Nocleg nie był wcale taki zły, tyle tylko,
że twardo. Drewniana ława czy podłoga – moje plecy zdecydowanie nie chcą się
zaprzyjaźnić z twardym podłożem.
Nie przewidziałyśmy tylko, że w łazience gdzie
przecież jest sporo wilgoci, nasze śpiwory naciągną jej nieco, staną się
wilgotne i nieprzyjemne.
Rano nie pada, choć ciemne chmury straszą.
Chmura z krótkim acz intensywnym deszczem pojawiła się w momencie, gdy akurat
odpoczywałyśmy na przystanku. Ale miałyśmy farta! Spokojnie przeczekujemy i
przedłużamy odpoczynek, aż przestanie padać.
A przed południem niebo wreszcie się
rozjaśniło, wypogodziło, nareszcie zaczęło wyglądać słońce. Hurra!!!
Wyczekiwana, promienna kula, rozgościła się na niebie. Świat od razu zrobił się
piękny, kolorowy, przyjazny :)
Dojrzewające zboże cudnie skrzy się w
słońcu... świerszcze bajecznie cykają i przygrywają nam w drodze... Jest
przepięknie :)
(…) ze słońcem wstaję
i ze słońcem zachodzę
za horyzont czerwcowego nieba
wierząc
ciągle wierząc
że miłość to jedyna droga
by Boga poznać
i człowieka pokochać
a na końcu sobą pozostać
ks. Marek Chrzanowski
Miłość to jedyna droga… Nie zapominajmy o tym, pomimo naszych różnych charakterów i temperamentów, pomimo różnych spojrzeń,
pomimo zapewne wielu zalet, ale i wielu naszych wad, o uwidocznienie których
jakże łatwo w warunkach ciągłego trudu, permanentnego zmęczenia i ciągłej
niepewności. Miłość przez duże M to jedyna droga…
Jesteśmy w terenie pagórkowatym, więc dziś
nie omijają nas podejścia i zejścia. Ale i to nie jest jakoś szczególnie
uciążliwe, bo wokół przecież rozlewa się ciepło i piękno wyczekanego słońca...
No może ostatnie podejście było już mocno męczące, ale to przecież naturalne
pod koniec dnia.
Po ostatnich szarościach i opadach,
dzisiejszy piękny dzień wprost zanurza duszę w dziękczynieniu i radości.
Cudowne łąki zachwycają nas feerią barw i kolorowymi kwiatami…
Cudowne niebo i pierzaste chmury… Cudownie piękny jest ten świat!
Tyle prostych, drobnych radości... wokół tyle piękna, które wychwala swego Stwórcę :)
Tyle prostych, drobnych radości... wokół tyle piękna, które wychwala swego Stwórcę :)
W Poiseul-lès-Saulx „mairie” jest zamknięte.
W niewielkich wioskach urząd nie jest czynny codziennie. Trzeba więc poszukać
mera. Na ulicy dzieci jeżdżą na rowerach. Pytamy chłopca, czy mówi po
angielsku. Nie. No to z pomocą translatora próbujemy po francusku zapytać gdzie
mieszka mer. Chyba nie wyszło nam to najlepiej, bo chłopcy nic nie zrozumieli
;)
No to nic, trzeba zapukać do któregoś
domu. Ale wtedy podjeżdża do nas inny chłopiec i z dumą oznajmia, że mówi po
angielsku. Super. Pokazuje nam dom mera, zaprowadza na miejsce i znika.
![]() |
dawne schronisko dla pielgrzymów |
Pan mer początkowo proponuje nam „budkę
dla pielgrzymów”, dawne schronisko. Miejsce jest zadaszone, murowane, jest tam
jakiś stół, ale nie ma ani wody, toalety, elektryczności... Ech, my ludzie XXI
wieku… W ostateczności dobre będzie i to, ale pytam nieśmiało, czy może mogłybyśmy
przenocować w „mairie”. Okazuje się, że jak najbardziej możemy i pan życzliwie udostępnia
nam merostwo. Sala, kuchnia z kranem i bieżącą wodą, toaleta… jak fajnie :) A
wcześniej spotkana pani pożyczyła nam koce, bo jednak ostatnie noce są dosyć
chłodne.
Po raz kolejny potwierdza się, że trzeba
pytać ludzi… zwyczajnie pytać i prosić, bo ludzie naprawdę są dobrzy i często
chcą pomóc.
Tak więc mamy dach nad głową i dom na
dzisiejszą noc. W dużej sali rozkładamy karimaty i śpiwory i mościmy legowiska.
Pożyczone koce jak najbardziej się przydadzą.
Takie miejsce i czyste warunki pozwalają, bym
ponownie pobawiła się w chirurga i przeprowadziła kolejny zabieg na mojej
stopie. Jestem pełna nadziei, dziś zauważyłam lekką poprawę :) Będzie
dobrze. Musi być!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz