Poranek tego dnia jest chyba najgorszym w
całej mojej prawie pięciomiesięcznej wędrówce. Od św. Jakuba dzieli mnie już tak
niewiele… a jednak dziś mam świadomość, że nawet to „niewiele” nie może być
gwarantem dotarcia do Celu. Właśnie tutaj, w Arzúa, dostaję ostatnią lekcję i
naukę Drogi – nigdy, do ostatniej chwili, dopóki nie staniemy na mecie, nie możemy
być pewni zwycięstwa.
Rano wszędzie widać mnóstwo małych,
martwych robaczków, na śpiworze, koszulce, na posadzce łazienki i umywalkach.
Ogarnia mnie przerażenie… Czyżby miał się tu ziścić najgorszy koszmar
pielgrzyma? W głowie dudnią mi czytane nieraz opowieści o pluskwach i konsekwencjach
takich pogryzień. Przy moim uczuleniu na wszelkie kąsania łatwo wyobrazić sobie
jak mogłoby się skończyć bliskie spotkanie z „chinches”.
Póki co, jak najszybciej uciekam z
albergi, w której oprócz ludzi mieszkają również niezidentyfikowane „stwory”. Niestety
w tym gorączkowym przerażeniu nie obejrzałam dokładnie tych robaczków, więc do
końca dnia nie jestem pewna co to było. Może to tylko jakieś zwykłe robaczki,
może meszki jakieś… A jeśli jednak to naprawdę były pluskwy? Jeżeli mnie
pogryzły, to prawdopodobnie tutaj, na progu Santiago, zakończy się moja
pielgrzymka. Oczyma wyobraźni już widzę jak alergicznie reaguje mój organizm,
jak ogromne bąble pokrywają skórę. To jest właśnie negatywny skutek
internetu, człowiek się naczyta, naogląda, a potem wyobraźnia podsuwa obrazy…
Co jakiś czas oglądam ręce i nogi,
doszukując się śladów uczulenia, ale na szczęście nic się nie dzieje. Każda
kolejna godzina bez alergicznej reakcji jest jak balsam…
Dziś krótki etap, raptem 20 km. Chłopaki pognali
od razu na Monte de Gozo. Szczerze mówiąc też się nad tym zastanawiałam, ale
mam jeszcze sporo czasu i idę sobie powoli. Spotkamy się dopiero jutro. Kto
wie, może i Dawid dotrze też jutro do polskiego albergue?
Po drodze zatrzymuję się na kawę w przydrożnym
barze. Jakież zdziwienie i radość mnie ogrania, gdy widzę moje dwie caminowe
koleżanki, które już jakiś czas temu zniknęły mi z oczu. Przez ostatnie dni
nasze drogi rozmijały się, a tu proszę, taka niespodzianka. Bardzo cieszymy się
z ponownego spotkania :)
Zatrzymałam się w Pedruozo. W kościele w
głównym ołtarzu ogromna muszla jakubowa przypomina, że św. Jakub z Pola
Gwiazd jest już tak blisko…
Na szczęście przez cały dzień nie dostałam
żadnego uczulenia, spokojnie więc staram się przeżyć wieczór. Być może to wcale
nie były pluskwy?
W serce wstępuje ponowna nadzieja, że
jednak dojdę do Celu. Nie dowierzam... jakaś część mnie wciąż nie dowierza, że
tu jestem, ledwie 20 km od Santiago, że to się chyba już „prawie” udało... choć
dopóki nie stanę na mecie, nie będę tego pewna :)
Rozumiem strach przed pluskwami. Ja zareagowałam bardzo zle na pogryzienia ale zostałam „zaatakowana” w santiago, wiec męczyłam się z tym koszmarem już w domu. Przez kolejny miesiąc;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ola K.
Jejku, aż miesiąc? Brr... Widziałam kiedyś pogryzionego pielgrzyma, którego organizm zareagował bardzo alergicznie. Masakra...
Usuń