Szlak Orlich Gniazd, dzień 6: Golczowice - Rabsztyn (24 km)

Dziś 3 maja – święto Matki Bożej Królowej Polski. Zastanawiałyśmy się wczoraj wieczorem, jak rozplanować trasę, by być dziś na Mszy Świętej. Postanowiłyśmy, że do kościoła pójdziemy w Jaroszowcu, po pierwszym kilkukilometrowym etapie. 
Wyruszamy wcześnie. Chcemy mieć zapas czasu, nie wiemy jaka droga przed nami, może piaszczysta, może pod górkę, a przecież moje pęcherze potrafią mocno spowolnić nasz marsz. Tymczasem droga przez las jest bardzo przyjemna i mija nam nad wyraz szybko. 


W Jaroszowcu jesteśmy dużo za wcześnie. Całkiem „przypadkowo” zaglądamy na przystanek autobusowy. To niesamowite, za chwilę będzie autobus do Kluczy (gdzie i tak później chciałyśmy podjechać), a tam akurat za jakieś pół godziny będzie Msza Święta. Jak to się pięknie wszystko układa! 
To czego doświadczałam nieraz w czasie pielgrzymki do Santiago, doświadczam też i tutaj – owszem mamy zrobić wszystko co w naszej mocy, ale też nie trwać uparcie przy swoich planach i być otwartym na działanie Boga, który nieraz przecież jak na tacy podsuwa nam wspanialsze i lepsze rozwiązania. Przecież mogłyśmy wcale nie zaglądać na ten przystanek, albo przyjść tu kilka minut później… Ale On zna właściwy czas i miejsce :) 
Rozradowane wsiadamy w autobus i po kilku minutach jesteśmy w Kluczach. Dzięki takiemu obrotowi spraw mamy do przodu co najmniej godzinę, co dzisiejszego dnia wcale nie jest bez znaczenia. 

W drodze do kościoła zagaduje nas bardzo sympatyczna pani, jak się okazuje miejscowa poetka (ech, jaka szkoda, że nie zapamiętałam nazwiska). Po Mszy Świętej razem z ową panią podążamy uliczkami miejscowości. Miła pogawędka, w końcu pani pokazuje nam którędy mamy iść i znika w swoją stronę, a my zmierzamy we wskazanym kierunku. 
Dlaczego chciałyśmy odbić od szlaku i dojechać do Klucz? Bo stąd już rzut beretem na Pustynię Błędowską! To niecodzienna atrakcja i choć Klucze nie leżą bezpośrednio na Szlaku Orlich Gniazd, to być tak blisko i nie dotrzeć tutaj – nie, to nie mieściło nam się w głowach. A więc jesteśmy i żółwim tempem pod górkę idziemy na punkt widokowy Czubatka. Wrażenia wspaniałe… 

 
No fajnie, ale punkt widokowy to trochę mało. Trzeba by dotknąć tej pustyni, poczuć ją w powietrzu i pod stopami… Klucząc ścieżkami pośród drzew schodzimy więc coraz niżej (oj ciężko będzie potem pod górkę). 
W końcu przed oczyma rozpościera się nasza polska pustynia… 


 
Chciałoby się powiedzieć „jak okiem sięgnąć wszędzie tylko masy żółtego gorącego piasku skrzącego się w przedpołudniowym słońcu”. Ale to nie do końca tak. Karmione telewizją mamy wyobrażenie tego jak wygląda „prawdziwa” pustynia. W Polskich warunkach, siłą rzeczy, pustynia wygląda inaczej niż przysłowiowa „Sahara”, co nie zmienia faktu że i tak wrażenia są niecodzienne. Szkoda tylko, że pustynia zarasta coraz bardziej… 

Wracamy na przystanek autobusowy, dojeżdżamy z powrotem do Jaroszowca i wędrujemy dalej Szlakiem Orlich Gniazd. 



Od rana słońce gości na niebie pełną parą. Można wręcz powiedzieć, że praży niemiłosiernie, jest naprawdę gorąco, upał po prostu. Kolejny nasz cel to Rabsztyn. Zamek widać już z daleka… 

Chata Kocjana
Kupujemy bilety w Chacie Kocjana. Niestety tym razem nie udaje nam się próba z zostawieniem plecaków. Pani sprzedająca bilety nie zamierza nam pomóc i nie ma zamiaru przechować nam plecaków pod ladą. Jak chcemy iść „na lekko” to możemy je zostawić gdziekolwiek w chacie, gdzieś w kącie czy na jakiejś ławce. Hmm, majątku tu nie mamy, ale zostawiać tak bezpańsko cały nasz „dobytek” byłoby wielką lekkomyślnością. 

No cóż, rad nie rad, z czemodanami na plecach idziemy dalej, najwyżej będziemy zwiedzać na zmianę. Rozsiadamy się w cieniu drzewa, gdy jedna będzie zwiedzać, druga w tym czasie odpocznie i przypilnuje plecaków, a potem na odwrót. 
Aaa, oczywiście spotkałyśmy tu również Ulę. Jakie to fajne i radosne spotkania😀

Zamek w Rabsztynie




Po odpoczynku i nacieszeniu się zamkiem ruszamy na poszukiwanie przystanku autobusowego. Zamierzamy dojechać do Olkusza, a potem do Krakowa. Niestety, gdy dwa tygodnie wcześniej planowałyśmy naszą wyprawę, na najbliższe dni nie udało nam się znaleźć noclegów na Szlaku Orlich Gniazd na odcinku Rabsztyn-Kraków, pokonał nas „weekend majowy”. Wszystko wszędzie było już zajęte. Nie pozostało więc nic innego jak zabukować się w Krakowie i stamtąd jakoś dojeżdżać na szlak. 

Po przyjeździe na dworzec w Krakowie postanawiamy przy okazji kupić bilet na pociąg powrotny do Warszawy. Jakież jest nasze zdziwienie, gdy okazuje się, że na termin za kilka dni, nie ma już wolnych miejsc. Szok! Jedyne dostępne to miejsce stojące na korytarzu pociągu. Kupujemy bo cóż niby mamy zrobić? Tośmy się załatwiły, można było przecież temat ogarnąć wcześniej jeszcze w domu, ale naprawdę do głowy nam nie przyszło, że tak sprawy się potoczą. 

Wieczorem przegadujemy jeszcze temat. Ciężko wyobrazić sobie taką podróż, po kilku dniach marszu, zmęczone, mamy stać przez pięć godzin w ciasnym korytarzyku pociągu, a potem z marszu następnego dnia iść do pracy? Średnio to wygląda… Wracamy na dworzec i z bardzo miłą panią kasjerką próbujemy znaleźć rozwiązanie. Ostatecznie jakimś cudem udaje się znaleźć miejsca w pociągu dzień wcześniej, dopłacamy do pendolino, ale przynajmniej będzie to normalna podróż. A dla nas to nauczka na całe życie – podróż po Polsce w czasie długich weekendów trzeba ogarniać kilka tygodni wcześniej, bo kilka dni – to może być już za mało :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz