Dziś śpimy nieco dłużej, nie musimy się
spieszyć, przed nami nieco krótszy etap. Poza tym i tak czekamy na śniadanie,
które mamy wliczone w cenę noclegu. Punktualnie o ósmej przed drzwiami jadalni
jest już kilka osób, ale drzwi jak zaklęte wcale się nie otwierają… Mija pięć,
dziesięć, piętnaście minut… Niezłe opóźnienie ;) Przez szklane drzwi widać
jednak, że śniadanie stopniowo ląduje na stole… Wreszcie – sezamie otwórz się –
możemy się posilić i nabrać sił na kolejny dzień wędrówki.
Muszę przyznać, że pomimo opóźnienia, jestem
jednak mile zaskoczona jakością i ilością jedzenia. Szwedzki bufet, wszystko
smaczne i pięknie podane ;)
Najedzone i przede wszystkim pokrzepione
poranną kawą, wyruszamy w drogę. Dziś czekają nas kolejne wspaniałości 😊
Nie wracamy szosą do szlaku, by niepotrzebnie
nie nadrabiać kilometrów. Początkowo same wyznaczamy sobie drogę maszerując
przez Podlesice, a potem przez pola…
„Chwalcie łąki umajone…” Pamiętam, że jako
dziecko uwielbiałam majowe wieczory, gdy przy przydrożnych kapliczkach śpiewało
się nabożeństwa majowe… Czy dziś jeszcze podtrzymuje się tę piękną staropolską
tradycję?
Po ok. dwóch kilometrach nasza droga łączy się
z oznakowanym Szlakiem Orlich Gniazd. Po drodze zaglądamy oczywiście w każdą
dziurę…
I niebawem docieramy do Zamku Bąkowiec w
Morsku, a raczej do tego co z niego pozostało. Pięknie musiał kiedyś wyglądać
ten zamek, tak bardzo wkomponowany i osadzony na skałach. Dziś są tu tylko
ruiny, na dodatek chyba nawet nie udostępnione do zwiedzania (my przynajmniej
nie znalazłyśmy żadnego wejścia).
Ale też, pod zamkiem, czeka nas miła niespodzianka. Ula!!! Jak miło jest ponownie się spotkać, pogawędzić, strzelić kilka wspólnych fotek, a potem powiedzieć sobie: do zobaczenia! Jesteśmy pewne, że jeszcze się spotkamy :)
Ruszamy dalej, zanurzając się w zieleni Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd. Naszymi towarzyszami są jedynie te milczące drzewa… Mam wrażenie, jakbyśmy były w rozległej puszczy… jakby „zwykły” świat istniał gdzieś bardzo daleko, w jakiejś równoległej przestrzeni, poza tą majestatyczną ścieżką, poza tym co tu i teraz…
Zachwyca mnie ta przyroda… Jesteśmy w
rezerwacie przyrody i wszystko tu żyje swoim życiem, według naturalnego rytmu i
naturalnych procesów. Przewróciło się drzewo, to leży… Jakie to wszystko jest
piękne w swej prostocie, gdy brak sztucznej ingerencji człowieka, gdy przyroda
„aż do bólu” jest prawdziwa i naturalna…
Za Piasecznem jeszcze przez chwilę wędrujemy
przez tereny leśne, a gdy drzewa ustępują miejsca otwartej przestrzeni, naszym
oczom ukazuje się przepiękny ostaniec. To tzw. Okiennik Wielki, takie skalne
okno. Istna perełka, cudo :)
Dzień jest dziś upalny, istne lato, kto by pomyślał, że to dopiero pierwszy maja. Dla odmiany przez chwilę wędrujemy wśród pól i łąk, a potem z lubością i wytchnieniem chronimy się w cieniu drzew. Tym razem towarzyszą nam leśne wąwozy. Wygląda to naprawdę imponująco i po raz kolejny dziś przyroda zachwyca nasze serca :)
W miejscowości Karlin na zmęczonych wędrowców
czeka niespotykany punkt odpoczynku :) Bardzo pomysłowo ;)
Ostatni odcinek dzisiejszego dnia jest wprost
„morderczy”. Upał daje nam się mocno we znaki, duszne powietrze nie ułatwia
wędrówki, a droga daje nam mocno popalić i wysysa wszystkie siły. Leśna droga
jest bardzo mocno piaszczysta, chwilami zapadamy się i grzęźniemy w tym piachu…
Swoją drogą, ciekawe to doświadczenie, gdy siłą woli chce się iść do przodu, a
nogi niekoniecznie słuchają rozumu, jakby czeluście tego piaszczystego „traktu”
sprzysięgły się, by zatrzymać nas tu jak najdłużej…
Gdy więc w końcu poczułam twardy i stabilny
grunt pod nogami, byłam naprawdę szczęśliwa i… mocno zmęczona.
Ale to nic, przed nami już jawiła się kolejna
atrakcja dzisiejszego dnia – Gród na Górze Birów. To dawny gród, osada, która
istniała już ponoć w XII wieku…
Bardzo ciekawe miejsce do którego prowadzi
mnóstwo schodów… a wyobraźnia może rozwinąć skrzydła i „poczuć” jak kiedyś
mogło wyglądać życie ówczesnych mieszkańców. No dobrze, z tym „czuciem” to tak
sobie, bo jednak sporo zwiedzających skutecznie zrzuca mnie z lotów wyobraźni i
przywołuje do rzeczywistości :)
Jeśli będziecie w okolicach, naprawdę warto tu
zajrzeć. Wspaniałe to miejsce, setki kolorowych motyli radośnie pląsających po
wzgórzu, piękne panoramy i widok na nasz dzisiejszy cel – Zamek Ogrodzieniec.
Nacieszywszy oczy pięknymi widokami, zmierzamy
do Ogrodzieńca. Nocleg mamy zarezerwowany w Gościńcu pod Lilijką. Nie
narzekamy, jest bardzo czysto, miło i przyjemnie.
Zamek jest wzniesiony na najwyższym wzgórzu
Jury Krakowsko-Częstochowskiej, na Górze Zamkowej (516 m n.p.m.).
Okazałe ruiny tego rycerskiego zamku przyzywają
nas ku sobie… Niestety zderzamy się tu z tłumem ludzi, jest naprawdę mnóstwo
zwiedzających. To nieco utrudnia zwiedzanie, a nawet chwilami denerwuje,
zwłaszcza jak ktoś nie jest „tłumolubny”. No ale cóż, trzeba się z tym
pogodzić, to dosyć popularne miejsce i w majowy weekend, jak widać, chętnie
odwiedzane przez turystów.
A sam zamek… mmm, perełka :) Skrzydła i „piętra” zamku, baszty i wieże, ganki i krużganki… imponujące podzamcze… Pomimo, że to już tylko ruiny, to jakże piękne. A jak cudnie musiało tu być w czasach świetności tego miejsca? Nic dziwnego, że Zamek Ogrodzieniec, został kiedyś nazwany Małym Wawelem…
Jak z każdym zamkiem, tak również i z tym
związane są różne legendy i opowieści. Ciekawostką jest natomiast to, że to właśnie tutaj, m.in. w tym
zamku, kręcono zdjęcia do „Zemsty” w reżyserii Aleksandra Wajdy.
Wokół nie brakuje też innych perełek i cudów przyrody. Piękne
skały i ostańce majestatycznie lśnią w popołudniowym słońcu.
Podążamy jeszcze w stronę sali tortur. Chwilę musimy odczekać w kolejce, a potem otwiera się przed nami inny świat… świat obcy, inny, zły, świat przemocy i bólu. Aż nie dowierzam jak wymyślne mogły być metody torturowania już setki lat temu… I gdzieś tam w środku burzy się serce, bo jak to tak, dlaczego ludzie znajdowali (i znajdują) satysfakcję w zadawaniu bólu drugiemu człowiekowi?
Narzędzia, obrazki, metody… to wszystko tak
przytłacza. Brr, iść stąd, uciec jak najprędzej, wyjść na powietrze, zaczerpnąć
łyk ożywczego słońca…
Za drzwiami na szczęście życie toczy się swoim
rytmem i możemy odetchnąć naszym „zwykłym” światem.
Wieczorem idziemy jeszcze na mały spacer do
Sanktuarium Matki Bożej Skałkowej. Kościół u podnóża skały wraz z figurą Matki
Bożej w bardzo naturalny sposób harmonizuje z otaczającym krajobrazem ruin
zamku. Piękne miejsce sprzyjające modlitwie i refleksji… oaza ciszy i spokoju...
To był kolejny wspaniały dzień, pomimo wciąż
dokuczających mi pęcherzy i zmęczenia. Ach, jak piękna jest ta nasza Polska 😀
Gdy już wracamy na nocleg, żegna nas
ogrodzieniecki zamek skąpany w promieniach zachodzącego słońca…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz