Wiadomo (albo raczej powinniśmy to
wiedzieć), że w takim przygranicznym mieście nocleg trzeba zarezerwować dużo wcześniej.
Ale my obudziliśmy się z tym tematem dwa dni temu, Magda przypomniała nam, że
to przecież będzie długi majowy weekend… O rety, całkiem o tym zapomnieliśmy.
Pielgrzym w jakimś sensie żyje poza
czasem, ledwie udaje nam się pilnować jaki jest dzień tygodnia, a co dopiero
pamiętać o długim weekendzie. Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie miejsca…
Oczywiście o spaniu na plebaniach mogliśmy zapomnieć, bo wszelkie telefony kończyły się tak samo. Ale znaleźć nocleg w jakimś komercyjnym miejscu – absolutnie nie było łatwiej. Wszystko wszędzie było już zarezerwowane. Magda pomagała nam jak mogła… W końcu po kilkudziesięciu różnych telefonach, natrafiliśmy na panią, która miała jeszcze wolne pokoje. Wcale nas nie przeraża, że to nie jest w centrum, najważniejsze, że mamy schronienie, tym bardziej, że chcemy tu odpocząć jeden dzień i zaczekać na Agnieszkę.
Oczywiście o spaniu na plebaniach mogliśmy zapomnieć, bo wszelkie telefony kończyły się tak samo. Ale znaleźć nocleg w jakimś komercyjnym miejscu – absolutnie nie było łatwiej. Wszystko wszędzie było już zarezerwowane. Magda pomagała nam jak mogła… W końcu po kilkudziesięciu różnych telefonach, natrafiliśmy na panią, która miała jeszcze wolne pokoje. Wcale nas nie przeraża, że to nie jest w centrum, najważniejsze, że mamy schronienie, tym bardziej, że chcemy tu odpocząć jeden dzień i zaczekać na Agnieszkę.
Przedpołudnie mija nam bardzo szybko.
Czerwona tabliczka po drodze przypomina nam, że to ostatni dzień
pielgrzymowania przez Polskę, że lada moment osiągniemy nasz pierwszy „pośredni”
cel – Zgorzelec. To jeden z tych charakterystycznych punktów na pielgrzymce,
kończący jakiś etap i zaczynający kolejny.
Już ok. 12 jesteśmy na miejscu. Przy wejściu do miasta, obok dużego ronda, robimy sobie postój pod… ogromną tablicą reklamową. A tak. Zasiadamy na trawie i konsumujemy kanapki, choć pewnie budzi to zdziwienie mijających nas kierowców.
Chyba potrzebna nam była taka chwila
oddechu właśnie tutaj, bo wciąż w jakiś sposób nie dowierzamy, że to już
Zgorzelec, że przeszliśmy już tak wiele, że kończy się wędrówka przez Polskę. I
że niebawem wkroczymy w zupełnie „obcy” dla nas świat…
Jutro odpoczywamy. Jutro po południu do
Zgorzelca dotrze też Agnieszka i w poniedziałek wyruszymy we trójkę.
Szkoda mi spędzać popołudnie w pokoju,
jeszcze zdążę jutro odpocząć. Wybieram się więc na miasto, trochę spaceruję,
później idę do Galerii Słowiańskiej, którą mijaliśmy wchodząc do miasta. Czas na obowiązkowe zakupy w Carrefourze.
Zauważam też Sphinxa. Uwielbiam te restauracje… Mój głodny żołądek od razu daje znać o sobie, a wspomnienie ulubionej, pysznej shoarmy powoduje burczenie w brzuchu…
Biję się z myślami, iść czy nie iść? Lubię
Sphinxa i to pewnie ostatnia taka możliwość przez najbliższe kilka miesięcy…
Ale to też niemały wydatek, to dużo w mojej pielgrzymiej sytuacji…
Ale przecież doszłam aż tutaj, przeszłam
kawał Polski, kończę pierwszy etap pielgrzymki i zaczynam następny.
Postanawiam zrobić sobie prezent, taką
małą „nagrodę” za prawie miesiąc marszu, zasiadam przy jednym ze stolików i
niebawem z rozkoszą zajadam pyszną shoarmę i delektuję się zimnym piwem…
Rarytasy :)
Alejka wzdłuż Nysy Łużyckiej zachęca do spaceru. Po drugiej stronie rzeki strzelają ku niebu wieże kościoła św. Piotra i Pawła w Gorlitz... Mostem łączącym oba kraje powolnie przechadzają się spacerowicze.
To już tutaj, prawie na wyciągnięcie ręki, po drugiej stronie są już Niemcy...
Jest tu tak przyjemnie, siadam na ławeczce, kontempluję, rozmyślam...
Kościół św. Piotra i Pawła - Gorlitz |
To już tutaj, prawie na wyciągnięcie ręki, po drugiej stronie są już Niemcy...
Jest tu tak przyjemnie, siadam na ławeczce, kontempluję, rozmyślam...
Cztery tygodnie w drodze... Tak długo i
tak krótko zarazem... W nogach mam już ok. 750 km, a przed sobą o wiele
więcej... Kilometry, które jeszcze przede mną, nadal mnie przerażają… Dystans
wciąż nie do ogarnięcia…
Czy dojdę, czy starczy sił,
samozaparcia, funduszy, itp. Mnóstwo pytań krąży po głowie wprowadzając
niepokój...
Po prostu w jakiś sposób boję się drogi
przez Niemcy i Francję. Bariera językowa wydaje mi się trudnością nie do
przeskoczenia, słaba kondycja (a może już wcale nie taka słaba?) czymś co lada
moment pewnie mnie przystopuje, a brak wystarczającej kasy czymś co w którymś
momencie przerwie tą wędrówkę… I właśnie teraz, w Zgorzelcu, wszystkie te obawy
próbują wcisnąć się w moją świadomość…
Ale wiem też, że chcę iść dalej, chcę
dojść do św. Jakuba – pomimo lęków, trudów, różnych przeciwności, ale też, a
może przede wszystkim dzięki Bożej Opatrzności, dzięki pomocy wielu życzliwych
ludzi, których spotykam na swojej drodze, dzięki modlitwie wielu osób.
A więc wstanę i wyruszę dalej... tak jak prawie miesiąc temu wyszłam z domu, tak teraz, pojutrze, wyjdę z Polski i powędruję dalej i dalej... do św. Jakuba 😀
A więc wstanę i wyruszę dalej... tak jak prawie miesiąc temu wyszłam z domu, tak teraz, pojutrze, wyjdę z Polski i powędruję dalej i dalej... do św. Jakuba 😀
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz