Dzień 117 : Saint-Just-Ibarre → Saint-Jean-Pied-de-Port (20,5 km)

Nareszcie! Dziś w końcu dojdę do Saint-Jean-Pied-de-Port. To miasteczko z moich marzeń, bo tutaj rozpoczyna się najpopularniejszy szlak jakubowy – Camino Frances. Ileż to razy oczyma wyobraźni widziałam to miejsce. I właśnie dziś, niedługo, zaraz, dotrę tam gdzie już od dawna wyrywało się serce… To kolejny bardzo ważny punkt na mojej trasie.


Od rana widać i czuć, że jestem w górach. Cały czas towarzyszą mi wspaniałe panoramy i piękne krajobrazy…


Nogi wciąż jeszcze bolą, ale jakby trochę mniej, zwłaszcza prawa – ta ma się zdecydowanie lepiej. A lewa, no cóż, potrzebuje jeszcze trochę czasu, ale jest nadzieja :) Będzie dobrze :) Już to wiem, czuję, że jest lepiej i że będzie coraz lepiej. Co za radość 😊


Po niedługim ok. 20 kilometrowym górskim etapie dotarłam na miejsce.
Do miasteczka wkraczam przez bramę w starych murach miasta. 




Jest jeszcze dosyć wcześnie. Jako jedna z pierwszych ustawiam się w kolejce do biura pielgrzyma i oczekuję na jego otwarcie. A za mną coraz dłuższy ogonek pielgrzymów. Większość z nich tutaj właśnie rozpocznie swoją drogę do św. Jakuba, bo SJPDP to początek najpopularniejszego szlaku Camino.

W biurze pielgrzyma otrzymałam spis alberg na całym Camino Frances oraz profile wysokościowe, a także mapkę na jutrzejszy dzień. Kupiłam też nowy credencial, tylko że... hmm, jest inny niż oficjalnie zarekomendowany przez Katedrę w Santiago. Pan próbuje mi usilnie wmówić, że ten też jest dobry. Może i dobry, ale ja chcę mieć ten oficjalny, uznawany w Santiago, żeby potem nie mieć problemu z uzyskaniem Compostelli. Może uda się kupić jutro w Roncesvalles.

Zmieniłam też swoje plany noclegowe na dziś. Jako, że do SJPDP dotarłam dosyć wcześnie, to odwołałam wcześniejszą rezerwację w prywatnym alberge, bo udało mi się dostać miejsce w refuge municypalnym. To bardzo przyjazne miejsce. I obowiązuje zasada – kto przychodzi, ten dostaje łóżko, aż do zapełnienia refuge, bez możliwości wcześniejszej rezerwacji. Tak jak być powinno :)


Jednak zanim otworzyli schronisko, to plecak zostawiłam w biurze pielgrzyma i udałam się na poszukiwanie supermarketu. Dobrze spożytkowałam ten wolny czas. 
W czasie sjesty miasteczko mocno opustoszało...

A potem już kąpiel, przygotowanie posiłku i odpoczynek.
Dziwnie trochę czuje się w tej wielkiej sypialni. Cóż, trzeba przywyknąć, bo tak zapewne będzie już do końca tej pielgrzymki…

Jutro czeka mnie trudny dzień. Żeby dojść do Roncesvalles trzeba przejść przez góry, wspiąć się na 1500 metrów, by zaraz potem zejść na 800 m. Z ciężkim plecakiem i bolącymi wciąż nogami będzie to nie lada wyzwanie.  


Spoglądam na szczyty i zastanawiam się, na który z nich będę wchodzić. Jak trzeba to trzeba, nie ma rady :) Ale to dopiero jutro…  Dziś jestem tutaj i ogarnia mnie niewysłowiona radość.  To nic, że nogi jeszcze bolą, to nic, że jutro będzie trudny etap… Najważniejsze, że tu jestem, na początku szlaku Camino Frances.
Santiago de Compostela już nie jawi mi się jako coś odległego, nieosiągalnego… Wręcz przeciwnie – gdzieś w głębi serca wiem, że tam dojdę, że uściskam figurę św. Jakuba, że spełni się mój sen o takiej pielgrzymce z Polski. Gdzieś w głębi serca to wiem!!! Do Santiago zostało już „tylko” ok. 800 kilometrów. 


Po południu jest czas na mały spacer po miasteczku. Na wąskich uliczkach, jak w ulu roi się od pielgrzymów i turystów. Muszę przyznać, że SJPDP jest naprawdę urocze.

W tutejszym Kościele pielgrzym znajdzie wytchnienie od miejskiego gwaru, zanurzy się w ciszy, modlitwie, uwielbieniu...


Dzisiaj „przypadkowo” poznałam dwóch Polaków. Kiedy rozmawiałam przez telefon, język polski podchwycił przechodzący obok pielgrzym.
Niesamowite to jest... trzeba przejść ponad pół Europy, żeby poznać się w Saint-Jean-Pied-de-Port. Właśnie, bo Artur też wyruszył w kwietniu z Polski, tyle że z Gdańska i szedł zupełnie inną drogą niż ja. Porozmawialiśmy sobie trochę, poopowiadaliśmy jak to było po drodze. Kto wie, może spotkamy się w Santiago, bo Artur wybiera szlak Del Norte. A drugi z Polaków to Dawid, który usłyszał moją rozmowę z Arturem po polsku. Właśnie teraz rozpoczyna swoje Camino i idzie też Camino Frances, więc może nieraz będziemy się mijać ;)


Dziś  wieczorem  będzie  małe  świętowanie,  chyba  jakaś  pizza :)  Powodów  jest kilka. Jutro (mniej więcej) stuknie mi 3000 km w nogach, aż trudno uwierzyć że aż tyle przeszłam „własnonożnie”. A przede wszystkim dotarłam z Polski aż tutaj i jutro rano rozpoczynam Camino Frances. Doprawdy lepszego prezentu nie mogłam sobie sprawić. A że dziś właśnie mam urodziny i spędzam je tutaj – to wprost bajecznie. Tak to się fajnie poukładało 😁

3 komentarze:

  1. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Miło było spędzać urodziny w takim miejscu.

      Usuń
  2. zapewne, trochę Ci zazdroszczę... ;)

    OdpowiedzUsuń