Dziś jest niedziela. Rano o godz. 8
uczestniczymy we Mszy Świętej. Pod koniec Eucharystii ks. proboszcz oczywiście
ogłasza o naszej pielgrzymce (w końcu to jego parafianin wyrusza z domu do św.
Jakuba niczym średniowieczny pielgrzym), wychodzimy na środek, uroczyste
błogosławieństwo pielgrzymów… Takie momenty są zawsze wzruszające i na pewno
dodają wewnętrznych sił.
Potem jeszcze kilka chwil rozmów, ostatnie
pożegnania i możemy iść.
Wyruszamy po 9. Przed nami niezbyt długi odcinek do Skrzetuszewa, gdzie Jarek już wcześniej zarezerwował nam nocleg. Czasem tak trzeba i myślę, że to dobrze, iż dziś o to nie musimy się już martwić. Taki psychiczny luz zwłaszcza dzisiaj jest bardzo potrzebny, bo to pierwszy dzień Jarka. Niech idzie na luzie, bez rozmyślania i martwienia się o wieczór, niech spokojnie zaprzyjaźnia się z Drogą…
Pogoda nas nie rozpieszcza, Gniezno
pożegnało nas niezłym deszczem. Trzeba było wyciągnąć ekwipunek
przeciwdeszczowy, peleryny, stuptuty. I tak okutani walczyliśmy najpierw z
deszczem, potem z wiatrem…
Jak to dobrze, że etap dziś nie za długi
i nocleg też pewny… To zdecydowanie daje Jarkowi jakąś odrobinę komfortu
psychicznego, bo wszystko inne na pewno jest szokiem, strachem, niepewnością…
Sama wiem przecież jak trudny jest start, ta przeszywająca
świadomość, że na bardzo długo zostawia się wszystko co się zna i kocha, że
przed nami nie ma nic oprócz jednej, wielkiej Niewiadomej…
Chyba już się z tym oswoiłam, zaakceptowałam
Drogę z całą jej różnorodnością, ze świadomością, że tak naprawdę nic nam się
nie należy, nic nie da się przewidzieć, że od początku do końca to jest i
będzie Nieznane… I właśnie dlatego jest piękne, a im szybciej pielgrzym otworzy
się i zaufa tej Niewiadomej, im szybciej zaakceptuje ewentualność różnych, nie
zawsze miłych niespodzianek, tym lepiej dla niego…
Jak bardzo ważne jest, by nie dać się
wybić z tego swoistego wewnętrznego rytmu, by nie dać uszczknąć ani odrobiny
tej duchowej radości wędrowania, która po jakimś czasie już na stałe rozlewa
się w sercu… Ona jest i będzie pomimo różnych spraw, czasem trudności czy
niepowodzeń…
Mam już za sobą także różne zmagania fizyczne,
kiedy organizm na początku doznaje szoku, buntuje się, kiedy boli każda komórka
ciała, a to z kolei samoistnie i bardzo szybko nasuwa pytanie o sens takiego
zmęczenia… I choć pewnie jeszcze nie raz przyjdzie jakiś kryzys, to mam
nadzieję, że będzie on już inny i mniej dotkliwy niż to co działo się na
początku…
Teraz jest dobrze, jest bardzo dobrze.
Jestem w naprawdę dobrej formie… Ale zanim Jarek będzie, to upłynie trochę
czasu, to naturalne, że potrzebny jest czas…
Jarek prawdopodobnie
też będzie musiał przez to wszystko przejść, nie obędzie się bez zmagań
zarówno duchowych, jak i tych fizycznych… Opowiadałam jemu i Magdzie o swoim
początku, mówiłam również o innych, którzy przeszli tą Drogę i również
opowiadali o takich trudnościach, delikatnie starałam się przygotować go na to,
że początek naprawdę może nie być łatwy, że może być szalenie trudny…
Najważniejsze to nie dać się złamać zbyt szybko, to zacisnąć zęby i
przetrzymać…
Na pierwsze objawy kolejnych kilometrów nie
trzeba było zbyt długo czekać. Tu boli, tam boli, zmęczenie coraz większe… No właśnie, pierwsze dni takie będą, to jest normalne zachowanie
organizmu i nie skończy ani dziś ani jutro, ale za jakiś czas będzie
lepiej… Jarek musi mieć świadomość, że to minie, trzeba przeczekać, nie
rezygnować zbyt szybko…
Nie wiem czy moje tłumaczenie coś daje…
bo jak przekonać kogoś, kogo wszystko boli, że niedługo będzie lepiej?
Przechodziłam przez to, wiem jak to jest… To jest Doświadczenie z którym musi
się zmierzyć, to jest Walka, którą musi wygrać! Potrzebny jest czas…
Przechodzimy obok pól lednickich… Wiele
razy miałam ochotę przyjechać na Spotkanie Młodych w Lednicy, ale nigdy tego nie
zrealizowałam. A teraz wędruję tutaj w swojej Pielgrzymce Życia… Jak to się
układają koleje losu…
Stąd już niedaleko do Skrzetuszewa. Ale
do Santiago… ooo, to jest wciąż niewyobrażalny dystans, nie do ogarnięcia
umysłem…
W Skrzetuszewie zatrzymaliśmy się w domu
prowadzonym przez Fundację Patria. Gospodyni tego miejsca, pani Liliana,
przyjmuje nas bardzo ciepło i serdecznie. Wcześniej zaproponowała, że pojedzie
do sklepu i zrobi dla nas zakupy, byśmy sami nie musieli się tym kłopotać.
Jakże sympatyczna i życzliwa kobieta. Jak miło jest wspólnie usiąść przy
herbacie, porozmawiać, być razem, cieszyć się sobą wzajemnie…
Jarek szybko znika w swoim pokoju. Jest
bardzo zmęczony, padnięty wręcz, myślę że zarówno fizycznie jak i psychicznie,
bo chyba nie przypuszczał, że będzie się czuł tak źle…
Patrzę na to i nijak nie mogę mu pomóc, musi przez to przejść, musi przetrzymać. Pocieszam go, że za kilka dni to się zmieni, ale marne to pocieszenie…
Patrzę na to i nijak nie mogę mu pomóc, musi przez to przejść, musi przetrzymać. Pocieszam go, że za kilka dni to się zmieni, ale marne to pocieszenie…
Niech więc odpoczywa, niech zbiera siły,
bo z doświadczenia wiem, że jutro prawdopodobnie jeszcze wcale nie będzie
lepiej…
A my szalenie miło wspominamy nocleg na Lednicy. Pokój z widokiem na rozległe pola i bramę-rybę, wieczorny spacer i poranna zaduma w kaplicy. To były piękne chwile!
OdpowiedzUsuń