Dziś przez większość dnia niebo jest
pokryte chmurami. To miła odmiana po ostatnich upałach, wreszcie można odetchnąć. Idzie się bardzo dobrze.
Wędruję przez niekończące się pola
słoneczników, które w tej szarej pogodzie wyglądają na jakieś „smutne”.
Od jakiegoś czasu z coraz większym
niepokojem spoglądam na moje buty. Droga dosłownie zjada im podeszwę, zwłaszcza na
piętach. Zeszła już warstwa zewnętrzna, środkowa, coraz bardziej widać jakiś
plastik w wewnętrznej konstrukcji podeszwy. Nie ma szans, by wytrzymały do
końca pielgrzymki. Z całych sił bronię się przed kupnem nowych butów, bo po
tylu miesiącach marszu włożyć nogi w nowe buty... to chyba byłaby gotowa „tragedia”. Można
sobie wyobrazić, co działoby się ze stopami i ścięgnami w nierozchodzonych
butach.
Dlatego też, gdy w Eauze okazuje się, że jest tu szewc, prawie skaczę z radości. Szybko zanoszę plecak na miejsce noclegu, szybka kąpiel i wracam do centrum, bo punkt ma być otwarty po południu. Stoję tam pod drzwiami bardzo długo... w okolicznych sklepikach nic nie wiedzą, no powinien przyjść, otworzyć, ale... nie przyszedł. Skapitulowałam po ponad godzinie daremnego oczekiwania. I nici z mojej przedwczesnej radości, ech… a buty nadal potrzebują pomocy.
Dziś nocuję w „alberdze” Betania. Paulina
i Marcel to wspaniali, sympatyczni ludzie, którzy część swojego domu
przeznaczyli dla pielgrzymów i przyjmują nas za donativo z całego szczerego i
otwartego serca.
Oprócz mnie jest jeszcze Isabel z Francji
oraz Aurora, która nocowała ze mną wczoraj.
Wieczorem zasiadamy do wspólnej kolacji z naszymi gospodarzami, a Paulina własnoręcznie wrysowuje nam „pieczątki” do paszportów.
Wieczorem zasiadamy do wspólnej kolacji z naszymi gospodarzami, a Paulina własnoręcznie wrysowuje nam „pieczątki” do paszportów.
Później wszyscy udajemy się do kapliczki w
ogrodzie na wspólną modlitwę przed snem. Pięknie.
Tutaj we Francji chyba jest taki zwyczaj
wśród ludzi wierzących, by mieć swoją kapliczkę. Tak było u Romana i Marie-Jo,
niedawno w Le Soulie i dzisiaj też…
Od początku mojego pobytu we Francji
jestem w stałym kontakcie z mieszkającą w tym kraju Anią, siostrą mojej
koleżanki. To niesamowita kobieta, co kilka dni dzwoni, pyta, interesuje się,
zawsze służąc dobrym słowem i sercem skorym do pomocy. Wspaniale jest mieć
takiego ludzkiego „anioła stróża” w tym obcym kraju. Ania ma znajomą
mieszkającą niedaleko Lourdes, opowiedziała jej o mnie i mojej pielgrzymce,
skontaktowała nas ze sobą i… już jutro spotkam się z Teresą, która bez wahania
zaproponowała mi gościnę. Znów będę miała okazję poznać Polaków, a przy okazji zaczerpnąć nieco odpoczynku.
Jak to się wszystko pięknie układa. Cieszę się niezmiernie. Rewelacja 😊
Jak to się wszystko pięknie układa. Cieszę się niezmiernie. Rewelacja 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz