Kilka
lat temu „przypadkowo” (bo przecież w
życiu nie ma przypadków) natknęłam się na film „Droga życia”. Pierwsze wrażenia
w trakcie oglądania nie były zbyt pozytywne, bohaterowie filmu wydawali mi się
jacyś dziwni, do tego z nałogami, przywarami, nie mówiąc już o najróżniejszych,
nieraz dziwnych powodach pielgrzymowania…
To miało się nijak do pielgrzymek jakie znałam dotychczas. I nagle „ding dong”,
jakby Anioł Stróż palnął w głowę – przecież tak naprawdę wcale nie o to chodzi,
wystarczy spojrzeć ciut głębiej – bo camino to Doświadczenie, Przemiana, Życie…
bo to Droga Zwykłych Ludzi…W tym momencie wiedziałam już, że chcę… że właśnie ta
Droga
woła także mnie…
woła także mnie…
Do dzisiaj
jest to dla mnie nie do końca zrozumiałe, jest to taki pierwszy mały cud
camino. Nigdy ta droga mnie nie pociągała, choć już wcześniej o niej słyszałam.
Słyszałam i tyle. Istniała sobie gdzieś w świadomości lub podświadomości,
opatrzona klauzulą niedostępności czy wręcz nierealności. Gdzieś tam po prostu
był szlak św. Jakuba. Aż tu nagle tak po
prostu chwila jakiegoś dziwnego olśnienia, przebłysku myśli, pragnienia by tam
być, pójść, doświadczyć… W tej jednej chwili camino stało się również moją
Drogą i… nic już miało nie być takie samo jak przedtem.
Wtedy na serio zaczęłam interesować się
tematyką pielgrzymowania szlakami św. Jakuba, szukać, czytać… Jedną z pierwszych
informacji jakie wpadły mi w ręce była wiadomość o rodzeństwie, młodych
ludziach, którzy właśnie wtedy przeszli pieszo z Warszawy do Santiago de
Compostela i dalej do Fatimy.
Jak to, to tak można? Czy to jest w ogóle możliwe?
Kilkaset kilometrów to można przejść, ale kilka tysięcy?
Z podekscytowaniem
czytałam ich relacje, śledziłam profil na facebooku, słuchałam wywiadów i
otwierałam buzię z zachwytu...
Nawet nie wiem jak i kiedy, ale bardzo szybko zaczęło kiełkować we mnie
pragnienie, by kiedyś również pójść na taką mega długą pielgrzymkę. Kiedyś…
Przeraziła mnie ta myśl. Ja??? Przecież to takie nierealne!!! Schowałam to
marzenie gdzieś głęboko w podświadomości, do najdalszego zakamarka serca… i
póki co, postanowiłam wybrać się na Camino znacznie krótsze, bo zaledwie
częścią szlaku, z Leon do Santiago. Piesze pielgrzymowanie właśnie w takiej
formie (a nie w zorganizowanej grupie) zachwyciło mnie tak bardzo, że było już
wiadomo, iż na tym jednym razie się nie skończy… Oto odkryłam swoją wielką
pasję!!!
Międzyczasie docierały do mnie wieści o
kolejnych śmiałkach, którzy drogę z Polski do Hiszpanii pokonali na własnych
nogach lub zamierzali tego dokonać. No proszę, ze wszystkich sił chciałam
zapomnieć o tym porywie serca ku Wielkiej Drodze, a tu ciągle ktoś lub coś mi o
tym przypominało. Marzenia o wyruszeniu przed siebie od progu domu, kropla po
kropli coraz wyraźniej zaczęły ponownie drążyć w moim sercu. Droga wzywała mnie
coraz usilniej, tego byłam pewna.
I tak oto, z marzeniami, których już nie
sposób było zagłuszać, wyruszyłam na kolejną wyprawę, tym razem Camino
Primitivo. Wędrówka tym pięknym, górskim, 343-kilometrowym szlakiem była wprost
cudowna, a długie godziny marszu w samotności i ciszy, wśród piękna przyrody,
pozwoliły mi spojrzeć na moje pragnienia ze spokojnym dystansem, uwierzyć że to
jest możliwe i odkryć w sobie odwagę, o jakiej wcześniej nie miałam pojęcia. Sama
nie wiem jak i kiedy to się stało, ale nastąpiła we mnie jakaś wielka zmiana,
dojrzałam do podjęcia tej szalonej decyzji, już nie chciałam spychać marzeń o Wielkiej
Drodze gdzieś w niebyt… chciałam je zaakceptować, zgodzić się na nie i…
zrealizować. Boże, zrealizować?!
Moje Wielkie Marzenie powoli zaczęło
nabierać realnego kształtu. Raz i drugi uczestniczyłam w spotkaniach z tymi,
którzy niedawno wybrali się w taką szaloną podróż – każdy z nich szedł sam, w
innym terminie, każdy wyszedł od progu własnego domu. Patrzyłam na nich jak na
„moich bohaterów”, słuchałam opowieści niemalże z otwartą buzią…
Tylko, że były to relacje młodych,
silnych mężczyzn (a i tak nie każdy z nich dotarł do celu). Młody facet może
iść sam, może spać w lesie, nie boi się,
że ktoś zrobi mu krzywdę (przynajmniej nie taką jaką można zrobić kobiecie).
Młody facet ma predyspozycje ku takiej Drodze, ale ja?
Przecież to szaleństwo
iść kilka tysięcy kilometrów!!! Czy ja naprawdę oszalałam?!
Czy kobieta może w ogóle myśleć o takiej
wędrówce? Myśleć pewnie i może, ale czy powinna to myślenie wcielać w życie,
dążyć do jego realizacji?
Ciężka to była walka z samą sobą,
pomiędzy tym czego pragnę, a tym czego chyba nie powinnam, pomiędzy zamiarami a
uzasadnionymi przecież obawami… Ale żadne argumenty nie były już w stanie
wyrwać mi tego marzenia, ono było już tak bardzo namacalnie „moje”, że nie pozostało mi nic innego jak podjąć wszelkie działania ku jego urzeczywistnieniu.
To było jak Wezwanie, na które całym
sercem zaczęłam odpowiadać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz