Nareszcie! Dziś w końcu dojdę do Saint-Jean-Pied-de-Port.
To miasteczko z moich marzeń, bo tutaj rozpoczyna się najpopularniejszy szlak
jakubowy – Camino Frances. Ileż to razy oczyma wyobraźni widziałam to miejsce. I
właśnie dziś, niedługo, zaraz, dotrę tam gdzie już od dawna wyrywało się serce…
To kolejny bardzo ważny punkt na mojej trasie.
Od rana widać i czuć, że jestem w górach. Cały czas towarzyszą mi wspaniałe panoramy
i piękne krajobrazy…
Nogi wciąż jeszcze bolą, ale jakby trochę
mniej, zwłaszcza prawa – ta ma się zdecydowanie lepiej. A lewa, no cóż,
potrzebuje jeszcze trochę czasu, ale jest nadzieja :) Będzie dobrze :) Już to
wiem, czuję, że jest lepiej i że będzie coraz lepiej. Co za radość 😊
Po niedługim ok. 20 kilometrowym górskim
etapie dotarłam na miejsce.
Do miasteczka wkraczam przez bramę w
starych murach miasta.
Jest jeszcze dosyć wcześnie. Jako jedna z
pierwszych ustawiam się w kolejce do biura pielgrzyma i oczekuję na jego
otwarcie. A za mną coraz dłuższy ogonek pielgrzymów. Większość z nich tutaj
właśnie rozpocznie swoją drogę do św. Jakuba, bo SJPDP to początek
najpopularniejszego szlaku Camino.
W biurze pielgrzyma otrzymałam spis alberg
na całym Camino Frances oraz profile wysokościowe, a także mapkę na jutrzejszy
dzień. Kupiłam też nowy credencial, tylko że... hmm, jest inny niż oficjalnie
zarekomendowany przez Katedrę w Santiago. Pan próbuje mi usilnie wmówić, że ten
też jest dobry. Może i dobry, ale ja chcę mieć ten oficjalny, uznawany w
Santiago, żeby potem nie mieć problemu z uzyskaniem Compostelli. Może uda się
kupić jutro w Roncesvalles.
Zmieniłam też swoje plany noclegowe na
dziś. Jako, że do SJPDP dotarłam dosyć wcześnie, to odwołałam wcześniejszą
rezerwację w prywatnym alberge, bo udało mi się dostać miejsce w refuge
municypalnym. To bardzo przyjazne miejsce. I obowiązuje zasada – kto
przychodzi, ten dostaje łóżko, aż do zapełnienia refuge, bez możliwości
wcześniejszej rezerwacji. Tak jak być powinno :)
Jednak zanim otworzyli schronisko, to
plecak zostawiłam w biurze pielgrzyma i udałam się na poszukiwanie
supermarketu. Dobrze spożytkowałam ten wolny czas.
W czasie sjesty miasteczko mocno opustoszało...
A potem już kąpiel,
przygotowanie posiłku i odpoczynek.
Dziwnie trochę czuje się w tej wielkiej
sypialni. Cóż, trzeba przywyknąć, bo tak zapewne będzie już do końca tej pielgrzymki…
Jutro czeka mnie trudny dzień. Żeby dojść
do Roncesvalles trzeba przejść przez góry, wspiąć się na 1500 metrów, by zaraz potem
zejść na 800 m. Z ciężkim plecakiem i bolącymi wciąż nogami będzie to nie lada wyzwanie.
Spoglądam na szczyty i zastanawiam się, na który z nich będę wchodzić. Jak trzeba to trzeba, nie ma rady :) Ale to dopiero jutro… Dziś jestem tutaj i ogarnia mnie niewysłowiona radość. To nic, że nogi jeszcze bolą, to nic, że jutro będzie trudny etap… Najważniejsze, że tu jestem, na początku szlaku Camino Frances.
Santiago de Compostela już nie jawi mi się
jako coś odległego, nieosiągalnego… Wręcz przeciwnie – gdzieś w głębi serca
wiem, że tam dojdę, że uściskam figurę św. Jakuba, że spełni się mój sen o
takiej pielgrzymce z Polski. Gdzieś w głębi serca to wiem!!! Do Santiago
zostało już „tylko” ok. 800 kilometrów.
Po południu jest czas na mały spacer po
miasteczku. Na wąskich uliczkach, jak w ulu roi się od pielgrzymów i turystów.
Muszę przyznać, że SJPDP jest naprawdę urocze.
W tutejszym Kościele pielgrzym znajdzie wytchnienie od miejskiego gwaru, zanurzy się w ciszy, modlitwie, uwielbieniu...
Dzisiaj „przypadkowo” poznałam dwóch Polaków. Kiedy rozmawiałam przez telefon, język polski podchwycił przechodzący obok pielgrzym.
Niesamowite to jest... trzeba przejść
ponad pół Europy, żeby poznać się w Saint-Jean-Pied-de-Port. Właśnie, bo Artur
też wyruszył w kwietniu z Polski, tyle że z Gdańska i szedł zupełnie inną drogą
niż ja. Porozmawialiśmy sobie trochę, poopowiadaliśmy jak to było po drodze.
Kto wie, może spotkamy się w Santiago, bo Artur wybiera szlak Del Norte. A
drugi z Polaków to Dawid, który usłyszał moją rozmowę z Arturem po polsku.
Właśnie teraz rozpoczyna swoje Camino i idzie też Camino Frances, więc może
nieraz będziemy się mijać ;)
Dziś wieczorem będzie małe
świętowanie, chyba jakaś
pizza :) Powodów jest kilka. Jutro (mniej więcej) stuknie mi 3000
km w nogach, aż trudno uwierzyć że aż tyle przeszłam „własnonożnie”. A przede
wszystkim dotarłam z Polski aż tutaj i jutro rano rozpoczynam Camino Frances.
Doprawdy lepszego prezentu nie mogłam sobie sprawić. A że dziś właśnie mam
urodziny i spędzam je tutaj – to wprost bajecznie. Tak to się fajnie poukładało 😁
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Miło było spędzać urodziny w takim miejscu.
Usuńzapewne, trochę Ci zazdroszczę... ;)
OdpowiedzUsuń