Dzień 99 : Prayssac → Saint Roch (za Decazeville) (12,5 km)

Dziś jest niedziela i chcę zdążyć na Mszę Świętą o 10.30 w Decazeville.
Niewielkie Prayssac spowite jest jeszcze snem i ciszą wczesnego poranka, a ja wyruszam witając się z kolejnym dniem…


Początkowo mam jeszcze podejście do góry, a potem już mogę podziwiać cudowną panoramę. Dzień powoli budzi się do życia, słońce wędruje coraz wyżej po niebie, gdzieś w oddali lekkie mgły tańczą w dolinach…


W ogóle dziś postanawiam świętować, bo to już prawie 100 dni w drodze i ponad 2,5 tys. kilometrów w nogach, a że jest niedziela to idealna okazja ku świętowaniu. Dlatego dziś będzie krótki dzień i zatrzymam się 2,5 km za Decazeville, gdzie będę mogła odpocząć u pani przyjmującej pielgrzymów za donativo.

Po Mszy Świętej postanawiam trochę „zaszaleć” i kupuję słodkie bułeczki, w końcu ma być świętowanie :) Przysiadam na pobliskiej ławce i zajmuję się konsumpcją... 
W pewnym momencie podchodzi do mnie kobieta, poznała, że jestem pielgrzymem. Na szczęście umie porozumieć się po angielsku. Przedstawia się, mówi, że jest z albergi w Saint Roch, że to na szlaku, że zabierze mi plecak samochodem bo to bardzo wyczerpujący odcinek pod górę... Właściwie od pierwszego zdania stwarza niesamowicie sympatyczne wrażenie. Ucinamy sobie krótką pogawędkę i tak od słowa do słowa okazuje się, że właśnie u tej pani mam dzisiejszą rezerwację :)

Plecak pojechał samochodem, a mnie ogarnęły wątpliwości... a co jeśli ta kobieta jednak nie jest z albergi i później nie znajdę swojego plecaka? Śmieszne, bo niby na co komuś byłyby potrzebne używane i podniszczone pielgrzymie rzeczy? Ech, człowiek małej wiary... uczy się ufać przez całe życie ;)

Po drodze po stokroć dziękowałam Bogu za to, że przysłał tę panią właśnie tam na ławeczkę pod kościołem i za jej ogromnie otwarte serce.
Rzeczywiście było mocno pod górę, a upał taki, że nawet bez plecaka szło się bardzo ciężko. Tak gorąco chyba jeszcze nie było, istny skwar dzisiaj… Na tym rozgrzanym asfalcie gotowałam się jak na patelni… Z ciężkim plecakiem, to podejście byłoby chyba nie do pokonania w dzisiejszych warunkach.
 
Sentinelle w Saint Roch - jedno z tych cudownych miejsc na pielgrzymim szlaku

Na miejsce dotarłam ok. godz. 13, będzie dziś popołudnie odpoczynku. „Gite Sentinelle” tak nazywa się to miejsce. 
Pani Brigide przyjmuje mnie życzliwie, częstuje kawą, zaprasza na kanapę i... robi coś, co wprawia mnie w całkowite zakłopotanie. Klęka przede mną, zdejmuje mi buty, skarpety... na nic moje protesty... A wiadomo jakie są i jak pachną stopy pielgrzyma. Ależ nauka służby i miłości bliźniego!
Kiedyś słyszałam, że czasem tak się zdarza, ale spotkałam się z tym po raz pierwszy.
O rety... i do tego jeszcze wyprała mi wszystkie przepocone ubrania...
Jest inny świat, tak wiem, gdzieś tu,
Nie za lasami tam, po prostu on jest tu.
I czuję płonie światło tuż obok nas…
       Antonina Krzysztoń „Inny świat”

Brigide wogóle jest zachwycona moją drogą z Polski, po południu zabiera mnie do sąsiadów na wspólny lunch i deser, i wszystkim o mnie opowiada, a ja jak zwykle czuję się nieco zakłopotana ;) Gospodarze też są zachwyceni, częstują mnie ziemniaczaną tartą i ogarniają całą swoją życzliwością :)

Późnym popołudniem sąsiadka odwiedza na chwilę Brigide, jeszcze krótkie przyjazne rozmowy… Wręczam obydwu paniom obrazki Pana Jezusa Miłosiernego. Wzięłam kilka z Polski i jak się okazuje, bardzo przydają się w drodze. Obie panie bardzo się wzruszyły, serdecznie mnie ściskają, a przecież to ja jestem im tak bardzo wdzięczna za otwarte serca i ogrom dobra :)

Międzyczasie nadchodzą kolejni pielgrzymi, tym razem same kobiety. Brygide wszystkich przyjmuje z radością, wszystkim tak samo służy… Patrzę na to i nadziwić się nie mogę, niejednokrotnie jesteśmy od niej dużo młodsze, ale to nie przeszkadza jej w czynieniu miłosierdzia. Pochylić się nad pielgrzymem, uklęknąć przed nim by zdjąć mu buty… Ta jej służba aż wyciska w oku łzę wzruszenia…

Wieczorem Brygide zaprasza nas na kolację na tarasie swojego domu. Było nas łącznie 7 osób. Brigide przygotowała posiłek niemalże „po królewsku”, tak smaczny i do tego tak pięknie udekorowany i podany...
Na zakończenie dnia poszłyśmy do pobliskiej kaplicy na wieczorną modlitwę przy blasku świec...

Aż brak mi słów, by opisać jaka jest Brigide. Kobieta głębokiej wiary, dla której istotą jest służba drugiemu człowiekowi. To w jaki sposób przyjmuje pielgrzymów, jak się troszczy, jak zabiega, to jaką stwarza atmosferę wspaniałej życzliwości, poczucia Miłości przez duże M oraz głębokiej modlitwy, nawet ta pięknie podana kolacja... to wszystko jest takie niesamowite...

To było cudowne, wspaniałe popołudnie świętowania moich prawie 100 dni w Drodze 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz