Jak to miło móc pospać dłużej, z
lubością wylegiwać się o poranku w łóżku, mając świadomość, że nie trzeba się
spieszyć, że nigdzie nie trzeba iść, że nie będzie dziś trudu i zmęczenia… Jak
to miło nie spoglądać za okno z trwogą i pytaniem o pogodę na zewnątrz… Drobne sprawy,
które doceniam dopiero teraz.
Takie dni relaksu też są pielgrzymowi
potrzebne, czasem trzeba znaleźć odskocznię od codziennego marszu.
Podliczyłam też dotychczas
przebytą drogę, przeszłam już ok. 375 km. Wydaje się, że to sporo, nawet czuję
się już nieco „doświadczonym” pielgrzymem, a przecież to zaledwie 1/10 mojej
planowanej drogi do Santiago. Tak naprawdę wszystko wciąż przede mną...
Dziś luz pełną parą, dużo odpoczynku,
dużo rozmów, po dwóch tygodniach samotnej wędrówki bardzo fajnie jest spędzać
czas z ludźmi. Nogi cieszą się, że dziś mają wolne od długiego chodzenia, a serce
cieszy się, że spędza dzień w miłym towarzystwie.
Zrobiłam też remanent w plecaku. Kilka
rzeczy odeślę później do domu. Trudno, trzeba będzie się bez nich obyć, dam
radę żyć bez lekkich półbutów (ufam, że buty w których idę już nie sprawią
problemu, a w razie czego mam jeszcze sandały), odsyłam też dodatkowe spodenki,
bluzę, parę bielizny i skarpet oraz papierowy przewodnik po Drodze Ekumenicznej
w Niemczech. Ograniczam się już zupełnie do minimum, ale tak trzeba. I tak już
miałam ciężki plecak, a od jutra dojdzie mi do dźwigania jeszcze namiot.
Wcześniej przysłałam go do Jarka i spokojnie tu na mnie czekał. Wagowo więc na
moich plecach nic się nie zmieni, ale gdyby ciężar miał być większy niż
dotychczas, to chyba nie dałabym rady. I tak czuję, że jest na granicy mojej
wytrzymałości i zdolności poruszania się z nim.
Wybieramy się na miasto. Katedra jest imponująca…
Kolega Jarka właśnie oprowadza jakąś grupę po podziemiach, dołączamy więc i tym
sposobem mam okazję zwiedzić podziemia katedry. Oj nie powiem, wrażenia
niesamowite :)
Wyobraźnia rozwija skrzydła… podsuwając
różne obrazy i myśli jak mogło być tutaj setki lat temu… Przecież to właśnie
tutaj jest zalążek polskiego chrześcijaństwa… te mury są przesiąknięte ponad
tysiącletnią modlitwą kolejnych pokoleń…
O jakimkolwiek innym zwiedzaniu Gniezna niestety
nie ma mowy, bo aura nie dopisuje, trochę szkoda, nawet nie robię żadnych
zdjęć. Trudno, niech pada, niech pada dzisiaj, byleby jutro była ładniejsza
pogoda.
Załatwiamy jeszcze pocztę, parę innych
spraw i wracamy do domu.
Jarek musi jeszcze iść do swojej parafii
udzielić wywiadu. Głośno zrobiło się tutaj z powodu jego planów pielgrzymkowych.
Mam (albo raczej miałam dotychczas) troszkę inne zdanie na ten temat, swojej
pielgrzymki nie nagłaśniałam w myśl zasady „nie chwali się dnia przed zachodem
słońca”. Ale teraz dorastam też do innego spojrzenia. Jarek jeszcze przed
wyjściem dzieli się swoją radością wszem i wobec, w jakiś sposób dając
czytelnikom tego wywiadu możliwość duchowego wspierania go w tej drodze czy też
wogóle zapoznania się ze szlakiem św. Jakuba. I to chyba dobrze :)
A potem, po południu, znów zaczyna się „hardcor”.
Wczoraj i dziś obserwuję męskie zmagania z pakowaniem się. I zupełnie tego nie
rozumiem. Chyba rzeczywiście „mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus”, nawet w
tak prostej czynności ;)
To tak pół żartem, ale prawdą jest, że Jarek
zostawił pakowanie na ostatnią chwilę, a teraz denerwuje się, że mu nie
wychodzi, że coś wystaje, coś się nie mieści, że to nie tak, a tamto też źle… nie
mówiąc już o tym, że ciężar plecaka jest o wiele większy niż się spodziewał…
Z kolei cała ta nerwowa sytuacja wywołuje
u mnie lekkie obawy i zaczynam mieć trochę wątpliwości, czy dobrze zrobiłam
umawiając się z prawie nieznanym człowiekiem na tak długą pielgrzymkę...
Po dwóch tygodniach marszu przyzwyczaiłam
się do bycia w pojedynkę, oswoiłam z samotnym wędrowaniem. A teraz lękam się,
czy uda nam się dogadać, czy to wszystko o czym do tej pory rozmawialiśmy nie
okaże się złudne w obliczu różnych trudności Drogi…
Doskonale widać, że oprócz radości z
realizacji swojego długoletniego marzenia, Jarka dopada również strach i lęk
przed Nieznanym. O tak, znam to uczucie doskonale, kiedy człowiek zaczyna
rozumieć na co się porywa. Istne szaleństwo. I nawet nie mogę zaprzeczyć, bo to
jest szaleństwo, co prawda pozytywne, ale jednak szaleństwo :)
Jutro ruszamy przed siebie, z nadzieją że okażemy się
dobrymi kompanami wędrówki niczym Brat i Siostra w
pielgrzymowaniu 😀
Czy to są wspomnienia , relacja na żywo? Buen Camino
OdpowiedzUsuńTo nie jest relacja na żywo. To są wspomnienia. Buen Camino
Usuń