Rano wita nas całkiem ładne niebo, a gdy
wychodzimy za miasteczko, mgły snujące się w dolinach. Pięknie to wygląda, gdy
z morza bieli wynurzają się jedynie szczyty gór.
Z upływem czasu pogoda się zmienia, a na
niebie pojawia się coraz więcej chmur.
Nim świt obudzi noc
dotykiem ciepłych mgieł,
Nim dzień ożywi świat,
Panie, przyjdź, wołam, przyjdź.
Uciesz mój wzrok
spokojem jasnych barw
Nim mnie zachwyci kwiat,
Ty przyjdź.
Choć chcę wciąż dalej iść,
niewiele mogę ja,
Więc znów podnoszę głos,
Panie, przyjdź, wołam, przyjdź
i otrzyj mą
oblaną lękiem twarz,
Nim znów postawię krok,
Ty przyjdź.
Eleni „Nim świt obudzi noc”
Przez ostatnie dni moja głowa i serce pracowały na zwiększonych obrotach, próbując wszystko odpowiednio sobie poukładać.
Często w moich myślach powracało
znamienne zdanie: „Gdy brak ci odwagi, musisz ją odnaleźć”.
Nie trudno jest stchórzyć, ale sztuką
jest przezwyciężyć lęk i z odwagą spojrzeć w przyszłość…
W dojrzewaniu do zmiany myślenia i
podjęcia odpowiedniej decyzji bardzo dużą rolę odegrał ksiądz Antoni we
Frankfurcie, który pomógł mi spojrzeć na mój „problem” z ewentualnym brakiem
towarzyszki z zupełnie innej strony. Do końca życia będę mu wdzięczna, że w
jakiś sposób przekonał mnie, bym mimo wszystko szła dalej… i wdzięczna Bogu, że
posłużył się tym niesamowitym kapłanem by otworzyć me serce na łaskę Pokoju i
Zaufania…
Dotychczas z „panicznym” lękiem przyjmowałam kolejne decyzje Agnieszki o tym czy będzie szła dalej, czy już nie, czy ma jakiś inny pomysł. Kolejne takie wyznaczane punkty, od Vacha, przez Fuldę, Frankfurt i zbliżającą się niebawem granicę Niemiec, stawały się istną huśtawką emocjonalną. Wręcz nie wyobrażałam sobie, bym mogła sama dalej wędrować…
Tymczasem ksiądz Antoni zasiał w sercu
ziarno, które Pan Bóg obrabia w mej duszy przez ostatnie dni… Tak, trzeba zostawić
drugiego człowieka w całkowitej wolności wyboru… Dać mu wolną drogę, a samej
zaufać całkowicie Bogu. Tylko i aż tyle. Zaufać bezgranicznie Jemu. I już. Jeśli
On uzna, że nadal potrzebna mi towarzyszka tej pielgrzymki, to na pewno kogoś
postawi na mojej drodze… A może właśnie potrzeba jest tego, bym wędrowała sama?
Może z jakiś powodów tak trzeba?
Czyż nie zaczynałam tej pielgrzymki
całkowicie zawierzając ją Bogu? Teraz właśnie mam okazję po raz kolejny
zawierzyć Mu ją całkowicie… właśnie w takich okolicznościach, tutaj na tej
„obcej” ziemi… Zaufać Jemu, od początku do końca, gniotąc swój lęk i otwierając
się na to, co On przygotował dla mnie…
„Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps
37,5). Tak, właśnie tak 😀
To w Nim i dzięki Niemu odnajduję potrzebną
mi odwagę, Jemu ufam i wiem, że się nie zawiodę. Obserwuję jak całkowicie przestaje
mi przeszkadzać to, że Agnieszka nie jest stałym i pewnym towarzyszem, że teraz
zamierza iść ze mną tylko do końca Niemiec…
Gdzieś w swoim wnętrzu zgadzam się na
to, że możemy się rozstać, staje się to dla mnie w jakiś sposób obojętne, a myśl
o ewentualnej drodze w pojedynkę i wyznaczanie kolejnego „ostatecznego” etapu,
już mnie nie ranią…
To niesamowite jakie przemiany
zachodziły w postrzeganiu tej kwestii, jak dorastałam do akceptacji
możliwości samotnej wędrówki, do wewnętrznej zgody na coś, co wcześniej było
dla mnie nie do przyjęcia i nie mieściło mi się w głowie, do zaprzyjaźnienia
się z tą myślą. Długo to trwało, ale to też był bardzo ważny, potrzebny i dany
mi czas… To właśnie jest DROGA, czas przemian…
Strach przed ewentualną samotną wędrówką
w przyszłości (w Niemczech czy we Francji), zaczął ustępować, a na jego miejsce
powoli powracał upragniony pokój w sercu…
Tak, teraz już wiem, że nawet jeśli
Agnieszka się odłączy, to ja nie zrezygnuję, to pójdę dalej sama :) Wreszcie mam serce wolne od
strachu o jej decyzję, o ewentualny brak towarzystwa i o wiele innych
czynników, a słodycz tego poczucia „wolności” od lęku, rozlewa się w mej duszy.
W podjęciu tej decyzji pomogły mi
również rozmowy z Rodzicami. Były momenty, że wahałam się czy nie powinnam
wrócić do domu z powodu choroby Taty. Ustaliliśmy jednak, że jeśli naprawdę zajdzie
taka konieczność, to wtedy wrócę, a na razie powinnam iść dalej, być tutaj, kontynuować
pielgrzymkę… To też była prośba, na którą (po wielu przemyśleniach) zgadzam
się. Będąc w domu niewiele zdziałam i może bardziej potrzebne jest bym była
tutaj, bym „modląc się wędrówką” wypraszała potrzebne łaski…
W tym momencie moja Droga nabrała
zupełnie innego, ważniejszego znaczenia… Nie poddam się tak łatwo, nie zrezygnuję,
właśnie dlatego, że ta jedna intencja staje się teraz najważniejsza… To ona
będzie siłą napędową moich dalszych zmagań… To jej świadomość niejednokrotnie
pomoże mi przezwyciężyć trudności i iść dalej do przodu… Ona czyni mnie jeszcze
mocniejszą i wytrwalszą w dążeniu do Celu tej wędrówki i w przeżywaniu tej
Drogi…
To tyle z duchowych aspektów…
A teraz bardziej przyziemne, choć nie
tylko ;)
Po drodze mijamy nieco innych pielgrzymów. Miły akcent wędrówki :)
A potem ruiny zamku...
Najbliższe dni aż do granicy z Francją
to tereny gdzie na szlaku jest jakoś mało kościołów i może być trudno z noclegami.
Dlatego też dzisiaj postanawiamy zboczyć ze szlaku i odbić kilka kilometrów do
Morbach. Gdy w ciągu dnia dzwonimy do parafii, okazuje się, że proboszcz
wyjechał a pan kościelny jest w szpitalu. Pani w biurze parafialnym podała nam
jednak numer do pana z rady parafialnej, który ewentualnie może będzie mógł nam
pomóc i otworzyć salkę. Nie do końca zrozumiałyśmy o co w tym wszystkim
chodziło i dlaczego ta pani z biura nie mogła nam udostępnić salki. No ale cóż,
żadnych innych opcji nie miałyśmy, pozostało nam po prostu zadzwonić pod
otrzymany numer. Najpierw odebrała żona, męża nie było, więc znów czekałyśmy w
niepewności co z tego wszystkiego wyniknie. Ale gdy o ustalonej godzinie
zadzwoniłyśmy ponownie... ooo, to wszystko potoczyło się wspaniale, całkowicie
ponad nasze najśmielsze marzenia i wyobrażenia. Jak to na Camino :)
Do biura parafialnego zajrzałyśmy tylko
po pieczątkę, bo… Państwo George i Rita zaprosili nas do siebie :) Udostępnili nam pokój z
łazienką i małą kuchnią, przygotowali kolację, wyprali i wysuszyli nasze
ubrania. Niesamowici, wspaniali i bardzo otwarci ludzie :) Niedługo po tym jak
do nich zawitałyśmy zaczęło porządnie padać, istna ulewa. Jakże bardzo
cieszyłyśmy się, że mamy dach nad głową i to w tak komfortowych warunkach.
Okazało się, że George razem z kolegą
też pielgrzymują do Santiago, etapami co roku idą po dwa tygodnie. Idą już tak
od kilku lat, przeszli już Francję i część Hiszpanii. Fajnie było oglądać mapę,
na której zaznaczają przebyte odcinki, każdy rok innym kolorem.
Wieczorem przyszli jeszcze dwaj panowie,
koledzy Georga. Sympatyczne rozmowy przy piwku. Bardzo miły wieczór :)
George bardzo chciał nam znaleźć nocleg
na następną noc, bo na razie nie mamy żadnego pomysłu ani punktu zaczepienia.
Wykonał kilka telefonów, dostałyśmy od niego kilka numerów, ciekawe co z tego
wszystkiego wyniknie.
I tak właśnie minęła nam środa, gdy
początkowo nie miałyśmy perspektywy na nocleg, a potem sytuacja przekroczyła z
nawiązką nasze oczekiwania i marzenia. Kolejny raz Pan Bóg cudownie nas
zaskoczył :) I na pewno nie po raz ostatni 😀
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz