Dzień 52 : Wirtheim - Langenselbold (23 km)

Pielgrzymowanie to nie tylko same superlatywy, to nie tylko opowiadanie o tym co się zdarzyło, kogo spotkaliśmy, czy ile kilometrów przeszliśmy. To także inne, czasem bardzo trudne sprawy, aspekty, niekiedy rozczarowania...

Od kilku dni idziemy bez Jarka. I już bez nadziei, że niebawem dołączy, bo przecież wrócił do Polski... Jego decyzja o powrocie do domu była oczywista i moim zdaniem słuszna. To było najrozsądniejsze wyjście i sama też pewnie tak bym zrobiła.
Wydawałoby się, że pójdziemy dalej we dwie. No właśnie, wydawałoby się..., bo tak naprawdę za dwa lub trzy dni najprawdopodobniej zostanę sama. Tak po prostu...
Agnieszka wciąż nie wie, albo nie chce wiedzieć, dokąd będzie szła razem ze mną. Na razie postanowiła DEFINITYWNIE zakończyć wspólną wędrówkę we Frankfurcie nad Menem.

Definitywnie, to definitywnie. Kropka. Niełatwe to wszystko... zwłaszcza w obliczu innych bardzo niełatwych spraw i wieści dotyczących problemów zdrowotnych mojego Taty...
Chciałabym już wrócić do domu… Poza tym, gdy Agnieszka wykruszy się z naszego teamu, nie chcę i chyba nie potrafię ruszyć dalej sama…

Czym to wszystko jest dla mnie? Czy dalsze pielgrzymowanie w ogóle ma sens? Co zrobić, gdy marzenie życia prawie leży w gruzach? Pytania i dylematy, na które wciąż nie znajduję odpowiedzi...

Nastał teraz bardzo trudny czas i czasami naprawdę tracę z oczu i z serca wiarę w sens tej Drogi. Pojawiają się wątpliwości... pytania wciąż jeszcze bez odpowiedzi... chwilami nawet zwątpienie w sens tej i takiej właśnie pielgrzymki... i po prostu strach... Po co mi to wszystko?

Dwie opcje, które mnie przerażają: albo Agnieszka rzeczywiście zrezygnuje, albo ja nie wytrzymam dłużej tego napięcia i kołowrotka…
I to najważniejsze pytanie, które zniewala umysł, gniecie serce, miażdży mnie od środka: czy za Frankfurtem iść dalej sama czy wracać do domu?
Nigdy nie zakładałam samotnego pielgrzymowania z domu do Santiago, nigdy samotnie nie wyruszyłabym w tą drogę. A teraz stoję niemalże przed faktem dokonanym i muszę podjąć decyzję... Iść czy wracać? Boże, jakie to trudne... i jak bardzo brak mi odwagi, by dalej podjąć to Wezwanie.
Czy pójście dalej w pojedynkę nie będzie lekkomyślnością, niepotrzebnym narażaniem się? Czy kobieta w ogóle może iść tak samotnie przez Niemcy i Francję? Jak iść nie znając języka? We dwoje, troje, to zawsze łatwiej, ale samej?
A z drugiej strony, czy mam tak od razu odpuścić, zrezygnować, tylko z tego powodu? Czy ten strach przed samotną drogą ma mnie zdominować? A może jednak dać sobie spokój, rzucić to wszystko i wrócić do domu?

Milion pytań bez odpowiedzi... Tak właśnie upłynął mi dzisiejszy 52 dzień pielgrzymki, mojej Drogi Życia. Momentami, tak jak dzisiaj, jakże trudna to Droga i jak wiele wewnętrznych zmagań z „samą sobą” trzeba przejść…

A na dodatek od rana non stop padało. Okutane w peleryny, z wzrokiem wbitym w ziemię, bez żadnych perspektyw na jakiekolwiek przejaśnienie, walczyłyśmy cały dzień z uporczywym deszczem. Chyba wszystko dziś sprzysięgło się „przeciwko” nam, a pogoda skutecznie wbijała mnie jeszcze bardziej w ziemię…

Całe przemoczone i zziębnięte dotarłyśmy do Langenselbold i udałyśmy się w stronę tutejszej plebanii. Ksiądz, notabene Hindus, nie miał zbytniej ochoty nas przyjąć, pewnie bał się, że w takim stanie nabrudzimy mu na plebanii. Widocznie jednak wyglądałyśmy jak kupka nieszczęścia, bo chyba żal mu się nas zrobiło i w końcu zgodził się nas przyjąć. Pokazał gdzie możemy zdjąć mokre rzeczy i udostępnił nam przytulny pokoik.
Jak się później okazało, jego wahanie wynikało z faktu, że miał tam nocować kolega naszego dobrodzieja, który właśnie przyjechał z wizytą. Na szczęście księża znaleźli jakieś rozwiązanie, nie zamknęli przed nami serc i wszystko dobrze się ułożyło :)
Dla nas to też kolejne doświadczenie, poznać tu w Niemczech dwóch Hindusów – katolickich kapłanów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz