Dzień 130 : Frómista → Carrión de los Condes (19 km)

Wychodzę, gdy za oknem jest jeszcze ciemno. Wciąż jeszcze nie wiem i właściwie nie planuję czy zrobię dziś krótszy, czy jednak bardzo długi odcinek, zobaczymy jaki będzie dzień, kondycja i uwarunkowania drogi… Decyzja zapadnie więc po drodze.


Dziś ciąg dalszy wędrówki wśród pól... Wiatr nie daje za wygraną, wieje jeszcze bardziej niż wczoraj i na wszelkie sposoby usiłuje zepchnąć mnie z drogi.


Szlak prawie cały czas wiedzie przygotowaną dla pielgrzymów ścieżką wzdłuż drogi. Ruch samochodowy jest znikomy, droga jest równa, żwirek chrzęści pod butami, idzie się naprawdę dobrze i tylko ten wiatr trochę utrudnia. No dobrze, utrudnia znacznie bardziej niż „trochę” i jest naprawdę bardzo dokuczliwy.


„Chwalę Cię, Panie, całym sercem,
Opowiadam wszystkie cudowne Twe dzieła” (Ps 9,2)

Uwielbiam te hektary złotych pól Mesety… uwielbiam te połacie żółtych słoneczników… tę nieograniczoną przestrzeń piękna przyrody… Jakiż cudny jest ten świat!
 
Villalcázar de Sirga
Gdzieś po drodze mijam słupek z namazanym „Polska 2016". W takich chwilach po prostu mi wstyd... Kiedy wreszcie nauczymy się szanować dobro publiczne? Czy Polacy zawsze muszą coś zniszczyć, zepsuć, zostawiać wszędzie niechybny swój „ślad"? Jakże źle to o nas świadczy i jak wiele jeszcze musimy się nauczyć...


Postanowiłam, że dziś będzie krótki dystans, bo dalej, po dotychczasowych 19 km, rozciąga się odcinek 17 km Mesety bez żadnej miejscowości. Wolę więc go zostawić na czwartkowy poranek, niż pokonywać ten długi etap w dzisiejsze słoneczne, acz wietrzne popołudnie.


W Carrión de los Condes jestem przed południem. 
W alberdze spotkałam Catherinę z Niemiec, która również wyruszyła od progu domu i zmierza do Santiago na rowerze. Poznałyśmy się już jakiś czas temu i bardzo cieszymy się z ponownego spotkania :)

Jakże potrzeba mi było takiego wolnego popołudnia na luzie jak dziś. Spokojnie przejrzałam trasę do Santiago, oszacowałam „z grubsza” i policzyłam mniej więcej ile jeszcze dni... I korzystając z okazji, że w alberdze był komputer... kupiłam bilet powrotny do Polski. Wolę nie czekać na ostatnią chwilę, bo to przecież końcówka wakacji. 
Oby tylko teraz nie było stresu, by „zmieścić się w czasie”. 

Hurraa!!! Cieszę się przeogromnie, bo choć Camino jest cudowne, spotykani ludzie wspaniali, a piękno przyrody zachwycające, to jednak po ponad czterech miesiącach wędrówki, tęskno mi już do domu, do Polski :)

Są już bilety, powrót do domu realnie rysuje się w mojej duszy, a Santiago de Compostela jest prawie na wyciągnięcie ręki… Teraz to już będzie odliczanie dni...😀

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz