Dzień 88 : Amions → Champdieu (34 km)

Cały dzień szukamy sklepu. Pieczywo to jeszcze można w tej Francji kupić, ale coś do pieczywa... to już chwilami problem. Dziwne to, markety są w miastach, ale uświadczyć jakiś sklep w wiosce to jest już prawie nierealne… 
Kolejne informacje o niby sklepie w następnej miejscowości okazują się nieprawdziwe. Żyjemy więc na końcówce zapasu moich topionych serków, które wydzielamy sobie bardzo oszczędnie. „Głód” powoli zagląda nam w oczy…  heh ;)


Mamy nadzieję dojść tego dnia do Montbrison. To większe miasto i będą tam markety. Niestety, mimo że zarówno z przewodnika jak i od naszych niedzielnych gospodarzy, miałyśmy sporo namiarów na nocleg, to nie wypalił żaden z nich. Straciłyśmy tylko sporo energii i czasu na dzwonienie. Pchać się do miasta nie mając pewnego noclegu to szaleństwo, postanowiłyśmy więc zatrzymać się wcześniej w Champdieu.

Tak jak często ostatnio, dziś również w jakimś momencie dnia rozdzielamy się i wędrujemy różnymi drogami. Podążam wariantem prostszym i bardziej asfaltowym.

W Champdieu jestem pierwsza. Tutaj też nie mamy żadnych namiarów na nocleg. Cóż, trzeba będzie pójść do „mairie”. Po niedawnych niemiłych doświadczeniach z urzędnikami aż wzdrygam się na samą myśl o tym. A tu niespodzianka... 

Panie urzędniczki były przesympatyczne, miasto ma „gite” które wynajmuje pielgrzymom, tylko ta cena... Panie mi tłumaczą, że to okazja i super niska specjalna cena dla pielgrzymów, a ja im tłumaczę, że jesteśmy kilka miesięcy w drodze i to dla nas naprawdę dużo… Proszę i pytam, czy nie można by coś, jakoś inaczej, mniej, taniej...
Na to jedna z pań poszła do przełożonego, krótka rozmowa i wraca z informacją, że cenę obniżają nam o połowę. Czyli jak się ma otwarte serce, to można pomóc pielgrzymom :) Wspaniali ludzie :)

Inna z pań zaprowadziła mnie do gite, a po drodze pokazała mały tutejszy sklepik. Hurra, sklep, nareszcie! 

gite miejskie w Champdieu
Gite z zewnątrz wygląda dość ponuro, wydaje się, że to stary budynek zbudowany z kamienia z drewnianymi wierzejami… Może i tak, za to w środku… ooo, jest po prostu ekstra, czysto, przyjemnie, nowocześnie i cały piętrowy dom tylko dla nas.  Bajecznie :)
Niebawem dotarła również Agnieszka i wybrałyśmy się do sklepu. Zbytniego wyboru i asortymentu nie było, ale udało nam się znaleźć jakieś pierożki w puszce, miałyśmy więc nawet ciepły posiłek. Super!

Wieczorem trochę spaceruję po najbliższej okolicy, usilnie próbując złapać zasięg w telefonie. Jakież jest moje zdziwienie, gdy w jakimś momencie z okna nade mną wygląda czyjaś głowa i przemawia… po polsku! A tak, człowiek usłyszał, że rozmawiam przez telefon po polsku i nie mógł przepuścić takiej „okazji” zagadania w rodzimym języku. 
Niesamowite są takie spotkania :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz