Dzień 119 i 120 : Roncesvalles → Larrasoana (27 km) oraz Larrasoana → Cizur Menor (20 km)

Z moimi nogami jest coraz lepiej. Jeszcze nie idealnie, ale widzę już zdecydowaną poprawę. Nareszcie :) Nawet wczoraj nie było wcale źle, pomimo sporej wspinaczki i trudnego dystansu. Tak bardzo się cieszę, bo wizja konieczności powrotu do domu była naprawdę blisko.

Dziś dzień w miarę spokojny, trochę w dół, czasem troszkę w górę.


„Trzeba umieć odejść pustym szlakiem,
W góry, tam, gdzie mieszka Miłość”
    SDM „Na sierpniowym balkonie”

Wczoraj po drodze, a także wieczorem w albergue, spotkałam Dawida. Szczerze mówiąc narobił mi smaku, by dziś podążyć aż do Pampeluny. Ale to ponad 40 kilometrów, z moimi nie do końca jeszcze zdrowymi nogami, zmęczeniem, w palącym dzisiaj słońcu, byłoby to z mojej strony nieodpowiedzialne i chyba trochę lekkomyślne. Muszę pamiętać, że przecież mój organizm jest już przemęczony i jeśli chcę dojść cało i zdrowo do św. Jakuba to nie mogę przedobrzyć. 
Rozsądek bierze więc górę i zatrzymuję się w Larrasoana w alberdze San Nicolas.

A poza tym jutro jest niedziela i akurat postaram się tak dojść do Pampeluny, żeby ok. południa być na Mszy Świętej. Dawid jest młody, szybki i ma zapas sił przywieziony z Polski, to prawdopodobnie bez problemu doszedł tam już dzisiaj.

Tak na marginesie – pierwsze co zrobię po powrocie do Polski to... pójdę do fryzjera. Moja czupryna bardzo już woła o strzyżenie i niemalże sama siebie nie poznaję w lustrze, heh ;)


Pozbyłam się namiotu. Tak po prostu... zostawiłam hospitalero w alberdze w Larrasoana, może komuś się przyda. Jestem coraz bardziej zmęczona i odciążenie pleców o prawie 2,5 kg jest naprawdę na wagę złota.


Niedziela minęła szybko, z przerwą w Pampelunie na Mszę Świętą w katedrze. Potem jeszcze małe zakupy i odpoczynek w centrum miasteczka. Na zwiedzanie niestety nie mam siły…

Idę dalej. Jestem na najpopularniejszym szlaku Camino, często więc można uzyskać pieczątki w credencjalu. Korzystam z tego, a jakże, później po latach jest to niesamowita pamiątka.

Zatrzymałam się w Cizur Menor. Przebywam w jednym pokoju z grupą Hiszpanek i… dobitnie doświadczam hiszpańskiego temperamentu. Szczerze mówiąc, po jakimś czasie zaczęły doprowadzać mnie do szału, trajkoczą, gadają, zapalają światło mimo że jest już po 22. Jazgot, ciągły jazgot w sypialni… No cóż, hiszpańska krew ;) Ale też muszę przyznać, że dziewczyny bardzo ładnie i kulturalnie zareagowały gdy zauważyłam, że jest już późna pora. Efekt był prawie natychmiastowy :)

2 komentarze:

  1. Wiolu, czytamy, czytamy cały czas i nieraz się niecierpliwimy, gdy jest kilkudniowa przerwa... Taaaka droooga, tyyyyle dni - to naprawdę godne podziwu! Czekamy, czekamy na każdy kolejny dzień!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agula dzięki wielkie za dobre słowo i wierne czytanie tego bloga :) Ale to ja Was podziwiam za Waszą rowerową Drogę. Buen Camino na kolejne etapy :)

      Usuń