Nareszcie nadszedł czwartek, wyczekiwany
już od co najmniej kilku dni, bo oznacza spotkanie z Polakami oraz możliwość
odpoczynku. Przyda się bardzo ten odpoczynek, bo ostatni dzień „wolny” miałam
prawie miesiąc temu w Taize. Pielgrzymuję już bardzo długo, czasami muszę i
powinnam zwolnić i zrobić małą przerwę, żeby nie przedobrzyć, żeby wytrzymać aż
do Santiago.
Nie mogę się doczekać dzisiejszego
spotkania, a przede mną jeszcze etap do Nogaro. Szybko pokonuję te 20 kilometrów.
Na miejscu jestem trochę wcześniej niż planowałam, postanawiam więc poszukać
szewca. Temat rozpadających się butów mocno leży mi na sercu. W informacji
turystycznej pytam, czy może gdzieś w pobliżu jest „cordonnier”, ale niestety,
w tej miejscowości nie ma. Trudno, trzeba będzie szukać w następnych dniach…
Siadam więc w umówionym miejscu przed
kościołem i ucinam sobie małą pogawędkę z innym pielgrzymem z Francji. Później
nadchodzi również Aurora. Nasze drogi pięknie przeplatały się przez ostatnie
dni. Ja teraz odbijam w stronę Lourdes, ciekawe czy jeszcze kiedyś się
spotkamy... Prawdopodobnie nie. Ale nie żegnamy się, mówimy sobie do zobaczenia
w Santiago :)
Niebawem przyjeżdża Teresa ze swoją córką
i wnuczkiem i zabierają mnie do siebie. To niesamowite, że nie znając mnie
wcześniej, zapraszają mnie do siebie, goszczą, udzielają nie tylko schronienia,
ale przede wszystkim otwierają całe swoje serca :)
A wszystko za sprawą Ani. Nie znajduję
słów, by jej i moim dobrodziejkom za to wszystko podziękować…
W domu Teresy czeka już na mnie osobny
pokój i nawet świeże kwiaty w wazonie, żeby było miło i przyjemnie. Pięknie,
niesamowite kobiety :)
Rozpiera mnie radość. Radość z tego
spotkania, z polskich rozmów, z możliwości odpoczynku, z całej tej ogromnej
życzliwości jakiej doświadczam. Radość, radość, radość 😊
W nocy była ogromna burza, a deszcz bębnił
o szyby aż do rana. Szalenie cieszę się, że nie muszę iść w taką paskudną
pogodę. W ciepłym i bezpiecznym łóżku nasłuchuję dudniących kropel deszczu.
Mmm, jak miło jest spędzić poranek w łóżku.
Cały piątek odpoczywam w Maure. Nie mówię
już o takich przyziemnych sprawach jak wyspanie się, możliwość odpoczynku czy
pięknie wyprane w pralce i pachnące ubrania, choć to wszystko też jest oczywiście
ważne i potrzebne.
Ale najważniejsze dla mnie jest to, jak
dobrze się tu czuję i jak wiele doznaję życzliwości. Teresa i Hania to
wspaniałe, fantastyczne kobiety. A mały Benio jest wprost przeuroczy :)
Tak mi tu u nich dobrze, że z ogromną
chęcią przystałabym na propozycję pozostania przez kilka dni. Wiem jednak, że
przede mną długa jeszcze droga, więc po wolnym piątku trzeba będzie zebrać się i
ruszyć dalej.
Jednak póki co, dziś leniuchuję i
odpoczywam na maksa.
Moje buty mają w końcu naprawioną podeszwę
i nowe „obcasy”. Cieszę się jak dziecko :) To wszystko oczywiście dzięki
Teresie, bo zawiozła te buciory do szewca. Usługa naprawy butów okazała się
dosyć droga, ale Teresa pokryła sporo tej kwoty. Niesamowicie dobra kobieta.
Natomiast Ania, za pośrednictwem Teresy, ofiarowuje mi banknot, takie wspomożenie na drogę, bo przecież pielgrzym zawsze jest "w potrzebie".
Przecieram oczy ze zdumienia - Ania, Teresa, Hania... cóż za ogromna życzliwość, cóż za wielkie wrażliwe serca. Niesamowite to
wszystko…
Dopiero teraz, w trakcie tej pielgrzymki,
dobitnie doświadczam, co to znaczy pomóc człowiekowi, albo tej pomocy odmówić.
Często proszę o pomoc taką czy inną… rzadko spotykałam się z odmową czy
niechęcią, zazwyczaj ludzie pomagali chętnie a nawet więcej i bardziej niż
prosiłam. Zdarzają się też sytuacje, kiedy to inni ludzie, wrażliwi na potrzeby
pielgrzyma, pierwsi wychodzą z inicjatywą pomocy…
Niepojęte to dla mnie i nie sposób wyrazić
jak głębokie wzruszenie i wdzięczność ogarniają człowieka, gdy doświadcza tyle
życzliwości i bezinteresownej ludzkiej dobroci…
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych…”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz