Dzień 118 : Saint-Jean-Pied-de-Port → Roncesvalles (25 km)

Spałam niezbyt dobrze. Nie wiem czy to z obaw przed czekającym mnie górskim podejściem, czy też z powodu podekscytowania tym, że jestem już tutaj i zaczynam Camino Frances, czy też dlatego, że po miesiącach samotnej wędrówki, nie przywykłam jeszcze do sypialni pełnej ludzi.

Wyruszam w miarę wcześnie... jest jeszcze ciemno, ale na ulicach widać już pielgrzymów. Pierwsi śmiałkowie rozpoczynają swój marsz i zmaganie się z górskim, ale jakże pięknym etapem. Przy wyjściu z miasteczka poznaję sympatyczne małżeństwo Belgów, których jeszcze niejednokrotnie spotkam na swojej drodze.

Zanurzam się w ciemność, która z każdym kolejnym krokiem ustępuje miejsca nadchodzącemu dniowi. 


Idę równo, miarowo, wiem, że czeka mnie sporo wspinaczki i przede mną niełatwy dzień.
Z każdym krokiem czuć, że idę do góry.

W pewnym momencie mgły przerzedzają się i ukazują bajecznie niebieskie niebo. Jak cudownie… Na myśl przychodzą mi Izraelici, przed którymi rozstąpiło się Morze Czerwone. A tutaj, teraz, przed pielgrzymem rozstępują się mgły. To jest jak preludium i zapowiedź cudownego, czekającego na wędrowców dnia.


Po niedługiej chwili ponownie nadciągają tabuny mgieł, tym razem bardzo szczelnie zasłaniając wszystko wokół i spowijając świat dziwną szarością. Nie ma widoków, krajobrazów, trudno nawet dostrzec współpielgrzymów na drodze, bo widoczność jest mocno ograniczona.
Wbrew pozorom, takie chwile też są bardzo potrzebne pielgrzymowi i wiele uczą.

„Idę ku Tobie… Choć mgły nie rozrzedza
Wzrok ni przede mną drogi nie odsłania,
Choć mię strach ziębi i bojaźń zbłąkania,
Gdy mi ostatnia we mgle ginie miedza –
Idę ku Tobie…”
      Władysław Orkan „Idę ku Tobie”


Szczyty toną we mgle i w chmurach... a ja mozolnie wędruję dalej, do góry i do góry... Miejscami drogę spowija mgła tak gęsta, że naprawdę nie widać prawie nic. W takiej scenerii idzie się dość osobliwie…

W Orrison, już na koniec Francji, zaglądam na chwilę do tutejszego schroniska. Mówiąc trochę żartem, na pożegnanie Francuzi nieco mi „podpadli”. Zupełnie normalne w Hiszpanii jest to, że pielgrzymi zaglądają do baru czy schroniska po pieczątkę. A tu, o dziwo, barman w refuge nie chciał przystawić pieczątki tym, którzy weszli tu tylko na chwilę (właśnie po pieczątkę) i nic nie kupują. Dziwne. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam w Hiszpanii. No ale przynajmniej dobrze, że chociaż z toalety pozwolił skorzystać ;)

Za Orrisson szło mi się już zdecydowanie lepiej i lżej. Nic dziwnego, bo po jakimś czasie nagle moim oczom ukazał się wspaniały widok i od razu naładował wewnętrzne akumulatory. Dobrze się idzie, gdy jest na co popatrzeć. A było, oj było, widoki przewspaniałe... 😊




Przeszłam ponad poziom chmur, świeciło piękne słońce, a szczyty wyłaniały się z białej pierzyny obłoków... Rewelacyjnie :) Większość pielgrzymów zatrzymywała się tutaj na odpoczynek i kontemplację tych cudowności przyrody.


Cudowne krajobrazy tym razem towarzyszą nam już na całego. To niesamowite uczucie, wędrować w słońcu, z cudnym błękitem nieba nad głową i pięknymi panoramami wokół, mając u stóp ocean chmur…


Po dłuższej chwili ruszam dalej… Na jednym ze szczytów widnieje figura Matki Bożej z Dzieciątkiem. Serce myślą powraca do ukochanych Tatr... Matka Boża na naszym polskim Zawracie, Matka Boża Jaworzyńska na Wiktorówkach, Matka Boża Fatimska na Krzeptówkach, a także ta Od Szczęśliwych Powrotów nad Morskim Okiem… Matka Boża Królowa Tatr…
A teraz także tutaj, Królowa Gór i Opiekunka Pielgrzymów…


 Kolejne minuty i kolejne metry przynoszą same zachwyty ;)



Idę dalej. Już nie czuję zmęczenia, bólu mięśni przy zdobywanej wysokości, zadyszki. Po prostu frunę… Zanurzam się w góry całym moim jestestwem i chłonę je całą sobą. Jest tak cudownie… Góry mówią o Miłości, o pięknie Stworzenia, o tym, jak można być szczęśliwym w ubogości pielgrzymich potrzeb.
Pejzaże przed oczami tak bardzo radują serce. Napatrzeć się nie mogę na ten cudownie piękny świat :)

  
„(…) stąd do ziemi dalej niż do gwiazd
zachwytu swego nie wysłowisz.
Rosną skrzydła u ramion
czas się w wieczność przemienia
góry i wolność dokoła
chyba dostąpimy tu wniebowstąpienia”
              SDM „Ballada z gór”


Dziś nareszcie opuszczam Francję. Spędziłam tu dużo czasu, bo aż 53 dni pielgrzymki. Trochę już mi się dłużyło i wędrówka przez ten kraj zdawała się nie mieć końca. Ale już dziś, lada moment, wkroczę do Hiszpanii.


Nadziwić się nie mogę – droga, którą tak wiele razy oglądałam na filmach i filmikach... ta charakterystyczna przełęcz, którą nieraz przemierzałam w marzeniach... A teraz jestem tu, naprawdę tu jestem po przejściu już tak wielu kilometrów i idę dalej. Idę tą drogą, przełęczą... Niesamowite :) 

Przełęcz Col de Bentarte
 Na szczycie rozkładam karimatę, rozsiadam się, odpoczywam. Wystawiam twarz do słońca i cieszę się tak po prostu… Cudowna radość rozlewa się w sercu.


„Góry i wolność dokoła, chyba dostąpimy tu wniebowstąpienia”. Jak wyrazić to co dzieje się w sercu pielgrzyma, gdy wędruje przez tak piękny świat, gdy świadomość przebytych dotychczas 3000 kilometrów uskrzydla jeszcze bardziej, a dusza zanurza się w pewności, że każda radość i każdy trud tej Drogi były mi dane nie przypadkowo… że nad całością tej wędrówki czuwa wspaniały Reżyser tej Drogi…
Nie sposób wyrazić słowem tych wszystkich uczuć, myśli, porywów serca...


Później rozpoczęło się zejście w dół. Pierwszy odcinek jest bardzo stromy i ciężki. Cieszę się, że mam kijki, to nieoceniona pomoc na takiej stromiźnie. Potem było już trochę lepiej i łatwiej.

Do Roncesvalles dotarłam w miarę wcześnie. W końcu kupiłam oficjalny credencial, więc spokojnie mogę już zbierać hiszpańskie pieczątki. Śmieszne to trochę, a trochę i wkurzające, że jakiś jeden ustalony wzór jest tym „jedynie słusznym”, no ale nic nie poradzę na wytyczne katedry w Santiago.

Zatrzymałam się w przeogromnej alberdze, jest tu bardzo dużo ludzi, powydzielane czteroosobowe boksy, ale wszędzie jest czysto i przyjemnie.
Jedyny mankament to brak internetu. Niby był, ale się popsuł. No to idę do baru, przekroczyłam dziś granicę z Hiszpanią i w telefonie nie działa mi już internet francuski. Zanim kupię i uruchomię tutejszy starter to pewnie minie kilka dni. Pytam w barze o wifi, ależ oczywiście, że jest. No to kawka, a internet... nie działa. Jak to? Ano tak, internet jest, ale czasem nie działa i dzisiaj widocznie też nie.  No to obeszłam się smakiem, ale chociaż cafe con leche było pyszne :)

I tak minął piątek. Górskie podejście, którego się bałam, okazało się wcale nie takie straszne, a i moje nogi po ostatnim kryzysie mają się już zdecydowanie lepiej. Cóż, „strach ma wielkie oczy”, a dzień był zaskakująco wspaniały 😀
Do Santiago de Compostela coraz bliżej, już grubo poniżej tysiąca. Jak dobrze...

1 komentarz:

  1. Bardzo dziękuję za miłe słowa. Aniu życzę realizacji i spełnienia marzenia o wędrówce tym pięknym szlakiem. Buen Camino :)

    OdpowiedzUsuń