Dzień 109 : Condom → Eauze (28 km)

Dziś przez większość dnia niebo jest pokryte chmurami. To miła odmiana po ostatnich upałach, wreszcie można odetchnąć. Idzie się bardzo dobrze.
Wędruję przez niekończące się pola słoneczników, które w tej szarej pogodzie wyglądają na jakieś „smutne”.


Od jakiegoś czasu z coraz większym niepokojem spoglądam na moje buty. Droga dosłownie zjada im podeszwę, zwłaszcza na piętach. Zeszła już warstwa zewnętrzna, środkowa, coraz bardziej widać jakiś plastik w wewnętrznej konstrukcji podeszwy. Nie ma szans, by wytrzymały do końca pielgrzymki. Z całych sił bronię się przed kupnem nowych butów, bo po tylu miesiącach marszu włożyć nogi w nowe buty... to chyba byłaby gotowa „tragedia”. Można sobie wyobrazić, co działoby się ze stopami i ścięgnami w nierozchodzonych butach. 

Dlatego też, gdy w Eauze okazuje się, że jest tu szewc, prawie skaczę z radości. Szybko zanoszę plecak na miejsce noclegu, szybka kąpiel i wracam do centrum, bo punkt ma być otwarty po południu. Stoję tam pod drzwiami bardzo długo... w okolicznych sklepikach nic nie wiedzą, no powinien przyjść, otworzyć, ale... nie przyszedł. Skapitulowałam po ponad godzinie daremnego oczekiwania. I nici z mojej przedwczesnej radości, ech… a buty nadal potrzebują pomocy.

Dziś nocuję w „alberdze” Betania. Paulina i Marcel to wspaniali, sympatyczni ludzie, którzy część swojego domu przeznaczyli dla pielgrzymów i przyjmują nas za donativo z całego szczerego i otwartego serca.
Oprócz mnie jest jeszcze Isabel z Francji oraz Aurora, która nocowała ze mną wczoraj.
Wieczorem zasiadamy do wspólnej kolacji z naszymi gospodarzami, a Paulina własnoręcznie wrysowuje nam „pieczątki” do paszportów.
Później wszyscy udajemy się do kapliczki w ogrodzie na wspólną modlitwę przed snem. Pięknie.
Tutaj we Francji chyba jest taki zwyczaj wśród ludzi wierzących, by mieć swoją kapliczkę. Tak było u Romana i Marie-Jo, niedawno w Le Soulie i dzisiaj też…

Od początku mojego pobytu we Francji jestem w stałym kontakcie z mieszkającą w tym kraju Anią, siostrą mojej koleżanki. To niesamowita kobieta, co kilka dni dzwoni, pyta, interesuje się, zawsze służąc dobrym słowem i sercem skorym do pomocy. Wspaniale jest mieć takiego ludzkiego „anioła stróża” w tym obcym kraju. Ania ma znajomą mieszkającą niedaleko Lourdes, opowiedziała jej o mnie i mojej pielgrzymce, skontaktowała nas ze sobą i… już jutro spotkam się z Teresą, która bez wahania zaproponowała mi gościnę. Znów będę miała okazję poznać Polaków, a przy okazji zaczerpnąć nieco odpoczynku. 
Jak to się wszystko pięknie układa. Cieszę się niezmiernie. Rewelacja 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz