Dzień 60 : Kirchberg - Morbach (33 km)

Rano wita nas całkiem ładne niebo, a gdy wychodzimy za miasteczko, mgły snujące się w dolinach. Pięknie to wygląda, gdy z morza bieli wynurzają się jedynie szczyty gór.
Z upływem czasu pogoda się zmienia, a na niebie pojawia się coraz więcej chmur. 
Czasami trochę kropi mżawka...


Nim świt obudzi noc
dotykiem ciepłych mgieł,
Nim dzień ożywi świat,
Panie, przyjdź, wołam, przyjdź.
Uciesz mój wzrok
spokojem jasnych barw
Nim mnie zachwyci kwiat,
Ty przyjdź.
Choć chcę wciąż dalej iść,
niewiele mogę ja,
Więc znów podnoszę głos,
Panie, przyjdź, wołam, przyjdź
i otrzyj mą
oblaną lękiem twarz,
Nim znów postawię krok,
Ty przyjdź.
Eleni „Nim świt obudzi noc”

Przez ostatnie dni moja głowa i serce pracowały na zwiększonych obrotach, próbując wszystko odpowiednio sobie poukładać.
Często w moich myślach powracało znamienne zdanie: „Gdy brak ci odwagi, musisz ją odnaleźć”.
Nie trudno jest stchórzyć, ale sztuką jest przezwyciężyć lęk i z odwagą spojrzeć w przyszłość…

W dojrzewaniu do zmiany myślenia i podjęcia odpowiedniej decyzji bardzo dużą rolę odegrał ksiądz Antoni we Frankfurcie, który pomógł mi spojrzeć na mój „problem” z ewentualnym brakiem towarzyszki z zupełnie innej strony. Do końca życia będę mu wdzięczna, że w jakiś sposób przekonał mnie, bym mimo wszystko szła dalej… i wdzięczna Bogu, że posłużył się tym niesamowitym kapłanem by otworzyć me serce na łaskę Pokoju i Zaufania…

Dotychczas z „panicznym” lękiem przyjmowałam kolejne decyzje Agnieszki o tym czy będzie szła dalej, czy już nie, czy ma jakiś inny pomysł. Kolejne takie wyznaczane punkty, od Vacha, przez Fuldę, Frankfurt i zbliżającą się niebawem granicę Niemiec, stawały się istną huśtawką emocjonalną. Wręcz nie wyobrażałam sobie, bym mogła sama dalej wędrować…
Tymczasem ksiądz Antoni zasiał w sercu ziarno, które Pan Bóg obrabia w mej duszy przez ostatnie dni… Tak, trzeba zostawić drugiego człowieka w całkowitej wolności wyboru… Dać mu wolną drogę, a samej zaufać całkowicie Bogu. Tylko i aż tyle. Zaufać bezgranicznie Jemu. I już. Jeśli On uzna, że nadal potrzebna mi towarzyszka tej pielgrzymki, to na pewno kogoś postawi na mojej drodze… A może właśnie potrzeba jest tego, bym wędrowała sama? Może z jakiś powodów tak trzeba?
Czyż nie zaczynałam tej pielgrzymki całkowicie zawierzając ją Bogu? Teraz właśnie mam okazję po raz kolejny zawierzyć Mu ją całkowicie… właśnie w takich okolicznościach, tutaj na tej „obcej” ziemi… Zaufać Jemu, od początku do końca, gniotąc swój lęk i otwierając się na to, co On przygotował dla mnie…
„Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps 37,5). Tak, właśnie tak 😀

To w Nim i dzięki Niemu odnajduję potrzebną mi odwagę, Jemu ufam i wiem, że się nie zawiodę. Obserwuję jak całkowicie przestaje mi przeszkadzać to, że Agnieszka nie jest stałym i pewnym towarzyszem, że teraz zamierza iść ze mną tylko do końca Niemiec…
Gdzieś w swoim wnętrzu zgadzam się na to, że możemy się rozstać, staje się to dla mnie w jakiś sposób obojętne, a myśl o ewentualnej drodze w pojedynkę i wyznaczanie kolejnego „ostatecznego” etapu, już mnie nie ranią…
To niesamowite jakie przemiany zachodziły w postrzeganiu tej kwestii, jak dorastałam do akceptacji możliwości samotnej wędrówki, do wewnętrznej zgody na coś, co wcześniej było dla mnie nie do przyjęcia i nie mieściło mi się w głowie, do zaprzyjaźnienia się z tą myślą. Długo to trwało, ale to też był bardzo ważny, potrzebny i dany mi czas… To właśnie jest DROGA, czas przemian…
Strach przed ewentualną samotną wędrówką w przyszłości (w Niemczech czy we Francji), zaczął ustępować, a na jego miejsce powoli powracał upragniony pokój w sercu…
Tak, teraz już wiem, że nawet jeśli Agnieszka się odłączy, to ja nie zrezygnuję, to pójdę dalej sama :) Wreszcie mam serce wolne od strachu o jej decyzję, o ewentualny brak towarzystwa i o wiele innych czynników, a słodycz tego poczucia „wolności” od lęku, rozlewa się w mej duszy.

W podjęciu tej decyzji pomogły mi również rozmowy z Rodzicami. Były momenty, że wahałam się czy nie powinnam wrócić do domu z powodu choroby Taty. Ustaliliśmy jednak, że jeśli naprawdę zajdzie taka konieczność, to wtedy wrócę, a na razie powinnam iść dalej, być tutaj, kontynuować pielgrzymkę… To też była prośba, na którą (po wielu przemyśleniach) zgadzam się. Będąc w domu niewiele zdziałam i może bardziej potrzebne jest bym była tutaj, bym „modląc się wędrówką” wypraszała potrzebne łaski…

W tym momencie moja Droga nabrała zupełnie innego, ważniejszego znaczenia… Nie poddam się tak łatwo, nie zrezygnuję, właśnie dlatego, że ta jedna intencja staje się teraz najważniejsza… To ona będzie siłą napędową moich dalszych zmagań… To jej świadomość niejednokrotnie pomoże mi przezwyciężyć trudności i iść dalej do przodu… Ona czyni mnie jeszcze mocniejszą i wytrwalszą w dążeniu do Celu tej wędrówki i w przeżywaniu tej Drogi…
To tyle z duchowych aspektów…

A teraz bardziej przyziemne, choć nie tylko ;)

Po drodze mijamy nieco innych pielgrzymów. Miły akcent wędrówki :)


A potem ruiny zamku... 


Najbliższe dni aż do granicy z Francją to tereny gdzie na szlaku jest jakoś mało kościołów i może być trudno z noclegami. Dlatego też dzisiaj postanawiamy zboczyć ze szlaku i odbić kilka kilometrów do Morbach. Gdy w ciągu dnia dzwonimy do parafii, okazuje się, że proboszcz wyjechał a pan kościelny jest w szpitalu. Pani w biurze parafialnym podała nam jednak numer do pana z rady parafialnej, który ewentualnie może będzie mógł nam pomóc i otworzyć salkę. Nie do końca zrozumiałyśmy o co w tym wszystkim chodziło i dlaczego ta pani z biura nie mogła nam udostępnić salki. No ale cóż, żadnych innych opcji nie miałyśmy, pozostało nam po prostu zadzwonić pod otrzymany numer. Najpierw odebrała żona, męża nie było, więc znów czekałyśmy w niepewności co z tego wszystkiego wyniknie. Ale gdy o ustalonej godzinie zadzwoniłyśmy ponownie... ooo, to wszystko potoczyło się wspaniale, całkowicie ponad nasze najśmielsze marzenia i wyobrażenia. Jak to na Camino :)

Do biura parafialnego zajrzałyśmy tylko po pieczątkę, bo… Państwo George i Rita zaprosili nas do siebie :) Udostępnili nam pokój z łazienką i małą kuchnią, przygotowali kolację, wyprali i wysuszyli nasze ubrania. Niesamowici, wspaniali i bardzo otwarci ludzie :) Niedługo po tym jak do nich zawitałyśmy zaczęło porządnie padać, istna ulewa. Jakże bardzo cieszyłyśmy się, że mamy dach nad głową i to w tak komfortowych warunkach.
Okazało się, że George razem z kolegą też pielgrzymują do Santiago, etapami co roku idą po dwa tygodnie. Idą już tak od kilku lat, przeszli już Francję i część Hiszpanii. Fajnie było oglądać mapę, na której zaznaczają przebyte odcinki, każdy rok innym kolorem.
Wieczorem przyszli jeszcze dwaj panowie, koledzy Georga. Sympatyczne rozmowy przy piwku. Bardzo miły wieczór :)
George bardzo chciał nam znaleźć nocleg na następną noc, bo na razie nie mamy żadnego pomysłu ani punktu zaczepienia. Wykonał kilka telefonów, dostałyśmy od niego kilka numerów, ciekawe co z tego wszystkiego wyniknie.
I tak właśnie minęła nam środa, gdy początkowo nie miałyśmy perspektywy na nocleg, a potem sytuacja przekroczyła z nawiązką nasze oczekiwania i marzenia. Kolejny raz Pan Bóg cudownie nas zaskoczył :) I na pewno nie po raz ostatni 😀

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz