Dzień 90 : Saint-Jean-Soleymieux → Usson-en-Forez → Boisset (21,5 km)

Rano na tarasie oglądamy piękny wschód słońca... Ponoć przy ekstra czystej widoczności można zobaczyć stąd Mont Blanc... Cóż za wspaniałe miejsce :)
Mieć dom w tak cudownym miejscu, na wzgórzu, z pięknymi widokami wokół… Mogłabym tu siedzieć godzinami i patrzeć, patrzeć, patrzeć… W takiej scenerii dusza rozpływa się w zachwycie. Tu jest jak w bajce :)


„Kiedy ranne wstają zorze
Tobie ziemia, Tobie morze,
Tobie śpiewa żywioł wszelki,
Bądź pochwalon Boże wielki”


Sam dom też jest bardzo ładny, zbudowany w kształcie łodzi, z gustem zaaranżowany w środku. Szkoda tylko, że panuje tu taki nieporządek, bo byłby rzeczywiście istną mieszkaniową "perełką". No ale cóż, przecież nie można zbyt dużo wymagać od samotnie mieszkającego faceta ;)

Po śniadaniu wyruszamy na dalsze zmierzenie się z pozostałą częścią „naszej” góry. Na najbliższe 9 km wybieram wędrówkę lokalną drogą. W chłodzie poranka i cieniu drzew idzie się bardzo przyjemnie i nawet zbytnio nie odczuwam, że to jest pod górkę. 


Mijana tablica z figurą Matki Bożej przypomina mi, że do Le Puy-en-Velay jest coraz bliżej, już prawie na "wyciągnięcie ręki"…


A potem już wchodzę na szlak... łagodnie w dół pięknymi ścieżkami i dróżkami przez las, pastwiska i łąki... Ptaki śpiewają, fruwają motyle, wokół jest kolorowo i radośnie :) 


To piękno świata ogarnia mnie, przenika, poddaję się mu z wielką radością i z ogromnym entuzjazmem wędruję dalej…  Dziś cały dzień jest taki bajowy, tyle piękna i cudnej przyrody wokół, że aż radość wylewa się z serca :)


Dziś zaplanowałyśmy niezbyt długi etap, nie muszę się więc spieszyć i z lubością mogę napawać się wspaniałym otaczającym mnie światem. 
Chłonę tę Drogę, wrastam w nią, czując jakbyśmy bez siebie nie potrafiły już istnieć (w przenośni rzecz jasna). I wiem, całą sobą, całym swoim jestestwem, że to jest najwłaściwsze miejsce dla mnie na "dziś" i "teraz".


Z przyjemnością rozkładam karimatę i odpoczywam na pięknej, upstrzonej żółtymi kwiatami łące, wpatrując się w cudne niebieskie niebo… 


...a potem zachwycam się ładnymi dmuchawcami i innymi roślinami oraz obserwuję zmagania biedronki…
Jest tak pięknie, radośnie, tak jak być powinno… 
Ten dzień mógłby trwać w "nieskończoność" ;)


Agnieszka od początku dnia wybrała inny, trudniejszy wariant drogi - dziś więc cały dzień jestem sama. Ostatnio bardzo często tak się zdarza… Dzięki temu coraz bardziej zaprzyjaźniam się z samotnym wędrowaniem we Francji, które coraz bardziej mi się podoba ;) To dobrze, bo za kilka dni ostatecznie zakończymy nasze wspólne pielgrzymowanie. Od Le Puy z całą pewnością powędruję dalej sama…

Dziś nie martwimy się o nocleg. Kilka dni temu od pana Pierre Carlier dostałyśmy namiary do pani przyjmującej pielgrzymów w tych okolicach. Wczoraj wieczorem poprosiłyśmy naszego przemiłego gospodarza, aby zadzwonił i porozmawiał z tą panią (całe szczęście, bo ona mówi tylko po francusku), więc nocleg mamy zapewniony. Gdy już będziemy w Usson-en-Forez mamy do pani zadzwonić i czekać na nią przy kościele.

Umawiamy się więc w tej miejscowości, po niespełna 22 kilometrach dzisiejszej wędrówki. Gdy już obie dotarłyśmy na miejsce, dzwonimy do naszej pani, tzn. nie do końca my. Poznałyśmy tu Alexa, pielgrzyma Francji i właśnie jego poprosiłyśmy, aby porozmawiał po francusku z tą panią i dokładnie nas umówił.

A potem już pani Monique wywozi nas samochodem 10 kilometrów w bok do jakiejś innej miejscowości, zupełnie poza szlakiem. I tak lądujemy w Boisset. Bez obaw, jutro odwiezie nas na właściwe miejsce. Szkoda, że nie możemy sobie porozmawiać z naszą gospodynią, bo niestety nie mówi po angielsku (a my po francusku), ale udaje nam się dowiedzieć, że dosyć często goszczą u niej pielgrzymi. Trzeba mieć ogromnie wielkie i otwarte serce, by nie tylko przyjmować pielgrzymów, ale też jeździć po nich, a potem odwozić z powrotem.
Niesamowicie dobra kobieta 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz