Dzień 54 : Frankfurt nad Menem - odpoczynek

Dziś odpoczywamy u Oli. Niesamowite to i wciąż nie możemy się nadziwić jak to wszystko się poukładało…Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. My – że Pan Bóg tak to wszystko poprowadził i dał nam tyle niespodzianek… Ola – że przysłał do niej pielgrzymów idących z Polski. 
Cieszymy się i radujemy każdą wspólną chwilą.

Razem byłyśmy na Mszy Świętej na placu przed katedrą i uczestniczyłyśmy w procesji Bożego Ciała. Poznałyśmy również siostrę Oli. Wspaniałe dziewczyny :) 
Po procesji miałyśmy okazję poobserwować jak Polacy lgną tutaj do siebie, jak wzajemnie się tu potrzebują, przystają razem i rozmawiają, uśmiechają się do siebie. Kościół jest tu dla nich bardzo ważny i scala ich jako Polaków poza ojczyzną. Dla nas było to piękne świadectwo.


Cudownie nam Pan Bóg to wszystko zorganizował, postawił wspaniałych ludzi na naszej drodze i właśnie poprzez ludzi dał nam o wiele więcej niż prosiłyśmy i niż mogłyśmy sobie zamarzyć :)

Popołudnie przeznaczam na błogi wypoczynek, mój organizm bardzo tego potrzebuje. I choć może powinnam zwiedzać Frankfurt (na pewno powinnam, ale nie mam na to sił), to jednak wybrałam popołudniowe leniuchowanie, by się trochę zregenerować i nabrać sił na kolejne dni zmagań z trudami wędrówki.
Agnieszka biega po mieście, Ola musiała wyjść na kilka godzin, a ja na całego korzystam z możliwości poleżenia na kanapie i wspaniałego poczucia „nic nie robienia”.

Na Camino wiele rzeczy jest zmiennych, ludzkie decyzje również. Agnieszką po raz kolejny zmieniła zdanie i tym razem postanowiła towarzyszyć mi do końca Niemiec. Nie wiem z czego to wynika… 
(wyjaśniło się to dużo później i jak się okazało, taki obrót spraw był zasługą ks. Antoniego).

Tym samym moje pozostanie w pojedynkę przesuwa się w czasie o kolejne dni... i jednocześnie daje możliwość dłuższego zastanowienia się nad tym, co zrobić potem gdy zostanę sama.
Z tego wszystkiego jest niezła huśtawka emocjonalna, no ale cóż, widać tak trzeba i być może też to jest mi potrzebne, choć na razie tego nie rozumiem... Mam jednak nadzieję, że Pan Bóg ma w tym wszystkim swój plan i ostatecznie i tak wyprowadzi dobro z tego co teraz jest trudne i co po ludzku wydaje się niezrozumiałe.
Od wczoraj, od rozmowy z księdzem Antonim, zupełnie inaczej zaczynam postrzegać tą kwestię… a Pan Bóg cierpliwie wyrabia tą „glinę” w moim sercu, by uformować z niej niezachwianą Pewność, Siłę i Odwagę, o jakiej wcześniej nie miałam pojęcia… (na to jednak potrzeba jeszcze kilku dni „wyrabiania”, ale efekt zaskoczy nawet mnie samą).

2 komentarze:

  1. Gratuluję towarzystwa w drodze. Pewnie potrzeba nam "dwóch nóg", zarówno trochę samotności jak i bycia z innymi ludźmi. Frankfurt piękne miasto. Pozdrawiam i udostępniam dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jedno i drugie jest potrzebne pielgrzymowi :)

      Usuń