej
po asfalcie (…)
ks. Jan Twardowski
Ten wiersz, dzisiaj, tutaj, teraz, na tej
wąskiej ścieżynce u progu samotnego pielgrzymowania, nabiera dla mnie
szczególnego znaczenia. Zaufać Drodze, zaufać Bogu…
Po ładnych kilkunastu kilometrach razem z
Agnieszką, w końcu w jakiś naturalny sposób rozdzielamy się… Może jeszcze kiedyś się spotkamy, może nasze drogi będą
przeplatały się na tym Camino, a może nie… Mam jednak nadzieję, że każda z nas
szczęśliwie osiągnie Cel swojej podróży.
Pomimo różnych trudniejszych chwil, przede
wszystkim byłyśmy też dla siebie błogosławieństwem. To nie ulega wątpliwości.
Gdyby nie obecność Agnieszki, to po wycofaniu się Jarka, ja pewnie też
wróciłabym do domu, bo wtedy jeszcze nie byłam gotowa na samotną wędrówkę. I
odwrotnie, gdyby nie my, a potem ja, to Agnieszka też pewnie nie wyruszyłaby
sama…
Cieszę się z każdego dobra, którego
doświadczyłam ze strony mojej koleżanki. Cieszę się też z każdego dobrego
uczynku, którym mogłam ją obdarować.
Niech ten wspólnie spędzony czas przynosi
dobre owoce :)
Kolejne kilometry mijają mi w ciągłym
zachwycie otaczającym światem. Każdy krok napawa serce wielkim entuzjazmem i
ogromną chęcią do dalszej wędrówki.
To niesamowite, dotarcie do Le Puy, jakże
ważnego miejsca na mapie mojej wędrówki oraz ta wspaniała pielgrzymia
atmosfera, to wszystko jakby dodało mi skrzydeł i przywróciło nadwątlone siły. Z werwą i ogromną radością maszeruję do przodu.
W Monistrol-d'Allier rozglądam się za
noclegiem, ale nic taniego nie mogę znaleźć. Co prawda są tu „gite”, ale w
cenach raczej na francuskie kieszenie. Nie przejmuję się tym zupełnie, ogarnia
mnie całkowite poczucie niezależności, wolności, radości… cudownie rozlewając
się słodyczą w całym moim jestestwie.
Idę na camping, będę spać w namiocie. Zamiast
jedynie nosić go na plecach, w końcu z niego skorzystam i realnie do czegoś mi
się przyda. A po drodze spotykam Cedrika (a nie Federica jak myślałam
wcześniej). Znamy się od jakiegoś czasu i czasami spotykamy na szlaku.
Postanawiamy więc zakempingować obok siebie, bo to zawsze raźniej.
Na campingu wcale nie jest pusto, są
kampery, inni ludzie, są też pielgrzymi. Mój podziw wzbudza francuskie
małżeństwo pielgrzymujące z dwójką małych dzieci (4 lata i 14 miesięcy). Są
niesamowici.
Rozstawiamy nasze domki obok nich. Trochę
rozmów… Wieczór upływa nam miło i radośnie, a dzisiejszy wspaniały
dzień powoli chyli się ku zachodowi 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz