Rano, pierwsze co robię po przebudzeniu,
to sprawdzam pogodę za oknem, bo wczoraj wieczorem ciut postraszyło deszczem.
Ale to był tylko „straszak”.
Na szczęście nie ma chmur, jest piękny
księżyc, a więc i nadzieja na ładną pogodę. Zbieram się szybciutko, bo dziś
będzie mocno pod górę.
Początkowo w ciemnościach, potem wraz ze
wschodzącym słońcem i nastającym świtem zdobywam kolejne kilometry. Jak dobrze,
że rano jest jeszcze chłodno, dzięki temu wędrówka pod górę nie jest mocno
uciążliwa. Im dalej, tym bardziej pod górę, a podejście do La Faba jest już naprawdę
ostre…
Raz po raz oglądam się za siebie, by w
pierwszych promieniach słońca podziwiać wspaniałą dolinę, z której dziś
zmierzam.
Leciutkie mgły powstające z dolin i
snujące się pomiędzy górami nadają im niesamowitego piękna… Z entuzjazmem
podążam dalej, a serce otoczone majestatem gór, rozpływa się w dziękczynieniu
za ten cudownie piękny świat… Każdy krok, każda kropla potu i każde uderzenie
serca, stają się modlitwą uwielbienia Boga w pięknie Jego dzieła Stworzenia…
Całą sobą zanurzam się w te góry, chłonę
je całym sercem… Jestem ich częścią, jestem częścią tego cudownego świata :)
Serce dudni ze zmęczenia, oddech staje się
„niedźwiedzi” a strużki potu spływają po twarzy… jest ostro pod górę, to
wybitnie górski etap. Ale za to jakie widoki :)
Przez chwilę towarzyszy mi zabłąkany pies,
na szczęście nie groźny. Dla bezpieczeństwa trzymamy się od siebie w
odpowiedniej odległości ;)
Długi cień pobliskiego szczytu daje
przyjemny chłód w tym coraz bardziej upalnym dniu.
Później przekraczam granicę prowincji i
wchodzę już do Galicji. Przypomina o tym duży galicyjski słupek. Tutaj w
Galicji kolejne caminowe słupki będą wskazywały odległość do Santiago. Fajnie,
w drodze będzie widać jak ubywa kilometrów.
Jeszcze trochę do góry, jeszcze trochę wysiłku i zdobywania wysokości, by po raz n-ty obejrzeć się za siebie, spojrzeć na cudowną dolinę pozostawioną za plecami i odetchnąć pełną piersią. W końcu jest O Cebreiro :)
![]() |
O Cebreiro - najstarszy na Camino kościół - Santa Maria la Real (IX w.) |
O Cebreiro to miejsce
szczególne na Camino. Mała miejscowość ze skromnym, starym Kościołem, który
kryje w środku Skarb. To właśnie tutaj w 1300 roku miał miejsce Cud
Przemienienia, W błogim chłodzie i ciszy Kościoła strudzony pielgrzym może
pochylić się nad tą Tajemnicą, może zanurzyć się w modlitwie, w refleksjach, w
kontemplacji… może zgiąć kolana przed Cudem Eucharystii i uwielbiać Boga,
dziękować, prosić, rozmyślać…
![]() |
Santo Milagro - Kaplica Świętego Cudu |
Będąc tutaj nie sposób nie wspomnieć
wielkiego ambasadora i promotora Camino de Santiago, księdza Eliasa Valinę
Sampedro, proboszcza z O’Cebreiro, który z wielkim zapałem popularyzował tą
Drogę… To właśnie on w drugiej połowie XX wieku zapoczątkował ideę oznaczania
Drogi żółtymi strzałkami. A dziś setki tysięcy pielgrzymów dzięki tym znakom
przemierzają szlak jakubowy bez obaw, że zabłądzą, że zgubią drogę. To właśnie tutaj
ukochane przez nas żółte strzałki, nasi „przyjaciele Drogi” mają swój początek.
Trochę czasu spędzam na O Cebreiro, a
potem ponownie zanurzam się w majestacie gór… Wspaniałe (choć przypiekające)
słońce, bajecznie niebieskie niebo i cudne szczyty gór wokół… To jakaś
niebiańska kraina :)
Z dala od ludzi
blisko Ciebie w górach
może to właśnie tutaj
jest przedsionek nieba
wzrokiem biegnę ku szczytom (…)
ks. Marek Chrzanowski
Dalsza wędrówka to trochę w dół, trochę
pod górę. Niebawem jestem na szczycie Alto do Poio, gdzie wędrowców wita
charakterystyczny pomnik pielgrzyma.
![]() |
Pielgrzym na Alto do Poio (1330 m n.p.m.) |
W końcu rozpoczyna się zejście do
Triacasteli. Widoki wciąż są bajeczne i dusza cały dzień rozpływa się w
zachwycie :)
Gdzieś w barze spotykam grupę Polaków,
zapraszają mnie do stolika, wypijamy kawę, rozmawiamy. To takie miłe spotkać
rodaków. To ich pierwszy dzień, a wszystkich jest kilkanaście osób. Mamy
nadzieję, że będziemy spotykać się na szlaku.
Zatrzymuję się w Fillobal, jestem już bardzo
zmęczona i nie chce mi się iść jeszcze kilku kilometrów do Triacasteli. A
wszyscy zmierzają do miasteczka i póki co, wciąż jestem tu sama. Oj, żeby
pojawili się jacyś pielgrzymi...
Na szczęście wieczorem dotarł jeszcze Tom
z Korei oraz jedna pątniczka, więc nie musiałam się martwić o ewentualne
samotne spanie w alberdze.
Było kameralnie, cicho, po prostu fajnie
:)
To był cudowny dzień 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz