Szlak Orlich Gniazd, dzień 5: Podzamcze - Golczowice (23 km)

Dziś czekałby nas kolejny długi etap. Nauczone doświadczeniem sprzed dwóch dni, raczej nie chciałybyśmy dotrzeć na nocleg tak skrajnie zmęczone jak wówczas. Postanawiamy więc, że pierwszy kilkukilometrowy odcinek do Pilicy podjedziemy busem. 
Rozkład busów nieco koliduje z wyznaczoną godziną śniadania. Wczoraj więc podpytałyśmy, poprosiłyśmy i okazało się, że nie ma sprawy, możemy zejść na śniadanie wcześniej. Rano zastanawiamy się, czy aby na pewno… ale okazuje się, że życzliwość i otwarcie na klienta w Gościńcu pod Lilijką jest wprost na medal. Śniadanko już na nas czeka :)

Poranek był dość pochmurny, postraszyło nawet kilkoma kroplami deszczu. Wyruszamy więc w pogodę dość niepewną, ale na szczęście już nie pada… Gdy na przystanku oczekujemy na busa, zauważamy Ulę! A jakże. Biegnie jeszcze na zamek, rano na pewno nie będzie tam tłumów. Ale… spotkamy się wieczorem, bo nocleg mamy zarezerwowany w tym samym miejscu.

Niebawem jesteśmy już w Pilicy. Ładnych kilka kilometrów „przebyłyśmy” w okamgnieniu. Świetnie. Na rynku budują chyba jakąś scenę, pewnie będzie tu jakaś wieczorna impreza, w końcu to długi majowy weekend.

Pilica - Pałac Padniewskich
Idziemy w stronę Pałacu Padniewskich, usytuowanego w dużym parku. W czasach swej świetności zapewne było to bardzo piękne miejsce. Już oczyma wyobraźni widzę damy w długich sukniach, leniwie przechadzające się parkowymi alejkami… już słuchać tętent kopyt końskich zajeżdżających przed wejście karoc… Pięknie tu musiało być. Dziś mamy wrażenie, że miejsce to popada w coraz większą ruinę… Wielka szkoda. Czy kiedyś odzyska swój dawny blask?

Przechodzimy obok Zalewu Pilica i spokojnym krokiem zmierzamy w stronę Smolenia. Z oddali już widać wieżę smoleńskiego zamku…


Na miejscu zastanawiamy się gdzie mogłybyśmy zostawić plecaki. Nie uśmiecha nam się bieganie po schodach i zwiedzanie z tobołami na plecach. Pod zamkiem nie znajdujemy żadnego sklepu i właściwie jedyną alternatywą jest… kasa biletowa do zamku. Na szczęście miłe panie pozwalają nam zostawić plecaki w ich małej budce. Zadowolone, na lekko, ruszamy na podbój zamku :)




Jak w większości zamków, tak również tutaj są już tylko ruiny. Wiele można poczytać o kolejnych zniszczeniach i plądrowaniu zamku. Pomimo tego, ruiny prezentują się dość okazale. Brama wjazdowa, pozostałości po dawnym dziedzińcu, kamienne ściany zamku przytulające się do skał… to wszystko sprawia, że wciąż jest to miejsce ładne i w jakiś sposób urzekające.



Ze względu na swoje usytuowanie na jednym z wyższych wzniesień Jury Krakowsko-Częstochowskiej, zamek ten był niegdyś świetnym punktem obserwacyjnym na całą okolicę, o czym możemy się naocznie przekonać wdrapując się na wieżę :)


Idziemy dalej. Przed nami cudne polany upstrzone żółtym kwieciem mleczu. Aż chciałoby się przysiąść i upleść jakiś wianek, ale teraz nie czas na to ;)
W oddali, nad łąkami górują Zegarowe Skały. Nie podchodzimy jednak bliżej…



Za to nieopodal, tuż przy szlaku mijamy skałę Biśnik. Tu chwilkę odpoczywamy i choć na pół centymetra zaglądamy do jaskini ;)

Skała Biśnik



Dziś możemy zachwycać się kolorowymi kwiatami…




…oraz potężnymi drzewami, których objąć zupełnie nie sposób :)


Wędrujemy przyjemnym lasem. Otaczająca nas zieleń, cisza i spokój, leśne korytarze i wąwozy z niesamowitym ukorzenieniem drzew… to wszystko wciąż zachwyca i przynosi mnóstwo radości :)





Zbliżamy się do Bydlina. Ruiny tutejszego zamku kryją się wśród gęstwiny drzew. Po krótkim spacerze lekko wznoszącą się ścieżką, oczom ukazuje się… pozostałość z tego co kiedyś zwało się zamkiem. Niewiele już tego zostało…
Ciekawostką jest to, że na początku XVI wieku warownia została przebudowana i zamieniona na kościół. Niestety szwedzka armia podczas marszu na Częstochowę spaliła kościół. Mimo zmiany kolejnych właścicieli i prób odbudowy, warownia bydlińska nie odzyskała swej świetności, a kolejne rabunki i podpalenia, obróciły zamek w całkowitą ruinę.


Bydlin - ruiny zamku
W Bydlinie szlak wiedzie przez teren boiska sportowego. Dziwnie tak trochę, ale rzeczywiście tak jest, na szczęście brama jest otwarta. Później rzeczka i drewniany mostek i powoli zmierzamy do Golczowic gdzie mamy zarezerwowany nocleg w Gospodarstwie Agroturystycznym.
Popołudnie przeznaczamy na odpoczynek. Mimo, że to już piąty dzień, to nogi i pęcherze ciągle mnie bolą, utrudniając wędrowanie.

A Uli wciąż nie ma… Zaczynamy nieco się niepokoić, na szczęście wieczorem wypatruję z balkonu znajomą postać. Jak dobrze :) Ula jest baaardzo zmęczona, co tylko potwierdza nam, że nasza decyzja o porannym przejechaniu kilku kilometrów była słuszna. Zamieniamy z naszą towarzyszką kilka zdań i pozwalamy jej zanurzyć się w chłodzie swojego pokoju i zażywać odpoczynku. Wszak po trudach dnia tego jej potrzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz