Dzień 41 : Roßbach - Rudersdorf (27,5 km)

O świcie zostawiamy przyjazne schronisko św. Michała i wyruszamy dalej. Św. Michał Archanioł to niezawodny orędownik mojej Drogi. Wierzę, że czuwa i będzie czuwał nad naszym bezpieczeństwem.
Ten dom nazwany jego imieniem był dla nas istną oazą luksusu w rozumieniu pielgrzyma.


No właśnie, czym dla pielgrzyma jest „luksus"? 
Luksusem jest już samo w sobie miejsce do spania i dach nad głową. To podstawowa nasza potrzeba. A jeśli jeszcze okazuje się, że na miejscu jest ładnie, czysto, że oprócz łóżka czy materaca jest również poduszka, to jest już ekstra luksus.
Luksusem jest możliwość wzięcia gorącego prysznica, gdy człowiek po dniu marszu jest spocony i zakurzony. Gdy strugi ciepłej wody spływają po zmęczonym ciele, to tak jakby w każdą komórkę wracało życie i utracone wcześniej siły. Możliwość umycia się to oprócz miejsca do spania i konieczności pożywienia, podstawowa potrzeba wędrowca, która w okolicznościach długiego marszu, wysiłku i różnych warunków atmosferycznych, nabiera szczególnego znaczenia.
Luksusem jest ciepły grzejnik, gdy na dworze jest chłodno.
Luksusem jest również dostęp do kuchni i możliwość przygotowania jakiegokolwiek ciepłego posiłku, itd.
To takie zewnętrzne „luksusy", ale one też są ważne i są częścią życia.
Niby banalne sprawy… Może i tak, ale dopiero w drodze, gdy każdy dzień i nocleg jest niewiadomą, człowiek dostrzega jak ważne to są rzeczy... Na co dzień w „zwykłym" życiu tego nie zauważamy, nie doceniamy, wydaje się to takie oczywiste... choć wcale oczywiste być nie musi.
Droga uczy nas dostrzegać również takie „drobiazgi", dziękować za nie i się nimi cieszyć.

Aura stopniowo się zmienia. Na niebie pojawia się coraz więcej chmurek i chmur, powietrze też staje się jakieś inne. Niemal namacalnie czuć nadchodzące pogodowe zmiany…


Choć Szlak Ekumeniczny jest ekstra oznakowany, to odnalezienie właściwej drogi przed wejściem do Eckartsberga nastręcza nam nieco trudności. Z pomocą niezawodnie przychodzi wgrany w telefon ślad GPS… W miejscowości nieco odpoczywamy, naszą uwagę zwraca również dziwna „para” siedząca przed jednym z domów. „Miód pszczeli” – niezła i pomysłowa reklama. Na szyld niewielu zwróciłoby uwagę, a na tych dwoje cudaków, owszem ;) 


Potem ponownie zanurzamy się w pola rzepaku, obserwując coraz bardziej oddalające się miasteczko wraz z górującym nad nim zamkiem Eckartsburg. 


Minęło już 40 dni mojej pielgrzymki. Gdy ją rozpoczynałam, nie mogłam nawet przypuszczać, że wytrwam aż tyle… Owszem marzyłam o tym, marzę nadal, by dojść aż do końca, ale to nie mieściło mi się w głowie…

W pamięci powracają wydarzenia biblijne. Jezus przebywał 40 dni na pustyni… Izraelici wędrowali przez pustynię aż 40 lat… 
Moja pielgrzymka z Polski do Santiago to też jak wyjście na pustynię… Wiem i wierzę, że to Bóg powołał mnie do tej wędrówki, dał takie marzenia i pragnienia, i wyprowadził mnie na tą Drogę, na tą moją pustynię. Bo to naprawdę jest jak wyjście na pustynię… szczególny czas dany mi właśnie teraz…

Moja pustynia… z dala od domu, rodziny, przyjaciół… w obcych okrajach… Moja pustynia, na którą wyprowadził mnie Bóg po coś… mam nadzieję, że to zrozumiem, odkryję i nie zmarnuję tego czasu…
To nie tylko zew przygody, realizacja marzeń… to także odpowiedź na Jego wezwanie do tej pustyni, do tej dziwnej „samotności” pielgrzymiego życia.

Pustynia kojarzy nam się z rozległymi piaskami, brakiem wody, cienia, schronienia, z miejscem, którego przemierzenie jest trudne. Kojarzy nam się też z ogromną prostotą, bo widać tam tylko te połacie piasku i nic więcej. I takie jest pielgrzymie życie. Proste i trudne jednocześnie… i dlatego właśnie piękne :)

Pustynia ma też szczególne znaczenie duchowe. Każdy z nas, zarówno ja, Jarek, jak i Agnieszka, jest tu ze swoimi sprawami, intencjami, każdy coś przetrawia w swoim sercu… każdy jest tu w jakimś celu, choć może jeszcze nie do końca odkrytym. To wyjątkowy czas wędrowania w poczuciu Bożej obecności… czas, który najwidoczniej jest potrzebny, by On mógł mówić, kształtować, przemieniać…
Pustynia to również samotność. Bo choć idziemy we trójkę, to chyba każdy z nas jest tutaj w jakiś sposób samotny...

Rudersdorf
Dzień kończymy w Rudersdorf, w ewangelickim przykościelnym schronisku. Budynek jest dosyć stary, co prawda trochę odremontowany i przystosowany do mieszkania, kilka pokoi z materacami, kuchnia i wc, ale nie ma łazienki. Myję się więc w małej misce, bo prysznica ani wanny nie ma. I okazuje się, że już samą możliwość umycia się (choćby w misce czy umywalce) też można potraktować jako swego rodzaju luksus :)

Później zjawia się jeszcze Enrico, Niemiec wędrujący Szlakiem Ekumenicznym. Jak miło spotkać pielgrzyma :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz