Dzień 135 : Astorga → El Acebo (37 km)

Wyruszam „tradycyjnie” dosyć wcześnie, gdy nastający dzień graniczy jeszcze z mrokiem ustępującej nocy. Bo choć zegarki wskazują zdecydowanie, że jest już poranek, to na zewnątrz panuje wciąż ciemność…
W nocy była burza, więc rano powietrze jest bardzo rześkie. Idzie się wyśmienicie...

Santa Catalina de Somoza
Niebo jest zachmurzone, ale po jakimś czasie słońce przebija się przez chmury...
Za Santa Catalina de Somoza moje oczy cieszy cudowny wschód słońca, które swoją czerwienią obejmuje wszystko wokół… Piękny spektakl rozgrywa się na niebie ;)


„Kocham cię życie, poznawać pragnę cię (…) w zachwycie
(…)
Kocham cię życie, kiedy sen kończy się (…) o świcie
A ja się rzucam z nadzieją nową na budzący się dzień…”
         Edyta Geppert „Kocham cię życie”




Po drodze mijam kolejny krzyż – wspomnienie pielgrzyma, który tu zakończył swoją wędrówkę. Mijałam już nieraz takie krzyże i miałam mijać ich jeszcze wiele... Przy takich krzyżach nie sposób nie myśleć o sprawach ostatecznych. Modlitwa, chwila refleksji nad kruchością życia… Jak często zapominamy, że życie jest tylko jedno i to jedno musi wystarczyć. To takie dziwne... Wyruszyli na ziemskie Camino, by przejść na Camino Niebieskie. Czy ci pielgrzymi spodziewali się, że ich droga do Santiago, okaże się Camino ku wieczności? Czy w swoich sercach byli gotowi na to najważniejsze Spotkanie? A my…? A ja…?


Dziś dosyć często droga wymaga wędrowania pod górę, ale nie jest to zbytnio uciążliwe. Widoki wynagradzają trud... choć muszę przyznać, że gdy szłam tędy dwa lata temu, było tu o wiele piękniej. W czerwcu kwitły żarnowce, do tego fioletowe wrzośce i inne kwiaty, świat rozbrzmiewał tu feerią barw. Ale i dzisiaj jest na co popatrzeć, bo góry zawsze są piękne :)


Początkowo miałam zamiar iść dzisiaj tylko do Foncebadon, ale na miejscu zmieniłam zdanie. Krótki odpoczynek, uzupełnienie płynów w organizmie oraz zapasów wody na dalszą wędrówkę i postanowiłam jednak powędrować dalej. Mam jeszcze sporo sił, pogoda jest ładna i mimo, że jestem w górach to kolejne 11 km nie powinno stanowić problemu. 

ruiny kościoła w Foncebadon
Wyruszam więc stromą ścieżką i mozolnie wędruję do góry… Gdy w końcu osiągam szczyt, z daleka już widzę jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc na Camino.


Cruz de Ferro
Niebawem jestem na Cruz de Ferro. To właśnie tutaj (a nie wbrew pozorom w Pirenejach) jest najwyższy punkt na Camino. Cruz de Ferro to miejsce szczególne dla pielgrzymów. Stoi tu wysoki krzyż na górce usypanej z kamieni. 
To właśnie tutaj, u stóp krzyża, przystaje prawie każdy pielgrzym, by zgodnie z tradycją zostawić kamień przyniesiony z domu. Kamień jest tu tylko symbolem... a ileż modlitw i porywów ducha odbywa się w tym miejscu... Ilu pielgrzymów, tyle różnych myśli i intencji. Ileż wewnętrznych bezgłośnych rozmów z Bogiem, światem, samym sobą, odbywa się w tym miejscu.
I ja też zostawiam tutaj swój kamień przyniesiony w kieszeni plecaka... z Polski :)


Idę dalej i zachwycam się pięknym światem. Nie bez powodu odcinek z Astorgii do Ponferrady jest uznawany za jeden z najpiękniejszych na Camino.   


Od rana zanurzam się w góry, a każda komórka mojego jestestwa napawa się ich bliskością… „Góry, tu wszystko jest święte...”
Zmęczenie, krople potu, a wokół nieziemskie widoki. Krok za krokiem, miarowy stukot kijków, wędrówka poprzez tak piękny świat. Człowiekowi wydaje się, jakby był w jakimś świętym miejscu. Więcej nawet, to trud drogi uświęca wędrówkę. Wędrując pielgrzym ma poczucie jakiegoś sacrum. I ja również w czasie tego długiego Camino, odkrywam to wciąż od nowa…


                          Usiadłem przy starym drzewie (…)
                          z oczyma utkwionymi
                          w górskich szczytach cudnych
                          ilu już ludzi patrzyło
                          w tę stronę
                          tęskniąc do nieba
                          jak do domu
                          dziękując Bogu
                          za niebo na ziemi
                                ks. Marek Chrzanowski


Zaglądam oczywiście do Manjarin, bardzo specyficznego refugio na całym Camino. Kilka chwil rozmowy, pieczątki w credencialu i ruszam dalej...

Początkowo ścieżka wiedzie jeszcze pod górę... wiem jednak, że za chwilę to się zmieni.
Mobilizuję siły i psychicznie nastawiam się na strome schodzenie w dół, które niebawem się rozpocznie...


Międzyczasie gdzieś nad górami zaczyna się lekko ściemniać i słychać złowrogie pomruki... No nie, tylko tego mi brakowało, a do Acebo jeszcze kilka ładnych kilometrów. Oj, nie chciałabym aby burza zastała mnie w górach, wrzucam więc „piąty bieg” i mknę w dół najszybciej jak się da... 


Zupełnie nie wiem jak to zrobiłam, ale muszę przyznać, że później nogi bolały mnie okrutnie... Trochę pogrzmiało, ale ostatecznie chmury się „rozeszły” i burzy nie było.

Wieczorem z istną lubością odpoczywam w El Acebo de San Miguel, w jednej z moich ulubionych alberg i czekam niecierpliwie na obiadek (bom głodna), który jak to w Hiszpanii, będzie dopiero o 19. La Casa del Peregrino to wspaniałe i bardzo przyjazne pielgrzymom miejsce. 
Albergue jest na końcu miejscowości, wystarczy tylko kilka kroków, by opuścić gwar schroniska i znów zanurzyć się w ciszy i pięknie gór...

To był cudowny, przepiękny dzień 😀

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz