Kolejny dzień... Ciało i duch, wszystko we
mnie już czuje, że to końcówka i następuje jakieś takie rozprężenie. Z całą siłą czuję jak bardzo jestem zmęczona.... nie tylko fizycznie, ale
też psychicznie. Ale to nic, już za tydzień będę w domu, odpocznę...
Już za tydzień będę w domu – w takich
chwilach permanentnego zmęczenia, niemalże karmię się tą myślą :)
Poranek jest przepiękny. Przed naszymi oczyma rozpościera się biała pierzyna chmur zalegających w dolinach... Uwielbiam taki widok ;)
Dziś wchodząc do albergi przeżywam lekki
szok. Przy wejściu mnóstwo plecaków, walizek i wielkich waliz przywiezionych
transportem... Czy wszyscy ich właściciele to ludzie starsi, chorzy lub w jakiś
sposób chwilowo niedomagający? Wątpię... Łatwo jest nadać bagaż, zapłacić za
transport i mieć to z głowy, tylko czy to jest Camino? Jakoś tego nie
rozumiem...
Jedna z takich waliz ląduje w „moim”
pokoju. Jej właścicielka to młoda dziewczyna... Na innym łóżku piękna fioletowa
satynowa pościel, takie rzeczy też można wozić... I ten jazgot, ciągły
jazgot wokół... Ło matko... W jakim ja świecie jestem? Bo już chyba nie w świecie
"prawdziwego" pielgrzymiego życia...
No cóż, tak naprawdę po wielu miesiącach wędrówki w przeważającej ciszy i spokoju, wciąż trudno mi przywyknąć do tego ciągłego gwaru.
Nie myśleć o tym, nie rozważać i patrzeć z
przymrużeniem oka... I wytrzymać... jeszcze trochę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz