Wczoraj ustaliłam z hospitalerą, że rano
nie będę czekać na wspólne śniadanie, bo przede mną kolejny długi dystans.
Szybciutko wypijam herbatę i coś przegryzam.
Na pożegnanie hospitalera wyściskała mnie
serdecznie. Na co dzień goszczą tu zazwyczaj pielgrzymów rozpoczynających w Le
Puy, trudno więc się dziwić, że długodystansowy pielgrzym, wzbudza w nich
radość i jakiś zachwyt tak długą drogą.
Wyruszam, gdy świat powoli wynurza się z
mroku, a pierwsze podrygi nastającego dnia otulają świat. Inni pielgrzymi
jeszcze śpią. Nie muszą się nigdzie spieszyć. Wczoraj rozmawialiśmy o
planowanych dystansach na dziś i dla większości osób ich dzienny etap to mniej więcej
połowa mojego. Mogą więc pospać ciut dłużej ;) Zanim wstaną, ogarną się i zjedzą posiłek, ja będę już daleko w
drodze…
Dziś znów planuję ok. 40 km. Jakbym dostałam
jakiś niesamowity zastrzyk energii, rozpiera mnie werwa, serce śpiewa tak po
prostu, a ciało prężnie maszeruje do przodu. Naprawdę rewelacyjnie mi się
idzie, póki więc czuję „wiatr w żaglach”, napęd w nogach i powera w duszy, trzeba
maksymalnie dobrze wykorzystać ten pozytywny czas 😀
Pogoda jest wspaniała. Poranne mgły szybko
ustąpiły, ukazując cudowny błękit nieba. Wszechogarniające słońce obejmuje mnie
swoimi ciepłymi promieniami, a ja prawie "frunę" w tej cudnej radości wędrowania.
Idzie mi się wyśmienicie, wspaniały górski
szlak wprost zachwyca. Serce niemalże roztapia się w tym cudownym,
niewysłowionym poczuciu pielgrzymiego szczęścia.
I choć wiadomo, że momentami bywa ciężko, bo jest
dosyć gorąco, bo plecak ciężki, bo pod górkę, to i tak jest bajecznie :) Nie sposób
tego wyrazić.
Idę sobie drogą taką
Jaką wolny sam obrałem
Idę, śpiewam dumny z tego
Że swej duszy nie sprzedałem.
(…)
A ja sobie idę i wybijam takt
I czuję się wolny, wolny jak ptak
I wiem, że mi więcej do szczęścia nie trzeba
Prócz dachu nad głową i kromki chleba.
Dom o zielonych progach „Idę”
Jak tu nie być szczęśliwym? Piękna Droga,
cudne niebo, wspaniała przyroda, cisza wokół, przejmująca i wszechogarniająca
świadomość Bożej Obecności…
Zmierzam do Nasbinals. Tutaj w kościele
uzyskuję pieczątkę. Miła, przyjemna rozmowa z pracującymi tu paniami. Moja wędrówka z Polski robi na nich
oszałamiające wrażenie.
Chyba muszę się do tego powoli
przyzwyczajać i przestać się dziwić, że ta długa pielgrzymka wzbudza duże
zainteresowanie.
A może ja też powinnam zauważyć i docenić,
że jestem już trzy miesiące w drodze, że przejście aż tylu kilometrów, to
jednak jest już „coś” i jest to naprawdę
jakiś wyczyn, jak wielu już mi sugeruje? Na razie jednak jeszcze tak na to nie
patrzę, bo bardziej zajmuje mnie myśl, ile jeszcze pozostało do przejścia, bardziej skupiam
się na pragnieniu, by dojść do Santiago.
Wychodzę nieco za miasto, będę spać w
namiocie na campingu. Tutaj również spotykam pielgrzymów, Francuzi ojciec i
syn, pielgrzymują co roku po 2 tygodnie. Jest też sporo urlopowiczów, kamperów,
namiotów. Jednym słowem – camping tętni życiem.
Rozstawiam swój mały zielony domek… Potem
prysznic, pranie, gotuję wodę na herbatę i wcinam kanapki.
Niemalże „zachłystuję się” tym
niesamowitym poczuciem radości i wolności, jakie ogarniają moje serce, umysł, całą mnie po prostu :)
To niesamowite, odkrywać po raz kolejny na tej Drodze, jak niewiele potrzeba
nam do szczęścia 😊
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz