Szlak Orlich Gniazd, dzień 4: Podlesice - Podzamcze (19,6 km)

Dziś śpimy nieco dłużej, nie musimy się spieszyć, przed nami nieco krótszy etap. Poza tym i tak czekamy na śniadanie, które mamy wliczone w cenę noclegu. Punktualnie o ósmej przed drzwiami jadalni jest już kilka osób, ale drzwi jak zaklęte wcale się nie otwierają… Mija pięć, dziesięć, piętnaście minut… Niezłe opóźnienie ;) Przez szklane drzwi widać jednak, że śniadanie stopniowo ląduje na stole… Wreszcie – sezamie otwórz się – możemy się posilić i nabrać sił na kolejny dzień wędrówki.
Muszę przyznać, że pomimo opóźnienia, jestem jednak mile zaskoczona jakością i ilością jedzenia. Szwedzki bufet, wszystko smaczne i pięknie podane ;)

Najedzone i przede wszystkim pokrzepione poranną kawą, wyruszamy w drogę. Dziś czekają nas kolejne wspaniałości 😊
Nie wracamy szosą do szlaku, by niepotrzebnie nie nadrabiać kilometrów. Początkowo same wyznaczamy sobie drogę maszerując przez Podlesice, a potem przez pola…


Mijamy przydrożną kapliczkę. Dziś zaczął się maj…
„Chwalcie łąki umajone…” Pamiętam, że jako dziecko uwielbiałam majowe wieczory, gdy przy przydrożnych kapliczkach śpiewało się nabożeństwa majowe… Czy dziś jeszcze podtrzymuje się tę piękną staropolską tradycję?

Po ok. dwóch kilometrach nasza droga łączy się z oznakowanym Szlakiem Orlich Gniazd. Po drodze zaglądamy oczywiście w każdą dziurę…



I niebawem docieramy do Zamku Bąkowiec w Morsku, a raczej do tego co z niego pozostało. Pięknie musiał kiedyś wyglądać ten zamek, tak bardzo wkomponowany i osadzony na skałach. Dziś są tu tylko ruiny, na dodatek chyba nawet nie udostępnione do zwiedzania (my przynajmniej nie znalazłyśmy żadnego wejścia).
Popatrzeć więc można było tylko z oddali…



Ale też, pod zamkiem, czeka nas miła niespodzianka. Ula!!! Jak miło jest ponownie się spotkać, pogawędzić, strzelić kilka wspólnych fotek, a potem powiedzieć sobie: do zobaczenia! Jesteśmy pewne, że jeszcze się spotkamy :)


Ruszamy dalej, zanurzając się w zieleni Parku Krajobrazowego Orlich Gniazd. Naszymi towarzyszami są jedynie te milczące drzewa… Mam wrażenie, jakbyśmy były w rozległej puszczy… jakby „zwykły” świat istniał gdzieś bardzo daleko, w jakiejś równoległej przestrzeni, poza tą majestatyczną ścieżką, poza tym co tu i teraz…
Jakżeby nie kontemplować tego wszystkiego co nas otacza?


Zachwyca mnie ta przyroda… Jesteśmy w rezerwacie przyrody i wszystko tu żyje swoim życiem, według naturalnego rytmu i naturalnych procesów. Przewróciło się drzewo, to leży… Jakie to wszystko jest piękne w swej prostocie, gdy brak sztucznej ingerencji człowieka, gdy przyroda „aż do bólu” jest prawdziwa i naturalna…
Za Piasecznem jeszcze przez chwilę wędrujemy przez tereny leśne, a gdy drzewa ustępują miejsca otwartej przestrzeni, naszym oczom ukazuje się przepiękny ostaniec. To tzw. Okiennik Wielki, takie skalne okno. Istna perełka, cudo :)




Dzień jest dziś upalny, istne lato, kto by pomyślał, że to dopiero pierwszy maja. Dla odmiany przez chwilę wędrujemy wśród pól i łąk, a potem z lubością i wytchnieniem chronimy się w cieniu drzew. Tym razem towarzyszą nam leśne wąwozy. Wygląda to naprawdę imponująco i po raz kolejny dziś przyroda zachwyca nasze serca :)


W miejscowości Karlin na zmęczonych wędrowców czeka niespotykany punkt odpoczynku :) Bardzo pomysłowo ;)


Ostatni odcinek dzisiejszego dnia jest wprost „morderczy”. Upał daje nam się mocno we znaki, duszne powietrze nie ułatwia wędrówki, a droga daje nam mocno popalić i wysysa wszystkie siły. Leśna droga jest bardzo mocno piaszczysta, chwilami zapadamy się i grzęźniemy w tym piachu… Swoją drogą, ciekawe to doświadczenie, gdy siłą woli chce się iść do przodu, a nogi niekoniecznie słuchają rozumu, jakby czeluście tego piaszczystego „traktu” sprzysięgły się, by zatrzymać nas tu jak najdłużej…
Gdy więc w końcu poczułam twardy i stabilny grunt pod nogami, byłam naprawdę szczęśliwa i… mocno zmęczona.


Ale to nic, przed nami już jawiła się kolejna atrakcja dzisiejszego dnia – Gród na Górze Birów. To dawny gród, osada, która istniała już ponoć w XII wieku…
Bardzo ciekawe miejsce do którego prowadzi mnóstwo schodów… a wyobraźnia może rozwinąć skrzydła i „poczuć” jak kiedyś mogło wyglądać życie ówczesnych mieszkańców. No dobrze, z tym „czuciem” to tak sobie, bo jednak sporo zwiedzających skutecznie zrzuca mnie z lotów wyobraźni i przywołuje do rzeczywistości :)


Jeśli będziecie w okolicach, naprawdę warto tu zajrzeć. Wspaniałe to miejsce, setki kolorowych motyli radośnie pląsających po wzgórzu, piękne panoramy i widok na nasz dzisiejszy cel – Zamek Ogrodzieniec.


Nacieszywszy oczy pięknymi widokami, zmierzamy do Ogrodzieńca. Nocleg mamy zarezerwowany w Gościńcu pod Lilijką. Nie narzekamy, jest bardzo czysto, miło i przyjemnie.
Szybka kąpiel, tradycyjna popołudniowa przepierka i ruszamy na podbój zamku.




Zamek jest wzniesiony na najwyższym wzgórzu Jury Krakowsko-Częstochowskiej, na Górze Zamkowej (516 m n.p.m.).
Okazałe ruiny tego rycerskiego zamku przyzywają nas ku sobie… Niestety zderzamy się tu z tłumem ludzi, jest naprawdę mnóstwo zwiedzających. To nieco utrudnia zwiedzanie, a nawet chwilami denerwuje, zwłaszcza jak ktoś nie jest „tłumolubny”. No ale cóż, trzeba się z tym pogodzić, to dosyć popularne miejsce i w majowy weekend, jak widać, chętnie odwiedzane przez turystów.




A sam zamek… mmm, perełka :) Skrzydła i „piętra” zamku, baszty i wieże, ganki i krużganki… imponujące podzamcze… Pomimo, że to już tylko ruiny, to jakże piękne. A jak cudnie musiało tu być w czasach świetności tego miejsca? Nic dziwnego, że Zamek Ogrodzieniec, został kiedyś nazwany Małym Wawelem…

Jak z każdym zamkiem, tak również i z tym związane są różne legendy i opowieści. Ciekawostką jest natomiast to, że to właśnie tutaj, m.in. w tym zamku, kręcono zdjęcia do „Zemsty” w reżyserii Aleksandra Wajdy.


Wokół nie brakuje też innych perełek i cudów przyrody. Piękne skały i ostańce majestatycznie lśnią w popołudniowym słońcu. 




Podążamy jeszcze w stronę sali tortur. Chwilę musimy odczekać w kolejce, a potem otwiera się przed nami inny świat… świat obcy, inny, zły, świat przemocy i bólu. Aż nie dowierzam jak wymyślne mogły być metody torturowania już setki lat temu… I gdzieś tam w środku burzy się serce, bo jak to tak, dlaczego ludzie znajdowali (i znajdują) satysfakcję w zadawaniu bólu drugiemu człowiekowi?
Narzędzia, obrazki, metody… to wszystko tak przytłacza. Brr, iść stąd, uciec jak najprędzej, wyjść na powietrze, zaczerpnąć łyk ożywczego słońca…
Za drzwiami na szczęście życie toczy się swoim rytmem i możemy odetchnąć naszym „zwykłym” światem.

Wieczorem idziemy jeszcze na mały spacer do Sanktuarium Matki Bożej Skałkowej. Kościół u podnóża skały wraz z figurą Matki Bożej w bardzo naturalny sposób harmonizuje z otaczającym krajobrazem ruin zamku. Piękne miejsce sprzyjające modlitwie i refleksji… oaza ciszy i spokoju...



To był kolejny wspaniały dzień, pomimo wciąż dokuczających mi pęcherzy i zmęczenia. Ach, jak piękna jest ta nasza Polska 😀
Gdy już wracamy na nocleg, żegna nas ogrodzieniecki zamek skąpany w promieniach zachodzącego słońca…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz