Cały dzień szukamy sklepu. Pieczywo to
jeszcze można w tej Francji kupić, ale coś do pieczywa... to już chwilami problem. Dziwne to, markety są w miastach, ale uświadczyć jakiś sklep w
wiosce to jest już prawie nierealne…
Kolejne informacje o niby sklepie w następnej miejscowości okazują się nieprawdziwe. Żyjemy więc na końcówce zapasu moich topionych serków, które wydzielamy sobie bardzo oszczędnie. „Głód” powoli zagląda nam w oczy… heh ;)
Kolejne informacje o niby sklepie w następnej miejscowości okazują się nieprawdziwe. Żyjemy więc na końcówce zapasu moich topionych serków, które wydzielamy sobie bardzo oszczędnie. „Głód” powoli zagląda nam w oczy… heh ;)
Mamy nadzieję dojść tego dnia do
Montbrison. To większe miasto i będą tam markety. Niestety, mimo że zarówno z
przewodnika jak i od naszych niedzielnych gospodarzy, miałyśmy sporo namiarów
na nocleg, to nie wypalił żaden z nich. Straciłyśmy tylko sporo energii i czasu
na dzwonienie. Pchać się do miasta nie mając pewnego noclegu to szaleństwo,
postanowiłyśmy więc zatrzymać się wcześniej w Champdieu.
Tak jak często ostatnio, dziś również w jakimś
momencie dnia rozdzielamy się i wędrujemy różnymi drogami. Podążam wariantem
prostszym i bardziej asfaltowym.
W Champdieu jestem pierwsza. Tutaj też nie
mamy żadnych namiarów na nocleg. Cóż, trzeba będzie pójść do „mairie”. Po
niedawnych niemiłych doświadczeniach z urzędnikami aż wzdrygam się na samą myśl
o tym. A tu niespodzianka...
Panie urzędniczki były przesympatyczne, miasto ma „gite” które wynajmuje pielgrzymom, tylko ta cena... Panie mi tłumaczą, że to okazja i super niska specjalna cena dla pielgrzymów, a ja im tłumaczę, że jesteśmy kilka miesięcy w drodze i to dla nas naprawdę dużo… Proszę i pytam, czy nie można by coś, jakoś inaczej, mniej, taniej...
Na to jedna z pań poszła do przełożonego,
krótka rozmowa i wraca z informacją, że cenę obniżają nam o połowę. Czyli jak
się ma otwarte serce, to można pomóc pielgrzymom :) Wspaniali ludzie :)
Inna z pań zaprowadziła mnie do gite, a po
drodze pokazała mały tutejszy sklepik. Hurra, sklep, nareszcie!
![]() |
gite miejskie w Champdieu |
Gite z zewnątrz wygląda dość ponuro,
wydaje się, że to stary budynek zbudowany z kamienia z drewnianymi wierzejami…
Może i tak, za to w środku… ooo, jest po prostu ekstra, czysto, przyjemnie,
nowocześnie i cały piętrowy dom tylko dla nas. Bajecznie :)
Niebawem dotarła również Agnieszka i
wybrałyśmy się do sklepu. Zbytniego wyboru i asortymentu nie było, ale udało
nam się znaleźć jakieś pierożki w puszce, miałyśmy więc nawet ciepły posiłek.
Super!
Wieczorem trochę spaceruję po najbliższej
okolicy, usilnie próbując złapać zasięg w telefonie. Jakież jest moje
zdziwienie, gdy w jakimś momencie z okna nade mną wygląda czyjaś głowa i
przemawia… po polsku! A tak, człowiek usłyszał, że rozmawiam przez telefon po
polsku i nie mógł przepuścić takiej „okazji” zagadania w rodzimym języku.
Niesamowite są takie spotkania :)
Niesamowite są takie spotkania :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz