Wyruszamy dosyć wcześnie. Świat spowijają
mgły, jest szaro i buro. Jesteśmy całkiem spory kawałek poza Szlakiem Jakubowym.
Mamy do wyboru dwie opcje: wyruszyć z
Wincheringen w stronę Merzkirchen i po kilku kilometrach wbić się na szlak lub
iść w stronę rzeki i dalej ścieżką rowerową podążać do Perl. Postanawiamy iść
wzdłuż rzeki, bo pogoda jest niepewna, a przed powrotem na szlak odstraszają
nas również znaczne podejścia do góry, o których wspomina przewodnik.
Niestety nie mamy internetu, bo niemiecki numer
telefonu którego używałam do tej pory, łapie już luksemburskiego operatora i
wskazuje niby roaming, w którym nie działa pakiet internetowy.
Tym bardziej ścieżka rowerowa wzdłuż rzeki
wydaje się sensownym rozwiązaniem...
Mozela jest jednocześnie granicą pomiędzy Niemcami a Luksemburgiem i idąc wzdłuż rzeki raczej nie zabłądzimy.
Mozela jest jednocześnie granicą pomiędzy Niemcami a Luksemburgiem i idąc wzdłuż rzeki raczej nie zabłądzimy.
No to idziemy. Na początku ścieżki
ustawiono znak zakazu. Owszem widziałyśmy go, ale kto by się tym przejmował?
Ścieżka jest dosyć szeroka, uznałyśmy więc, że znak był na pewno po to, aby nie
wjeżdżały tu samochody...
Początkowe niewielkie wylania wody na
ścieżkę zupełnie nas nie zastanawiają… Dopiero po ponad kilometrze marszu
przekonałyśmy się, że nasze domysły się nie sprawdziły i zakaz dotyczył wszystkich,
również pieszych.
Mozela nie mieści się w swoim korycie rzeki i zalewa tu już całą
ścieżkę rowerową, co widać na załączonym zdjęciu. Nie dało się tego ominąć,
ani przejść bokiem, tym bardziej że dokąd sięgnął nasz wzrok sytuacja wyglądała tak samo. Trzeba było zawrócić i iść wzdłuż drogi szybkiego ruchu. Na szczęście mogłyśmy
tak zrobić, bo w niedzielę rano nie było jeszcze zbyt wielu samochodów.
Dzień minął nam na takiej przeplatanej
wędrówce: trochę wzdłuż szybkiej drogi, trochę po drogach lokalnych, trochę
wzdłuż rzeki po rowerówce lub lasem.
Rowerzyści mówili nam gdzie możemy
spokojnie iść ścieżką rowerową lub ostrzegali o ewentualnych podtopieniach
ścieżki. Zdarzyło nam się usłyszeć Buen Camino, a w lesie spotkałyśmy dwóch
panów, z których jeden miał koszulkę Camino de Santiago i muszlę na plecaku. I
choć akurat wędrowali w przeciwnym kierunku i zupełnie innym szlakiem to i tak
zrobiło się bardzo miło i sympatycznie.
Po drodze mijamy plantację tulipanów.
Tabliczka, skrzyneczko-skarbonka, nożyk. Możesz sam uciąć sobie kwiatów i
zostawić należność w skrzyneczce. Fajnie pomyślane :)
Dochodząc do mostu prowadzącego do
Schengen odbijamy w lewo na Perl i tutaj postanawiamy spędzić ostatnie
popołudnie i noc przed wejściem do Francji. Na zakończenie dnia czeka nas
całkiem ładne podejście do góry...
Nie mamy namiarów noclegowych ani żadnego punktu zaczepienia, tradycyjnie idziemy więc do kościoła. Właśnie trwa chrzest, czekamy więc cierpliwie, by potem porozmawiać z księdzem. Gdy w końcu to się udaje, musi on zapytać proboszcza. Na jego pytanie tłumaczymy (nie wiem po raz który na tej drodze) dlaczego nie możemy iść do hotelu.
Nie mamy namiarów noclegowych ani żadnego punktu zaczepienia, tradycyjnie idziemy więc do kościoła. Właśnie trwa chrzest, czekamy więc cierpliwie, by potem porozmawiać z księdzem. Gdy w końcu to się udaje, musi on zapytać proboszcza. Na jego pytanie tłumaczymy (nie wiem po raz który na tej drodze) dlaczego nie możemy iść do hotelu.
Okazało się jednak, że i tak na plebanii
spać nie możemy, ale ksiądz wręczył nam 20 euro (łał!) i namiary na pobliski wynajem
pokoi. Nie wypadało iść nigdzie indziej niż pod polecony adres, no to
idziemy... Na miejscu pani zaśpiewała nam cenę 20 euro od osoby!!! No to się
targujemy, Boże, znowu... Ten ciężar znów spada na Agnieszkę, bo ja przecież
nie mówię po niemiecku! Pani z wyrzutem wytyka nam, że przecież dostałyśmy
pieniądze od księdza. Ach, więc to tak, to taka tu „polityka”?
Ostatecznie jednak cena trochę spada i do
otrzymanej kwoty dopłacamy jeszcze po 5 euro od osoby. I dla odmiany po
wczorajszej nocy na podłodze, dziś mamy łóżka i prysznic.
Gospodyni generalnie nie jest zbyt miła…
potem zaś jest za bardzo miła, aż z nieprzyjemną przesadą, by po chwili znów
było na odwrót… Unikam jej jak tylko mogę, takie rozchwianie nie wróży nic
dobrego, o czym niebawem przekonała się Agnieszka.
Agnieszka miała iść ze mną tylko do końca
Niemiec. A od jutra już Francja...
Oswoiłam się z myślą, że mogę iść sama i absolutnie nie naciskam, żeby została…
niech postąpi tak jak podyktuje jej serce. Zobaczymy... Wiem jedno – ja idę dalej i
od jutra witam się z Francją i kolejną Niewiadomą Drogi 😃
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz