Dzień 38 : Sommerfeld - Kleinliebenau (26,5 km)

Wychodzimy dosyć wcześnie. Chcemy przejść przez Lipsk zanim słońce w pełni ogarnie nas swymi gorącymi ramionami... Rano jest jeszcze w miarę znośnie i nie czuć tak bardzo uciążliwości wędrówki przez duże miasto.

Szczerze mówiąc Lipsk zbytnio mnie nie zachwycił. Najpierw długo szliśmy przez jakieś zaniedbane i brudne dzielnice. Centrum może i jest przyjemne, ale nie jakoś szczególnie porywające. Przed ratuszem sporo kramów i stoisk, chyba to dzień targowy, nawet nie robiłam zdjęć.


Postanowiliśmy trochę „zaszaleć”, bo dzisiejszego dnia stuknie mi w nogach tysiąc kilometrów. Szukamy jakiejś przyjaznej kawiarenki, tak by móc usiąść z naszymi wielkimi plecakami w kawiarnianym ogródku i nikomu nie przeszkadzać. Wypijamy nawet dobrą kawę, co w życiu pielgrzyma jest zdarzeniem prawie „nadzwyczajnym" i bardzo sporadycznym, i czym prędzej opuszczamy miasto, bo miejski gwar jednak trochę nas oszałamia i przydusza.


I nagle wchodzimy w zupełnie inny świat. Bardzo długo idziemy przez tereny parkowo-leśne. Na drzewie widzimy wymalowany „drogowskaz” według którego do Santiago pozostało nam 2454 km. To bardzo ciekawe, zwłaszcza, że na wczorajszej tabliczce było 2273 km. Czyżby nagle przez noc droga wydłużyła się o prawie dwieście kilometrów? Heh, chyba dobrze przypuszczaliśmy, że wczorajszy był „oszukany” ;)
Tak naprawdę, takie drogowskazy trzeba traktować bardzo orientacyjnie. Bo przecież wiele jest szlaków do Santiago, można obrać drogę krótszą, można iść dłuższą.
A my wcale nie planujemy najkrótszej i myślę, że przed nami jeszcze zdecydowanie więcej niż 2500 km.  
Ale przecież przeszłam już prawie tysiąc, to jest naprawdę powód do radości. Kiedy zaczynałam swoją podróż, nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić takiego dystansu. Wydawało mi się to wprost niemożliwe… A teraz, dzisiaj pod koniec dnia, przebiję pierwszy tysiąc kilometrów. 
Niesamowite 😀 Hurraaa 😀


Wędrówka przez te parki i lasy jest mega przyjemna. Cóż za wspaniałe miejce, jak raj na ziemii... Zachwyt wzbudza kwitnący czosnek niedźwiedzi. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Wrażenie jest nie do opisania. Jak cudnie, całe połacie lasu upstrzone białymi kwiatami. Jest przepięknie :)


Droga jest pięknie oznakowana, a wymyślne pielgrzymie znaczki nie pozwalają nam się nudzić :) 


Potem wędrujemy wzdłuż rzeczki. Jest tak cicho, spokojnie, zielono… i bardzo gorąco :) Z lubością odpoczywamy na tej pięknej trawie, korzystając z odrobiny cienia jaki daje jeden z mostów.


Taki krajobraz sprzyja wyciszeniu, uporządkowaniu myśli, modlitwie...
W Polsce zostawiliśmy rodziny, przyjaciół, tam życie toczy się swoim torem... I choć my jesteśmy tutaj, idziemy, pielgrzymujemy, to i tak mniej lub bardziej żyjemy sprawami bliskich nam osób... 

A potem mamy powtórkę z wcześniejszej "rozrywki". Znów pojawiają się całe polany kwitnącego czosnku... roztapiając duszę w niemym zachwycie...

 
Dziś postanowiliśmy zatrzymać się w Kleinliebenau. A tam niespodzianka. Przed nami przybyło dwoje innych pielgrzymów (idą tylko Drogą Ekumeniczną) i jako, że alberga jest bardzo mała, to dla nas nie starczyło już miejsca. Owszem, mogliśmy się umyć i coś ugotować, ale spać musieliśmy w... Kościele (w cenie jak za miejsce w schronisku). Pani opiekująca się tym miejscem nie chciała nawet słyszeć o jakiejkolwiek zniżce. Chyba trudno się dziwić, w realiach niemieckiego świata (i niemieckich portfelów), te ceny za schroniska są traktowane zapewne jako bardzo symboliczne.

Dobrze, że dziś pogoda dopisała, więc do ostatnich chwil dnia mogliśmy siedzieć na zewnątrz.             
Tu było zdecydowanie cieplej, niż w grubych i zimnych murach Kościoła.



Tak, tak, przytaszczyliśmy materace i spaliśmy w Kościele na chórze. Osobliwe doświadczenie… :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz