Dzień 98 : Le Soulié przed Espeyrac → Prayssac (25 km)

Rano żegnam się z moimi wspaniałymi gospodarzami i bardzo sympatyczną pątniczką i wyruszam dalej…
Kolejny dzień, kolejne kilometry, kolejne Nieznane. Takie życie pielgrzyma. Takie piękne życie pielgrzyma :)


Kolejny wspaniały słoneczny dzień… bajeczne niebo… cudne krajobrazy… Dusza sama śpiewa w zachwycie…
Chwała najsampierw komu, komu gloria na wysokościach?
Chwała najsampierw tobie, trawo przychylna każdemu
Kraino na dół od Edenu. Gloria! Gloria!   (SDM „Gloria”)


Wciąż nie mogę się nadziwić, ile ludzie mają w sobie dobra. Jestem w Drodze już ponad trzy miesiące. Polska, Niemcy, Francja… kolejne kraje, kolejne kilometry… W tej długiej wędrówce spotkałam mnóstwo ludzi. I tak naprawdę poza nielicznymi wyjątkami, poza niektórymi niezbyt miłymi sytuacjami, z reguły doświadczam niezgłębionego ogromu dobra i niewysłowionej ludzkiej życzliwości…

Ci wszyscy wspaniali ludzie, którzy pomagali mi do tej pory… Ci, którzy gościli mnie ze szczerego serca, nie oczekując nic w zamian, lub jedynie dobrowolnego datku „co łaska”… Wszyscy ci, którzy uczynili choćby najmniejszy życzliwy gest… zostaną w mym sercu i pamięci na zawsze. Niesamowite to wszystko… Wychodzę z tych gościnnych domów tak bardzo umocniona, pełna radości, pokoju i wiary w ludzką dobroć.

Z lubością wędruję dalej...
Czasem na szlaku pojawiają się tabliczki informujące o pobliskiej toalecie lub punkcie z wodą pitną. To dla pielgrzymów bardzo cenne informacje, zwłaszcza te o wodzie, bo dziś znów jest bardzo, bardzo gorąco.  Pierwszy dłuższy etap minął mi dosyć szybko. Słońce już mocno przypieka, od kilku dni mamy prawdziwe, szalone upały…

Conques
Postanawiam nieco odpocząć w Conques, posilić się, uzupełnić zapasy… Przed sklepem spotkałam Katherinę z Niemiec, którą poznałam kilka dni temu. Cóż za miła niespodzianka :) Śmiejemy się, że ona na rowerze ma takie samo tempo jak ja pieszo... No fakt, ja ostatnio przyspieszyłam, a ona akurat mocno zwolniła, spotykamy się więc ponownie, co oczywiście napawa nas ogromną radością :)

z Katheriną z Bonn
Dziś zamierzam zatrzymać się w Prayssac. Kiedy dzwonię w sprawie noclegu, z reguły niestety muszę to załatwiać po francusku. Rzadko zdarza się, by ktoś mówił po angielsku, więc ja muszę się produkować, jąkając się i kalecząc francuską mowę. Na szczęście jakoś udaje mi się wydukać co nie co i zarezerwować nocleg (choć jest to pewnie na zasadzie: Wiola z Polska spać dzisiaj ok?). Ale najważniejsze, że jakoś rozumiemy się z moimi rozmówcami. Zadowolona idę więc spokojnie i cieszę się, że dziś będzie nieco krótszy dzień.


Moja poranna radość z krótszego etapu okazała się przedwczesna, bo za Conques było tak mocne i długie podejście do góry, że wycisnęło ze mnie wszystkie siły. 
Po drodze spotykam dziewczynę z Francji, przystaje równie często jak ja, by złapać i wyrównać oddech... Szczerze mówiąc, to jest trochę irytujące, kiedy co kilka czy kilkanaście kroków muszę się zatrzymać, by chwilę odetchnąć, bo zadyszka aż zatyka płuca. Chwilę rozmawiamy, nie wiedząc jeszcze, że po południu spotkamy się ponownie.
Szlak wyprowadza mnie coraz wyżej i wyżej...


To podejście naprawdę dało mi mocno w kość, ale późniejsze widoki były przednie. Mmm, rewelacja :) Góry, kamienisty szlak, fioletowe wrzośce… Bajecznie! 
I tylko walące szybko serce świadczy o wysiłku jaki trzeba włożyć w przejście tej góry.


Potem dla odmiany wędruję wśród złocistych łanów zbóż...


W końcu zmęczona (mimo krótkiego etapu) dotarłam do Prayssac. Tutaj wita mnie Jean Lucas i pokazuje swoją stodołę. Tu mam spać... Specyficzne to miejsce i gospodarz jest też dosyć specyficzny.
Budynek stodoły jest jednak przystosowany na potrzeby pielgrzymów, na górze jest sypialnia i ładna łazienka. Prysznic po tak ciężkim dniu jest nie lada przyjemnością…
Tylko dziwne, że na dole w pseudo-kuchni nie ma bieżącej wody, w ogóle nie ma żadnego kranu i Jean Luc nosi wodę w wiaderku ;)

Mina nieco mi rzednie gdy dowiaduję się, że nikt inny nie dzwonił dzisiaj i prawdopodobnie będę tutaj sama... trochę jednak nieswojo... Na szczęście niebawem nadchodzi Sybilla, dziewczyna którą poznałam podczas przedpołudniowej wspinaczki, odpoczywa, zastanawia się i jednak postanawia tu zostać. O, jak fajnie :)

z Jean Lucasem w Prayssac
Gospodarz z dumą pokazuje mi obrazek Jana Pawła II, który dostał w ubiegłym roku od Łukasza pielgrzymującego z Warszawy. Więc ja daję mu „do kolekcji” polskich obrazków, wizerunek Pana Jezusa Miłosiernego. Jean Luc naprawdę ogromnie się cieszy, oczywiście muszę się podpisać, wpisać ile dni idę, itd... Ciekawe kiedy zawita tu następny pielgrzym z Polski?

Jean Lucas jest całym sercem oddany pielgrzymom. Przygotowuje nam kolację, zaprasza na posiłek. I choć niezbyt możemy się porozumieć (po francusku?), to niemal namacalnie czuć jego ogromną życzliwość. Niesamowity człowiek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz