Dzień 84 : Tramayes → Propières → Azole (27 km)

Wczoraj wieczorem i w nocy była ogromna burza. Porządnie przy tym popadało. Dziś więc wniosek jest oczywisty, że trzeba iść lokalnymi drogami, zamiast pakować się na leśne mokre ścieżki. Nie chcemy po raz kolejny stanąć przed „faktem dokonanym” i ścieżką, której przebycie mogłyby okazać się niemal niewykonalne.

Zresztą jak już wczoraj wspominałam, ostatnio w ogóle wolę chodzić drogami, bo tak jest po prostu trochę lżej, mniejsze różnice wysokości, mniej wspinania, a i grunt pewniejszy pod nogami.


Rano po niebie przewalają się jeszcze ciemne chmury, ale też momentami wygląda zza nich słońce, dając nadzieję, że nocna ulewa pozostanie jedynie wspomnieniem…


Wędrujemy przez mniejsze i większe pagórki... Widoki mamy przednie :)
Pogoda jest dosyć zmienna. Poranne słońce ustępuje miejsca napływającym, coraz ciemniejszym chmurom...


Coraz częściej towarzyszą nam piękne naparstnice...


Na miejsce noclegu wybieramy dziś Propières z racji na sobotnią wieczorną Mszę Świętą, tym bardziej, że jutro raczej nie uda nam się być w Kościele.
Łatwo wybrać sobie miejscowość, trudniej ze znalezieniem miejsca do spania. Plebanii tu chyba nie ma, zaczepiamy panią na ulicy – nic, pytamy w piekarni – nic, a „mairie” jest zamknięte. Międzyczasie poznajemy też starsze małżeństwo, również pielgrzymów, którzy zamierzają nocować w wynajętym domku w Azole. Jeszcze nie wiemy, że my również tam wylądujemy i spotkamy się ponownie.
W końcu pytam w sklepie, mówię co i jak, że nie szukamy hotelu itd. Pani gdzieś dzwoni i każe czekać. Niebawem przyjeżdża pan, jak się okazuje, mer tej miejscowości.

Rozmowa tym razem nie jest zbyt miła, wręcz powiedziałabym, że jest niemiła. Pan rzuca nam w twarz, że po co poszłyśmy na pielgrzymkę skoro nie mamy pieniędzy... Tłumaczymy, że po prostu mamy mało, że będąc w drodze tyle miesięcy nie stać nas na hotel... Międzyczasie jeszcze pan mer opowiada coś o nas spotkanym znajomym, domyślamy się, że niezbyt miłe rzeczy.
Oczywiście na wszelkie nasze pytania o przyjazną rodzinę, o jakąś salkę parafialną lub miejską – na wszystko jest odpowiedź odmowna. Proponuje nam domek kempingowy po 15 euro za osobę, a jak nie to po prostu miejsce na campingu, pakuje nas w samochód i zawozi na miejsce. Niemalże czuć jakąś jego dziwną niechęć do nas…
Ceny za domek obniżyć nie chce, a to jednak trochę dużo... Ale pozwala się schronić w domku z łazienkami. Ooo, to mi wystarczy, tym bardziej, że oprócz pomieszczeń z toaletami i prysznicami, jest jeszcze mały pokoik z pralką, oraz pomieszczenie przy wejściu. Nie będziemy więc spać bezpośrednio obok prysznica ale w odrębnym pomieszczeniu, a to już duży plus.

Jak trudno czasami bogatszym zrozumieć tych co mają mniej… Jak różni są ludzie… W czasie tej pielgrzymki doświadczamy mnóstwo dobra, spotykamy wielu cudownych, wspaniałych ludzi… Czasem więc trzeba spotkać kogoś mniej miłego… i nie zrażać się jego postawą. Może to też jest wezwanie do większej modlitwy za tego człowieka?
Zresztą tak naprawdę może ten człowiek nie był zbyt miły, ale ostatecznie pozwolił nam schronić się w tym pomieszczeniu, choć przecież wcale nie musiał.

Agnieszka trochę wstydzi się całej tej sytuacji. To prawda, nie było miło, ale czego właściwie mam się wstydzić? Tego, że w porównaniu do Francuzów i tutejszych cen, naprawdę wyglądamy biednie? Przecież tak jest...
A zresztą „wstyd to kraść”, a nie prosić o pomoc. A my przecież po prostu pytamy, prosimy, nikogo do pomocy nie zmuszamy. A że czasem trafi się jakaś nieprzyjemna rozmowa, no to cóż, jest to lekcją pokory...

Wieczorem w domkach kempingowych szukamy małżeństwa poznanego w Propières. Są zaskoczeni naszym widokiem, ale cieszą się z ponownego spotkania. Krótka, przyjazna rozmowa. Prosimy ich o przypilnowanie naszych rzeczy, zostawiamy plecaki w ich domku i urządzamy sobie spacer do Propières na wieczorną Mszę Świętą.
W trakcie Liturgii do kościoła wchodzi dwóch kolejnych pielgrzymów, zmęczonych, z plecakami, prosto z drogi… Jak się dowiedziałyśmy (już kilka dni później przy kolejnym spotkaniu), nie zostali tu „bezdomni”, Pan Bóg nimi też się zaopiekował – przygarnęli ich tutejsi mieszkańcy.

Po Mszy Świętej wracamy na camping w Azole. Przygotowujemy sobie spanko, Agnieszka w pomieszczeniu z pralką, a ja wciskam się pomiędzy biurko a stolik w pseudo recepcji. Dobrze, że nie ma żadnych kamperów i nikt nie będzie chciał korzystać z łazienki, można więc spokojnie zasunąć wejście i błogo zanurzyć się w ramiona nadchodzącego snu 😀

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz