Dzień 133 : Mansilla de las Mulas → Valverde de la Virgen (30 km)

Z radością witam kolejny piękny dzień. Nad głową cudnie niebieskie niebo, a ja zmierzam w stronę Leon. Leon, w którym „wszystko się zaczęło”…
Po drodze napotykam pielgrzymi kramik, woda, cola, banany i inne różności przydatne pielgrzymom. Donativo. Weź co potrzebujesz, wrzuć ile możesz, by pomóc następnym pielgrzymom. Takie miejsca jakże przypominają o pielgrzymiej wspólnocie…

  
Niebawem wkraczam do Leon. To miasto w którym rozpoczynałam swoje pierwsze Camino dwa lata temu i miejsce, w którym zaczęła się moja wielka pasja. Wspomnienia powracają...
Pamiętam, jakby to było wczoraj… gdy po wyjściu z autobusu, nieco przerażona wielkim obcym miastem, w półmroku nastającego świtu szukałam tutejszego albergue, by kupić swój pierwszy paszport pielgrzyma. Pomógł mi wtedy napotkany Hiszpan, którego zapytałam o drogę. Ten młody człowiek, Jose Miguel (Józef Michał), był wtedy dla mnie jak światełko z nieba. Tak jakby sam św. Józef Opiekun i św. Michał Archanioł zesłali tego człowieka ku pokrzepieniu serca i dodaniu odwagi na samym początku Drogi.
Pamiętam, gdy przed Katedrą zobaczyłam „na żywo” pierwszą w swoim życiu caminową żółtą strzałkę i wzruszenie jakie towarzyszyło mi w pierwszych krokach wędrówki w Nieznane.
Teraz jestem już nieco bardziej doświadczonym pielgrzymem, przemierzam więc miasto bez obaw, wiem gdzie, co i jak. Niemniej sentymenty mnie dopadają ;)

Leon - Cathedral Santa Maria
Przed katedrą spotykam znajomą dziewczynę, która kilka dni temu zniknęła mi z oczu. Kończy już Camino, a przynajmniej tegoroczny etap. Serdecznie się żegnamy, fajnie było spotykać się od czasu do czasu, obdarzać wzajemnie dobrym słowem, uśmiechem i życzliwym „Buen Camino”.
Później spotkałam Staszka. Odpoczywamy na placu przed katedrą. Staszek też już kończy i jutro wraca do domu. Tak sobie założył, że nie przejdzie Drogi za jednym razem, że jeszcze tu wróci, aby kontynuować dalej. Życzymy sobie wszystkiego dobrego, miło było się spotkać.

Idąc dalej zaglądam do kościoła św. Izydora. To właśnie tutaj dwa lata temu otrzymałam błogosławieństwo na moje pierwsze Camino. Jak ważne było ono wówczas dla mnie, jak bardzo umocniło w Pewności i Zaufaniu, jak dodało odwagi w tych pierwszych chwilach samotnej wędrówki w nieznanym kraju… 
I dzisiaj również je otrzymuję. I to od tego samego księdza, który z jednakową gorliwością jak dwa lata temu, wciąż służy pielgrzymom dobrym słowem. Niesamowite :) 
To błogosławieństwo, teraz, tutaj, po ponad czterech miesiącach drogi i wielu doświadczeniach, jest nie mniej ważne jak wtedy…


Idę dalej, plac św. Marka, pomnik strudzonego pielgrzyma, których wiele i w różnej postaci widziałam i jeszcze zobaczę w czasie Camino. Odchylona głowa, przymknięte powieki, zatopienie w myślach, a może po prostu błoga kontemplacja Drogi i piękna otaczającego świata… 


Obok tablica wskazująca rozgałęzienie szlaku: Camino Frances i Camino San Salvador. Podążam tym pierwszym, mając nadzieję, że kiedyś dane mi będzie przejść Camino San Salvador. To ponoć bardzo piękny, malowniczy i górski szlak.

Leon - renesansowy klasztor San Marcon (aktualnie hotel)
Z Leon do Santiago jest nieco ponad trzysta kilometrów, aż trudno mi uwierzyć, że to już tuż, tuż… Tymczasem staram się jak najszybciej opuścić miejski zgiełk, co wcale nie dzieje się tak szybko, bo zamieścia Leon ciągną się jeszcze bardzo długo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz