Dzień 15 : Gniezno - Skrzetuszewo (24 km)

Dziś jest niedziela. Rano o godz. 8 uczestniczymy we Mszy Świętej. Pod koniec Eucharystii ks. proboszcz oczywiście ogłasza o naszej pielgrzymce (w końcu to jego parafianin wyrusza z domu do św. Jakuba niczym średniowieczny pielgrzym), wychodzimy na środek, uroczyste błogosławieństwo pielgrzymów… Takie momenty są zawsze wzruszające i na pewno dodają wewnętrznych sił.
Potem jeszcze kilka chwil rozmów, ostatnie pożegnania i możemy iść.

Wyruszamy po 9. Przed nami niezbyt długi odcinek do Skrzetuszewa, gdzie Jarek już wcześniej zarezerwował nam nocleg. Czasem tak trzeba i myślę, że to dobrze, iż dziś o to nie musimy się już martwić. Taki psychiczny luz zwłaszcza dzisiaj jest bardzo potrzebny, bo to pierwszy dzień Jarka. Niech idzie na luzie, bez rozmyślania i martwienia się o wieczór, niech spokojnie zaprzyjaźnia się z Drogą…

Pogoda nas nie rozpieszcza, Gniezno pożegnało nas niezłym deszczem. Trzeba było wyciągnąć ekwipunek przeciwdeszczowy, peleryny, stuptuty. I tak okutani walczyliśmy najpierw z deszczem, potem z wiatrem…
Jak to dobrze, że etap dziś nie za długi i nocleg też pewny… To zdecydowanie daje Jarkowi jakąś odrobinę komfortu psychicznego, bo wszystko inne na pewno jest szokiem, strachem, niepewnością… Sama wiem przecież jak trudny jest start, ta przeszywająca świadomość, że na bardzo długo zostawia się wszystko co się zna i kocha, że przed nami nie ma nic oprócz jednej, wielkiej Niewiadomej…

Chyba już się z tym oswoiłam, zaakceptowałam Drogę z całą jej różnorodnością, ze świadomością, że tak naprawdę nic nam się nie należy, nic nie da się przewidzieć, że od początku do końca to jest i będzie Nieznane… I właśnie dlatego jest piękne, a im szybciej pielgrzym otworzy się i zaufa tej Niewiadomej, im szybciej zaakceptuje ewentualność różnych, nie zawsze miłych niespodzianek, tym lepiej dla niego…
Jak bardzo ważne jest, by nie dać się wybić z tego swoistego wewnętrznego rytmu, by nie dać uszczknąć ani odrobiny tej duchowej radości wędrowania, która po jakimś czasie już na stałe rozlewa się w sercu… Ona jest i będzie pomimo różnych spraw, czasem trudności czy niepowodzeń…

Mam już za sobą także różne zmagania fizyczne, kiedy organizm na początku doznaje szoku, buntuje się, kiedy boli każda komórka ciała, a to z kolei samoistnie i bardzo szybko nasuwa pytanie o sens takiego zmęczenia… I choć pewnie jeszcze nie raz przyjdzie jakiś kryzys, to mam nadzieję, że będzie on już inny i mniej dotkliwy niż to co działo się na początku…

Teraz jest dobrze, jest bardzo dobrze. Jestem w naprawdę dobrej formie… Ale zanim Jarek będzie, to upłynie trochę czasu, to naturalne, że potrzebny jest czas…

Jarek prawdopodobnie też będzie musiał przez to wszystko przejść, nie obędzie się bez zmagań zarówno duchowych, jak i tych fizycznych… Opowiadałam jemu i Magdzie o swoim początku, mówiłam również o innych, którzy przeszli tą Drogę i również opowiadali o takich trudnościach, delikatnie starałam się przygotować go na to, że początek naprawdę może nie być łatwy, że może być szalenie trudny… Najważniejsze to nie dać się złamać zbyt szybko, to zacisnąć zęby i przetrzymać…

Na pierwsze objawy kolejnych kilometrów nie trzeba było zbyt długo czekać. Tu boli, tam boli, zmęczenie coraz większe… No właśnie, pierwsze dni takie będą, to jest normalne zachowanie organizmu i nie skończy ani dziś ani jutro, ale za jakiś czas będzie lepiej… Jarek musi mieć świadomość, że to minie, trzeba przeczekać, nie rezygnować zbyt szybko…
Nie wiem czy moje tłumaczenie coś daje… bo jak przekonać kogoś, kogo wszystko boli, że niedługo będzie lepiej? Przechodziłam przez to, wiem jak to jest… To jest Doświadczenie z którym musi się zmierzyć, to jest Walka, którą musi wygrać! Potrzebny jest czas…



Przechodzimy obok pól lednickich… Wiele razy miałam ochotę przyjechać na Spotkanie Młodych w Lednicy, ale nigdy tego nie zrealizowałam. A teraz wędruję tutaj w swojej Pielgrzymce Życia… Jak to się układają koleje losu…
Stąd już niedaleko do Skrzetuszewa. Ale do Santiago… ooo, to jest wciąż niewyobrażalny dystans, nie do ogarnięcia umysłem… 


W Skrzetuszewie zatrzymaliśmy się w domu prowadzonym przez Fundację Patria. Gospodyni tego miejsca, pani Liliana, przyjmuje nas bardzo ciepło i serdecznie. Wcześniej zaproponowała, że pojedzie do sklepu i zrobi dla nas zakupy, byśmy sami nie musieli się tym kłopotać. Jakże sympatyczna i życzliwa kobieta. Jak miło jest wspólnie usiąść przy herbacie, porozmawiać, być razem, cieszyć się sobą wzajemnie…

Jarek szybko znika w swoim pokoju. Jest bardzo zmęczony, padnięty wręcz, myślę że zarówno fizycznie jak i psychicznie, bo chyba nie przypuszczał, że będzie się czuł tak źle… 
Patrzę na to i nijak nie mogę mu pomóc, musi przez to przejść, musi przetrzymać. Pocieszam go, że za kilka dni to się zmieni, ale marne to pocieszenie…
Niech więc odpoczywa, niech zbiera siły, bo z doświadczenia wiem, że jutro prawdopodobnie jeszcze wcale nie będzie lepiej…

1 komentarz:

  1. A my szalenie miło wspominamy nocleg na Lednicy. Pokój z widokiem na rozległe pola i bramę-rybę, wieczorny spacer i poranna zaduma w kaplicy. To były piękne chwile!

    OdpowiedzUsuń