Dzień 110 i 111 : Eauze → Nogaro (20 km) → Maure (samochodem+odpoczynek)

Nareszcie nadszedł czwartek, wyczekiwany już od co najmniej kilku dni, bo oznacza spotkanie z Polakami oraz możliwość odpoczynku. Przyda się bardzo ten odpoczynek, bo ostatni dzień „wolny” miałam prawie miesiąc temu w Taize. Pielgrzymuję już bardzo długo, czasami muszę i powinnam zwolnić i zrobić małą przerwę, żeby nie przedobrzyć, żeby wytrzymać aż do Santiago.

Nie mogę się doczekać dzisiejszego spotkania, a przede mną jeszcze etap do Nogaro. Szybko pokonuję te 20 kilometrów. Na miejscu jestem trochę wcześniej niż planowałam, postanawiam więc poszukać szewca. Temat rozpadających się butów mocno leży mi na sercu. W informacji turystycznej pytam, czy może gdzieś w pobliżu jest „cordonnier”, ale niestety, w tej miejscowości nie ma. Trudno, trzeba będzie szukać w następnych dniach…

Siadam więc w umówionym miejscu przed kościołem i ucinam sobie małą pogawędkę z innym pielgrzymem z Francji. Później nadchodzi również Aurora. Nasze drogi pięknie przeplatały się przez ostatnie dni. Ja teraz odbijam w stronę Lourdes, ciekawe czy jeszcze kiedyś się spotkamy... Prawdopodobnie nie. Ale nie żegnamy się, mówimy sobie do zobaczenia w Santiago :)

Niebawem przyjeżdża Teresa ze swoją córką i wnuczkiem i zabierają mnie do siebie. To niesamowite, że nie znając mnie wcześniej, zapraszają mnie do siebie, goszczą, udzielają nie tylko schronienia, ale przede wszystkim otwierają całe swoje serca :)
A wszystko za sprawą Ani. Nie znajduję słów, by jej i moim dobrodziejkom za to wszystko podziękować…

W domu Teresy czeka już na mnie osobny pokój i nawet świeże kwiaty w wazonie, żeby było miło i przyjemnie. Pięknie, niesamowite kobiety :)
Rozpiera mnie radość. Radość z tego spotkania, z polskich rozmów, z możliwości odpoczynku, z całej tej ogromnej życzliwości jakiej doświadczam. Radość, radość, radość 😊



W nocy była ogromna burza, a deszcz bębnił o szyby aż do rana. Szalenie cieszę się, że nie muszę iść w taką paskudną pogodę. W ciepłym i bezpiecznym łóżku nasłuchuję dudniących kropel deszczu. Mmm, jak miło jest spędzić poranek w łóżku.

Cały piątek odpoczywam w Maure. Nie mówię już o takich przyziemnych sprawach jak wyspanie się, możliwość odpoczynku czy pięknie wyprane w pralce i pachnące ubrania, choć to wszystko też jest oczywiście ważne i potrzebne.

Ale najważniejsze dla mnie jest to, jak dobrze się tu czuję i jak wiele doznaję życzliwości. Teresa i Hania to wspaniałe, fantastyczne kobiety. A mały Benio jest wprost przeuroczy :)
Tak mi tu u nich dobrze, że z ogromną chęcią przystałabym na propozycję pozostania przez kilka dni. Wiem jednak, że przede mną długa jeszcze droga, więc po wolnym piątku trzeba będzie zebrać się i ruszyć dalej.
Jednak póki co, dziś leniuchuję i odpoczywam na maksa.

Moje buty mają w końcu naprawioną podeszwę i nowe „obcasy”. Cieszę się jak dziecko :) To wszystko oczywiście dzięki Teresie, bo zawiozła te buciory do szewca. Usługa naprawy butów okazała się dosyć droga, ale Teresa pokryła sporo tej kwoty. Niesamowicie dobra kobieta.
Natomiast Ania, za pośrednictwem Teresy, ofiarowuje mi banknot, takie wspomożenie na drogę, bo przecież pielgrzym zawsze jest "w potrzebie".
Przecieram oczy ze zdumienia - Ania, Teresa, Hania... cóż za ogromna życzliwość, cóż za wielkie wrażliwe serca. Niesamowite to wszystko…

Dopiero teraz, w trakcie tej pielgrzymki, dobitnie doświadczam, co to znaczy pomóc człowiekowi, albo tej pomocy odmówić. Często proszę o pomoc taką czy inną… rzadko spotykałam się z odmową czy niechęcią, zazwyczaj ludzie pomagali chętnie a nawet więcej i bardziej niż prosiłam. Zdarzają się też sytuacje, kiedy to inni ludzie, wrażliwi na potrzeby pielgrzyma, pierwsi wychodzą z inicjatywą pomocy…
Niepojęte to dla mnie i nie sposób wyrazić jak głębokie wzruszenie i wdzięczność ogarniają człowieka, gdy doświadcza tyle życzliwości i bezinteresownej ludzkiej dobroci…
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz